Kolejny Trump może być jeszcze gorszy

Kolejny Trump może być jeszcze gorszy

Ameryka potrzebuje odważnych rozwiązań dla klasy robotniczej, by nie wpadła ona znów w łapy skrajnej prawicy

Prof. David Ost – profesor nauk politycznych Hobart & William Smith College w USA, autor książek o populizmie, klasie robotniczej i transformacji politycznej w Polsce, stale publikuje w polskich i amerykańskich mediach. W Polsce ukazały się jego dwie książki: „Klęska Solidarności” i „Solidarność a polityka antypolityki”.

Jakie słowo będzie się panu kojarzyć z rokiem 2020 w Ameryce?
– Niepewność. Absolutny brak wiedzy, jak będzie się rozwijać epidemia, jak ma funkcjonować gospodarka i jaki w ogóle będzie wynik wyborów. Jednak – co ciekawe – nie dlatego, że nie wiemy, kto ma większe szanse na wygraną. Akurat sondaże tym razem są jednoznaczne, a modele solidniejsze – jak się wydaje – niż w 2016 r. i wprost wskazują na zwycięstwo Bidena. Problem jest inny – my nawet nie wiemy, czy wynik wyborów będzie znany po pierwszym zliczeniu głosów, czy Trump uzna rezultat ani nawet czy wybory będą uczciwe.

Zaraz, fałszerstwa wyborcze w Ameryce? Czytelnik po tej stronie oceanu może jednak się zdziwić.
– No właśnie. Cóż dziś znaczą uczciwe wybory? Donald Trump twierdzi, że głosy oddane listownie – a w tym roku rekordowo wiele osób głosuje korespondencyjnie i zaocznie – są po prostu podejrzane i nie można im ufać. A jednocześnie – nie wiem, czy o tym słyszeliście w Polsce – Partia Republikańska w Kalifornii zaczęła rozstawiać własne „oficjalne” skrzynki, takie urny dla głosujących korespondencyjnie, w różnych miejscach publicznych. To jest nielegalne, to oczywista próba fałszerstwa wyborczego, robiona do tego wyjątkowo bezczelnie. Tam jest napisane: „Tu zagłosujesz” – a przecież nikt im nie dał prawa organizacji wyborów. Co oni potem zrobią z tymi głosami?

Jest więcej prób zakłócenia wyborów?
– Tak! Wspomnijmy choćby o próbach otwartego zastraszania wyborców. W stanach, gdzie można legalnie poruszać się na ulicy z bronią, prawicowe bojówki zapowiadają, że mogą stawić się pod lokalami wyborczymi z karabinami. Co, dodajmy, już zrobiły przy okazji przedterminowego głosowania w stanie Ohio. Po co? Żeby wywołać strach, zniechęcić ludzi do oddania głosu, zagrozić przemocą przeciwnikom. Ten widok naprawdę może pomóc osiągnąć ten cel. Donald Trump już wysyłał sygnały skrajnym organizacjom, takim jak Proud Boys, czyli „dumni chłopcy” – szowinistycznym grupom wyznającym ideologię supremacji białej rasy, żeby „były w gotowości”.

Pan uważa, że groźba przemocy politycznej jest w USA realna, czy to jednak rodzaj działania, które ma mobilizować ludzi – także ze strachu – by zagłosowali?
– Czytam teraz dużo o przedwojennym faszyzmie i jego początkach w Europie przed prawie stuleciem. I jedna rzecz, która się powtarza, czy chodzi o SA w Niemczech, czy o squadristi we Włoszech, to tendencja do bagatelizowania tego zagrożenia i nietraktowania go poważnie do ostatniej chwili.

I to jest teraz uzasadnione porównanie?
– Nie mówię, że bojówki sympatyzujące z Trumpem są tym samym co przedwojenne czarne czy brunatne koszule. Ale one rzeczywiście próbują „monitorować” wybory z bronią w ręku pod lokalami wyborczymi. A sprzedawcy broni palnej donoszą o rekordowych utargach w tym roku. Jeśli więc Trump stwierdzi, że przegrał przez „fałszerstwa wyborcze”, a prawdziwy rezultat jest inny, „naprawdę ja zwyciężyłem”, to jego uzbrojeni zwolennicy mogą chcieć przemocą przejąć komisje wyborcze. A pamiętajmy, że wybory w USA są organizowane na poziomie lokalnym, bez jakiegokolwiek federalnego nadzoru, więc ja bym tego zagrożenia nie bagatelizował.

Jak rozbito klasę robotniczą?

