Probierz od poprzednika różni się na razie tym, że słabość polskiej piłki nie jest dla niego zaskoczeniem
Tylko nałogowi malkontenci mogą narzekać na ideę Ligi Narodów, dzięki której przeżywamy coś w rodzaju całorocznych piłkarskich mistrzostw Europy z finałami w czasie czerwcowych interregnów między mundialami i Euro. Gadanie, że nikt tego nie traktuje poważnie, a najlepsi te rozgrywki odpuszczają, jest bezczelnym kłamstwem lub niewczesną pociechą przegranych – dość było spojrzeć na pierwsze kilka minut potyczki Francji z Belgią, kiedy sędzia zdążył wlepić trzy żółte kartki, a rywale omal się nie pobili.
Dla najsilniejszych to okazja do ustawienia nowego fantu w pucharowej gablocie, a gdyby syci nie mieli apetytu, 1% ludzkości zdołałby wyeliminować problem głodu i nędzy na naszej planecie. Z kolei dla nieatrakcyjnych przeciętniaków, do których należy reprezentacja Polski, to okazja do konfrontacji z topowymi drużynami kontynentu, które nigdy by nas nie rozpatrywały jako partnerów spotkań towarzyskich. Dla outsiderów z mikropaństewek zaś to jedyna szansa, by ucieszyć się zwycięstwami, a nawet poliderować choć przez chwilę w grupie – jak San Marino, najgorsza drużyna świata, która właśnie pierwszy raz w historii wygrała mecz o punkty (1:0 z Liechtensteinem). Stworzono bowiem grupy wedle poziomów sportowych – mocni biją się z mocnymi, słabi ze słabymi i tylko Polska jakimś cudem od początku istnienia tych rozgrywek pomimo ewidentnej słabości wciąż utrzymuje się w grupie najmocniejszych.
W Glasgow starły się dwie najgorsze drużyny ostatniego Euro: Polska i Szkocja. Wygraliśmy, ale cokolwiek szczęśliwie – tylko dlatego, że obrońcy Szkotów głupieli na widok Zalewskiego wjeżdżającego w ich pole karne. Przeciw Chorwatom Nicola mógł szarżować już tylko we własnym polu karnym, czemu zresztą zaskoczeni rywale przyglądali się równie biernie – gdyby któryś z nich wpadł na pomysł, żeby mu piłkę odebrać, przegralibyśmy wyżej – zasłużenie. Dwa mecze kadry Probierza utrwaliły stan rzeczy i pokazały, żeśmy odzyskali dawną regularność – silnym nie dajemy rady podskoczyć, ale słabych odprawiamy z kwitkiem. Feralna kadencja Fernanda Santosa była jak wstawienie kozy do ciasnego domostwa z talmudycznej przypowieści – wystarczyło się go pozbyć i już czujemy powszechną ulgę.