Kłamstwa, w które wierzymy

Kłamstwa, w które wierzymy

Ludzie uwielbiają czytać ekscytujące kłamstwa i przekazywać je dalej W 2013 r. Animal Planet wyemitowała długi, bogaty w szczegóły, fascynujący serial dokumentalny zatytułowany „Syreny: legenda czy prawda”. Tygodniami był hitem, nie przekazywał oburzających ani przesadzonych informacji, nie licząc głównej przesłanki: syreny naprawdę istnieją. Mimo że w odkrywczym dokumencie nie wystąpiły syreny pod postacią seksownych pań z rybimi ogonami, lecz ledwie rozpoznawalne ssaki morskie, które wyewoluowały z hominidów żyjących miliony lat temu na wybrzeżu, tak jak wieloryby i delfiny wyewoluowały z przybrzeżnych psowatych, o czym wiemy. Zaskakująca teza, nie bez biologicznego precedensu. Fałszywy dokument był bardzo szczegółowy i niezmiernie przekonujący. Niezgrabni, mało atrakcyjni aktorzy grali role naukowców Narodowej Agencji Oceanów i Atmosfery (NOAA), a całość została „posolona” odniesieniami do znanych faktów, rzeczywistych miejsc i (udowodnionych) tez naukowych. Całość była zadziwiająca, ale oczywiście całkowicie bzdurna. Przyznaję bez wstydu, że dałam się nabrać. Przynajmniej raz należałam do większości. Każdy dał się nabrać. Wszystkie media społecznościowe i wiadomości o tym trąbiły. Przypadkowi celebryci i (co bardziej żenujące) światowi przywódcy oraz znani intelektualiści wypowiedzieli się na Twitterze. Nie żeby teraz ktokolwiek się przyznał. Gazety i czasopisma tygodniami obalały tezę, nawet po tym, jak stacja publicznie przyznała, że to tylko fikcja. Magazyny, np. „Slate”, publikowały artykuł za artykułem, o niezbyt wyszukanych nagłówkach w rodzaju „Nie, syreny nie istnieją”, dowodzące, że to mistyfikacja. W końcu Animal Planet musiała przeprosić; użyli tego w-mgnieniu-oka-znikającego, napisanego małymi literami sprostowania, które widoczne było przez trzy sekundy po napisach końcowych. Nikt tego nie dostrzegł. Ludzie wierzyli, że oglądają odkrywczy dokument wszech czasów. Animal Planet usilnie wmawiała, że chodziło tylko o rozrywkę – w tym wypadku mało przekonujące, ponieważ nie jest to kanał znany z programów rozrywkowych. Ale jako osoba gotowa się przyznać, że wielokrotnie pływała po Loch Ness z nadzieją zobaczenia potwora, byłam absolutnie zafascynowana. Każdy ma słabość do jakiejś wersji „można-by-znać-lepsze-badziewie”. Niektórzy są hazardzistami, którzy nie umieją przejść obojętnie obok gry w karty albo piramidy finansowej, nawet gdy wiedzą, jak ona działa. Inni – wierni wyznawcy, szukają ukojenia w postaci paliatywnej narracji, choćby najcudaczniejszej. Są ludzie, którzy uwierzą w każdą wstrząsającą wiadomość, jaką usłyszą, i tacy, którzy zawsze skuszą się na najnowsze, cudowne „panaceum na wszystko”. Ja sama nigdy się nie spotkałam z mistyfikacją, która nie pochłonęłaby mojej wyobraźni. Nawet gdy mam pewność, że to jest bzdet, nie potrafię się oprzeć żadnej niewiarygodnej historii ani obłąkanej teorii spiskowej. Wiem, że dokument emitowany w Animal Planet to niekwestionowany fałsz. A jednak, mimo świadomości mistyfikacji, wciąż uważam, że syreny prawdopodobnie istnieją. Nie dlatego, że koncepcje naukowe są wiarygodne, mimo że nie zostały jeszcze potwierdzone (chociaż to lepszy argument i powinnam go używać). Zapewne, jak Harry Truman, jestem po prostu „niezbyt skłonna porzucić swoje przekonania” mimo sprostowań. Rzecz w tym, że chcę wierzyć – niezależnie od tego, czy to prawda czy nie. Nikogo nie powinno obchodzić, w jakie oczywiste nonsensy lubię wierzyć, jednakże chęć uwierzenia w pewną historię, prawdziwą lub nie, stanowi ważny aspekt wiary w mistyfikację. Zadaj sobie pytanie: dlaczego jakiś człowiek chce wierzyć w coś, co ewidentnie jest fałszywe? Jedyna przekonująca odpowiedź to ta, że ma swój udział w grze. A mniej oczywisty punkt widzenia? Często jest to udział wyłącznie emocjonalny. Pomijając efekt czystej ekspozycji, ludzie uparcie trzymają się faktów, wiedząc, że zostały obalone, dopóki budzą w nich silne emocje. Właśnie po to wymyślono mistyfikacje – żeby wzniecać silne uczucia. Nie ma nic szkodliwego w tym, że konsekwentnie się trzymam mojej prywatnej wiary w morskie potwory (…). Weźmy np. wybory z 2016 r. Według niedawnych badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Stanu Ohio prawdopodobnie fake news dał prezydenturę Donaldowi Trumpowi. Badanie autorstwa Richarda Gunthera, Paula A. Becka i Erika C. Nisbeta jest jedną z pierwszych analiz wpływu fake newsów na frekwencję i decyzje wyborców. Sugeruje, że ok. 4% Amerykanów głosujących na Baracka Obamę w 2012 r. pod wpływem zwodniczych wiadomości zostało odwiedzionych od głosowania na Hillary Clinton. Do ankiety, zawierającej 281 pytań, badacze wstawili trzy rozpowszechniane na szeroką skalę i całkowicie nieprawdziwe wiadomości z kampanii prezydenckiej 2016 r. Rozdali ankietę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 35/2022

Kategorie: Psychologia