Pan doskonale zna się na Polsce, zajmował się pan populizmem w naszym kraju, zanim to zjawisko stało się globalną tendencją i trafiło na usta wszystkich wraz z brexitem i zwycięstwem Trumpa. Dlaczego i u nas, i w pańskiej ojczyźnie prawicowy populizm skutecznie odbiera lewicy klasę robotniczą? Tak bardzo, że „zwykli ludzie” wolą milionera, skandalistę i celebrytę w Białym Domu.
– To prawda, moja książka „Klęska Solidarności” opowiadała o tym, jak lewicowy i robotniczy ruch, jakim była Solidarność, dał początek niechętnej robotnikom polityce już w III RP. I jak to pęknięcie między robotnikami a elitami Solidarności otworzyło wrota skrajnej prawicy, skłonnej mówić do porzuconych i wykorzystać politycznie ich gniew.

Podobnie w Ameryce – liberalna lewica miała kiedyś robotników po swojej stronie, bo wprowadzała sprzyjające im rozwiązania. Później Partia Demokratyczna poparła globalizację, która zaszkodziła tym samym robotnikom, pozwalając choćby na wyprowadzenie miejsc pracy za granicę. I do dziś nikt nie znalazł sposobu, by ten problem rozwiązać. Lewica nie chciała przecież odwrotu od globalizacji w stronę narodowych egoizmów, szowinizmu, ksenofobii. Ale gdy zaproponował to Trump – gdy powiedział, że wreszcie pogonimy „obcych” i postawimy Amerykę na pierwszym miejscu, część klasy robotniczej pomyślała: dlaczego nie? Może to w końcu zadziała.

To znaczy biali amerykańscy robotnicy tak pomyśleli?
– Tak, ponieważ gdy lewica wspierała globalizację, zaczęła wspierać też – w końcu! – interes mniejszości. Ironia tej sytuacji polega na tym, że los mniejszości zaczął się poprawiać w tym samym okresie, gdy białym robotnikom zaczęło się pogarszać. Biali ogółem wciąż mają się lepiej, ale wielu z tych, którym się pogorszyło, skłonnych jest obarczać winą mniejszości. Za to, że ich awans dokonał się rzekomo kosztem białych robotników. Naprawdę jednak winę ponosi globalizacja.

I jak to się ma do sukcesów republikańskiej prawicy?
– Tak, że gdy jedna część klasy robotniczej obwinia drugą za swoją niedolę, wkracza prawica. Doskonale wprawiona w szczuciu zwykłych ludzi na siebie nawzajem, a w interesie elit. Lewica odrzuca tę retorykę szowinizmu i podziałów – ale sama nie wie, co począć z losem robotników, z problemem u podstaw, globalizacją. Wystarczająco wielu białych wyborców wpada więc w pułapkę ksenofobii, rasizmu… Zna pan książkę „Obcy we własnym kraju” prof. Arlie Russell Hochschild?

Znam. To socjologiczna opowieść o prostych ludziach z Luizjany, którzy choć cierpią z powodu kryzysu gospodarczego i zatrucia środowiska, i tak głosują na milionerów i trucicieli, bo wierzą, że oni będą ich bronić przed złymi ludźmi.
– Tak. Hochschild opisuje deep story (głęboką narrację) tych ludzi. Czyli to, jak oni sami uzasadniają swoje przekonania. My stoimy w wielkiej kolejce – mówią bohaterowie i bohaterki książki – po to, co nam wszystkim się należy. I nie mamy nic przeciwko temu, żeby inni też dostali, co im się należy. Ale „oni” – czyli czarni, Latynosi, imigranci – cały czas wpychają się przed nas w kolejkę! Co to znaczy? Że ktoś ich przekonał, że miejsce białych Amerykanów – nawet biednych czy z prowincji – jest zawsze przed innymi. Że mają większe niż inni prawo do tego, co przecież wszystkim – sami to mówią! – się należy. Samo to przekonanie o „kolejce do dobrobytu” sugeruje, że ktoś musi mieć pierwszeństwo. A inni – stać, gdzie stoją!

Co ciekawe, nie zawsze jest tak, że robotnicy tak się kłócą między sobą. Poparcie dla praw kobiet, Afroamerykanów, mniejszości, zgoda na programy społeczne nie tylko dla białych facetów – to nie stanowiło dla lewicy problemu, dopóki gospodarka się rozwijała. Spójrzmy na Europę…

Co z Europą?
– Od lat 50. i 60. XX w. we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii ściągano robotników do fabryk i przemysłu. Ale cała ta retoryka „różnic kulturowych” nie chwytała, dopóki gospodarka się rozwijała. Dopiero gdy zwolniła i „rdzenni” Europejczycy to odczuli, wyrosły antyimigranckie nastroje. Podobnie w Ameryce – prawica jest dziś silna tą emocją. Ale porażka Trumpa w tej dziedzinie, jego niezdolność do rozwiązania jakichkolwiek problemów białych robotników, może się okazać głównym powodem, dla którego prawdopodobnie przegra on te wybory.

