Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego Polska to rosyjsko-niemieckie kondominium Rosyjska agresja na Ukrainę w zrozumiały sposób wzmogła polską rusofobię, a w wielu kręgach – niezależnie od dotychczasowych podziałów politycznych – nakręciła antyrosyjską histerię do rozmiarów chyba niespotykanych za życia pokoleń mieszkających dziś w Polsce. Skutkiem tej histerii jest szpiegomania jak z najgorszych czasów stalinowskich – i to zjawisko występuje ponad politycznymi podziałami czy raczej wyostrza te podziały w sposób absurdalny: dla jednych „ruskim agentem” jest Tusk, dla drugich Kaczyński. Trzeba sobie powiedzieć jasno: na polską rusofobię nic nie poradzimy, bo sama Rosja robi dziś wszystko, by stracić resztki sympatii w świecie. Może kiedyś – ale to już w epoce poputinowskiej – państwo rosyjskie zacznie się zmieniać na tyle, by znów zacząć tę sympatię odzyskiwać, jak w czasach Gorbaczowa i Jelcyna. Na razie jednak nic na to nie wskazuje. Z rusofobią musimy nauczyć się żyć. Co najwyżej można ją sprowadzać do w miarę rozsądnych rozmiarów, np. odrzucając chorobę szpiegomanii. Wojna rosyjsko-ukraińska niestety ma znacznie gorsze skutki dla polskiej mentalności. Za najgorszy należy uznać wzrost niechęci, a niekiedy wręcz nienawiści do Niemiec. Polityka wschodnia rządu w Berlinie od wielu lat była przedmiotem dyskusji i krytyki w całym świecie zachodnim, lecz w Polsce nie ma żadnej dyskusji czy racjonalnej krytyki – jest walenie Niemców propagandową pałką po głowie. Przoduje w tym oczywiście PiS, któremu wojna za wschodnią granicą dała kolejną okazję do pouczania krajów Zachodu, jak powinno się postępować. I o ile wcześniejsze okazje były raczej karykaturalne (np. zapowiedź „rechrystianizacji Europy” przez Polskę), o tyle „pałka ukraińska” ma autentyczną moc propagandową, tym bardziej że używana jest przez obóz polityczny, który od ponad 30 lat konsekwentnie posługuje się retoryką antyrosyjską. Zjednoczenie Zachodu Jest to jednak również obóz, który od dawna korzysta z retoryki antyniemieckiej. Pamiętne słowa Jarosława Kaczyńskiego o Polsce jako „rosyjsko-niemieckim kondominium” stanowią najbardziej dobitne streszczenie myśli geopolitycznej Zjednoczonej Prawicy. Rzecz jasna, mówimy cały czas o przekazie skierowanym do własnych wyborców, bo kraj należący do Unii Europejskiej i NATO siłą rzeczy nie może stosować równorzędnej miary wobec Moskwy i Berlina. Niemcy są naszym najbliższym geograficznie sojusznikiem w strukturach zachodnich i najważniejszym partnerem gospodarczym – tym „oczywistym oczywistościom” nie mogą zaprzeczyć ani premier Morawiecki, ani prezes Kaczyński, ani nawet Antoni Macierewicz. Pisowscy włodarze Polski muszą więc jeździć do Berlina i przyjmować w Warszawie swoich niemieckich odpowiedników, czego wobec rosyjskich władz nigdy robić nie musieli i konsekwentnie nie robili. Najważniejszą zmianą w światowym układzie sił, jaka zaszła po 24 lutego br., jest ponowne zjednoczenie Zachodu. Wbrew licznym nadinterpretacjom, które słyszymy na co dzień, w postawie wobec Rosji nie ma dziś większych różnic pomiędzy krajami anglosaskimi a członkami Unii Europejskiej, łącznie z Węgrami, które przecież nie popierają Rosji, lecz prowadzą obłudną grę kartą własnego „niezaangażowania”. Różnice leżą w szczegółach, wynikających głównie z politycznych tradycji poszczególnych krajów, z mentalności poszczególnych narodów i z temperamentów poszczególnych przywódców. Zarzucanie kanclerzowi Niemiec i prezydentowi Francji, że nie postępują tak jak prezydent USA i premier Wielkiej Brytanii, wynika albo ze złej woli, albo z ignorancji, która w naszych sferach polityczno-medialnych jest dziś często skutkiem zwykłego nieuctwa. Dlatego konieczne jest ciągłe przypominanie spraw zupełnie oczywistych: że Niemcy w 1945 r. poniosły największą klęskę w swoich dziejach, były krajem okupowanym przez zwycięzców II wojny światowej, a potem przez 40 lat podzielonym i znów zjednoczonym – na fundamentach liberalno-demokratycznych, z potępieniem faszyzmu, nacjonalizmu i militaryzmu jako zasadą podstawową. Gwarantem utrzymania tych fundamentów są amerykańskie bazy wojskowe na terenie Republiki Federalnej Niemiec (z wielką bazą Ramstein na czele), ale w jeszcze większym stopniu – trwająca od zakończenia wojny nieustanna „reedukacja” Niemców, którzy dzięki temu stali się najbardziej pacyfistycznym i liberalno-lewicowym społeczeństwem Europy albo i świata. Oskarżanie dziś Niemców o brak entuzjazmu dla wojny i zbyt małą pomoc dla walczącej Ukrainy świadczy zatem jedynie o nieznajomości niemieckiego społeczeństwa i niezrozumieniu wartości, jakim ono hołduje. Jeżeli Jarosław Kaczyński widzi w polityce poprzedniego i obecnego rządu w Berlinie kontynuację linii politycznej Bismarcka, to znaczy, że jest jak ci francuscy arystokraci