Nikt nie broni mordujących policjantów

Dlaczego w Ameryce tego lata, gdy szalała epidemia, a niedomaganie służby zdrowia skazało na śmierć dziesiątki i setki tysięcy chorych, tak mocno wybuchły protesty na tle rasizmu i przemocy policji?
– Zdecydował o tym w dużej mierze przypadek. Nikt nie wiedział, że zobaczymy tej wiosny tak przerażający i brutalny film z zabicia człowieka, duszenia go przez osiem minut przez obojętnych i wyrachowanych policjantów. Mówię oczywiście o nagraniu śmierci George’a Floyda. Jako Amerykanie widzieliśmy bestialskie nagrania z egzekucji dokonywanych przez dżihadystów na naszych obywatelach, ale coś takiego? Nagranie, jak nasz własny obywatel, podejrzewany o jakieś drobne przestępstwo, jest zabijany w biały dzień, w taki sposób? Do tego przez policjanta, który czuje się nietykalny? Brutalność i groza tego nagrania były dla masowej widowni szokujące.

I to wystarczyło?
– Wyjątkowe było to, że tak bardzo zmobilizowali się biali Amerykanie. To było widać na ulicach. Najaktywniej zaś uczestniczyła młodzież akademicka. Mieliśmy do czynienia z wielkim wyrzutem i masowym poczuciem winy po stronie białej Ameryki. Bo trzeba pamiętać, że działo się to podczas pandemii. Osoby, które są najbardziej narażone na przemoc i represje policji, to te same osoby, które pracują w „niezbędnych zawodach” (essential workers) i często to na nich stoją nasza służba zdrowia i sektor opieki. To dzięki nim my możemy zrobić zakupy, jeżdżą autobusy i metro, możemy coś załatwić w urzędzie. W tym momencie zobaczyć także kolejne akty przemocy policji – brutalniejsze niż wcześniej – wobec tych samych ludzi, na barkach których opiera się dziś społeczeństwo, podczas gdy klasa średnia pracuje sobie z domów? To zaowocowało największymi protestami od lat!

A co z kontrowersjami wokół tych demonstracji? Ameryka na tle protestów antyrasistowskich w tym roku mocno się poróżniła.
– Badania pokazały już, że 97% tych protestów miało pokojowy przebieg. Ale wszyscy wiemy, że wystarczy kilku prowokatorów czy chuliganów, żeby zepsuć wizerunek takiego ruchu społecznego.

Tu wracamy do naszej białej klasy robotniczej, która ogląda te demonstracje w Fox News, widzi rozbite witryny sklepów, spalone
samochody i się boi.
– Fakt, trzeba oglądać Fox News, żeby mieć taki obraz. Ale Donald Trump też doskonale dzieli ludzi – to jego, można powiedzieć, ulubione boisko. Nie wiem, czy czytelnicy w Polsce to pamiętają, ale pierwszym eksperymentem Trumpa w świecie polityki było domaganie się przywrócenia kary śmierci dla tzw. piątki z Central Parku – nastolatków skazanych – fałszywie, jak się potem okazało – za gwałt i napaść na kobietę w Nowym Jorku w 1989 r. On używał tematów koloru skóry i przestępczości, żeby dzielić ludzi i szczuć ich jeden na drugiego, zanim jeszcze został politykiem.

My oczywiście wiemy – i to już od lat 60. – że obraz jakichkolwiek zamieszek będzie lepszy dla oglądalności telewizji. I pokusa podkręcenia tych relacji, żeby jeszcze bardziej wciągnąć widza i utrzymać go przed ekranem, jest wielka.

I to się dzieje?
– Nie jest wciąż do końca jasne, co się dzieje. Wszyscy widzieli egzekucję na George’u Floydzie. I wtedy nawet Fox News, który normalnie broni policji, tym razem nie mógł. Po paru dniach jednak Fox zaczął pokazywać wyłącznie obrazki zamieszek i rozrób w trakcie protestów przeciwko brutalności policji. I być może to, które sceny ludzie zapamiętają mocniej, zdecyduje o wyniku listopadowych wyborów.

Wiele osób mówi, że te wybory mają dużo wspólnego z pierwszą wygraną Richarda Nixona pół wieku temu – gdy on po raz pierwszy tak mocno zagrał kartą rasową i strachem białych Amerykanów.
– Jakieś podobieństwa są: kwestia rasy, przedmieść, wzbudzania niechęci do demonstrantów jak w 1968 r. Ale nie mniej jest różnic. Trump jest prezydentem i nie może udawać, choć próbuje, że przemoc dziejąca się tu i teraz w ogóle go nie obciąża. Przecież to on zwraca się do prawicowych bojówek – wprost, nie tylko puszczając oko – żeby „były w gotowości”.

Joe Biden powinien był jeszcze częściej mówić: chcecie przemocy na ulicach, głosujcie na Trumpa, chcecie konfliktów rasowych, podziałów, głosujcie na Trumpa.

Trump bis

Ewentualna przegrana Trumpa nie zakończy jednak fali prawicowego populizmu.
– Oczywiście. Prawica długo się uczyła, jak unowocześnić starą politykę faszystowską, żeby stała się ona akceptowalna dla szerokich grup ludzi. Musieli się nauczyć swego rodzaju finezji – jak nie pokazywać obrzydliwej twarzy, ale otwarcie głosić skrajne poglądy. Jak przyciągnąć do siebie umiarkowanych wyborców, nie gubiąc przy tym radykalnej agendy. I tak dalej. Taka populistyczno-radykalna Partia Republikańska jeszcze dostanie w przyszłości niejedną szansę. A następca czy naśladowca Trumpa może być jeszcze groźniejszy – bo Trump był przy wszystkich swoich niebezpiecznych cechach jednak zwyczajnie nieudolny. Ale kolejny polityk o podobnych ambicjach może już być utalentowanym graczem.

Prawica przyszłości może być sprawniejszym wariantem tego, czym chciał być Trump?
– Tak. Co może zrobić Biden, żeby temu zapobiec? Wcale nie ma takich oczywistych, prostych i bezpiecznych recept. Łatwo powiedzieć, że musi się znaleźć szczepionka na COVID-19 – ale nawet ona nie daje recepty na jakieś szybkie i pewne gospodarcze odbicie. Nie wiadomo też, co sam Trump zrobi w przypadku utraty władzy. Zaakceptuje wynik, wezwie do buntu, a może założy własny program telewizyjny? I co się stanie z Partią Republikańską? Jej wyborcy są po stronie Trumpa, ale jeśli on przegra, partyjni liderzy prędko się go pozbędą. Jego ludzie zaś nigdy nie byli wielce lojalni, a partia pogrąży się w wewnętrznej wojnie o to, kto ma w niej nadawać ton. Na te czasy, jak myślę, mimo wszystkich niedociągnięć tej kandydatury, Biden to najlepszy reprezentant
Partii Demokratycznej.

Najlepszy, ale wciąż bardzo umiarkowany jak na trudne czasy?
– To doskonale pokazuje, jak potrzebni byli ruch Berniego Sandersa i młodzi ludzie opowiadający się za dużo bardziej socjalnym programem! Bernie zrobił bardzo mądrze, uważam, zdecydowanie popierając Bidena, przy jednoczesnym wrzucaniu demokratom odważniejszych pomysłów – dotyczących opieki zdrowotnej czy abolicji długów studenckich. To jest sedno tego, o czym rozmawiamy. Żeby utrzymać robotników pokrzywdzonych przez globalizację, demokraci muszą zrobić coś odważnego. Nie mogą zadowalać się polityką małych kroków lub nierobienia niczego. Teraz może lewica i liberalna lewica w końcu zrozumiały, że nie ma innego wyjścia. Bo jak nie postarają się rozwiązać problemów, które przyczyniły się do wygranej Trumpa: upadku przemysłu, zadłużenia gospodarstw domowych, wielkich nierówności i porzucenia prowincji, to ściągną sobie na głowę Trumpa bis.

Ma pan nadzieję, że radykalne czasy zmuszą demokratów do radykalnych kroków?
– Jeśli pandemia nie skłoni amerykańskiej klasy politycznej do poparcia powszechnego i publicznego ubezpieczenia zdrowotnego, to nie wiem, co jeszcze musiałoby się stać! Jeśli zaś cztery lata prezydentury Trumpa nie uświadomiły opozycji, w jakiej znalazła się sytuacji, że to wojna, i co musi zrobić – to się ośmieszy. I jak mówiłem wyżej, otworzy drzwi jeszcze gorszej prawicy. Następca Trumpa może być przecież gorszy niż on.

j.dymek@tygodnikprzeglad.pl
dymek.substack.com

Fot. Karol Serewis/East News

Wydanie: 2020, 45/2020

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy