Jak biskupi i politycy niszczą polską demokrację Każdy bowiem arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy. (Hbr 5,1) Polski kler budzi zrozumiałe zaciekawienie nie tylko socjologa czy psychologa religii. To grupa społeczna, która od dziesięcioleci, ale szczególnie po zmianie ustrojowej w 1989 r., wywiera ogromny wpływ na życie publiczne naszego kraju. Co ciekawe, wzbudza również niesłabnące zainteresowanie mediów i polityków. Wszyscy zabiegają o względy duchownych, ale też nie kryją lęku przed karzącym palcem proboszcza czy biskupa. Łaskawe spojrzenie człowieka Kościoła może się przełożyć na sukces wyborczy bądź na wzrost nakładu, słyszalności lub oglądalności. Jednocześnie właśnie ta wpływowa grupa mężczyzn jest otoczona nieprzeniknionym murem tajemniczości, który tylko nielicznym dane jest przekroczyć. Dotyczy to zarówno dzisiejszego życia plebanii i kurii biskupich, jak i kościelnych archiwów. Polscy historycy Holokaustu pytani o rolę Kościoła w tym tragicznym wydarzeniu zgodnie utrzymują, że nie mogą udzielić pełnej odpowiedzi ze względu na brak dostępu do kościelnych zasobów archiwalnych. Jednak nie tylko okres II wojny światowej jest objęty klauzulą tajemnicy (dodajmy – nigdzie niezapisaną), również okres PRL pozostaje białą plamą. Nie oznacza to wcale, że nie są one badane przez historyków kościelnych i przez kościelne autorytety dopuszczone do wewnętrznych tajemnic. To jednak temat na oddzielny artykuł, który można roboczo zatytułować: „Kościelna polityka historyczna” albo „Archiwa w służbie heroicznej wizji historii”. Kasta księży Można więc bez ryzyka nadużyć powiedzieć, że przynależność do kasty księży (niezależnie, czy dotyczy to kleru diecezjalnego, czy zakonnego) spełnia kryterium instytucji totalnej, o której przed laty pisał Erving Goffman. Jak wiadomo, amerykańskiego socjologa interesowały przede wszystkim szpitale psychiatryczne, jednak zaproponowana przez niego definicja jest na tyle pojemna i otwarta, że można ją zastosować również do innych instytucji, w tym do kleru katolickiego w Polsce. Otóż najważniejszym wyznacznikiem totalnego charakteru danej instytucji jest jej mniejsze czy większe zamknięcie. Goffman pisze: „Każda instytucja wymaga od skupionych w niej ludzi poświęcenia pewnej ilości czasu i zaangażowania, oferując im w zamian swój świat. Krótko mówiąc, każda obraca się w określonej sferze problemów. Gdy się przyjrzymy rozmaitym instytucjom w naszym zachodnim społeczeństwie, to zobaczymy, że niektóre z nich są znaczenie bardziej zamknięte niż pozostałe”. Wśród pięciu kategorii takich zamkniętych instytucji wymienia również „placówki będące miejscem ucieczki od świata, służące często jako ośrodki praktykowania ćwiczeń duchowych czy religijnych”. Moja propozycja włączenia do nich kleru katolickiego nie jest zatem pozbawiona podstaw. Co więcej, mam wrażenie, że zdecydowana większość polskiego kleru nie tylko akceptuje wspomniane zamknięcie, ale wręcz widzi w nim źródło własnej siły i wyjątkowości. Opieram to przekonanie na obserwacji z dwóch dopełniających się perspektyw: wewnętrznej i zewnętrznej. Tę pierwszą zawdzięczam prawie 30-letniemu życiu w ramach struktury zakonu jezuitów, podstawą drugiej jest baczna, choć niepozbawiona empatii obserwacja sposobu funkcjonowania instytucji Kościoła katolickiego w Polsce już po odejściu z zakonu i kapłaństwa w 2005 r. W obu perspektywach jest jednak obecne głębokie przekonanie, że kler odgrywa kluczową rolę w sposobie funkcjonowania tej instytucji w demokratycznym społeczeństwie, ma też największe możliwości wzmacniania bądź niszczenia demokracji. Z pełną odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że o ile w latach 1945-1989 ta grupa społeczna sprzyjała obronie praw człowieka i przyczyniła się do rozkładu totalitarnej struktury PRL, o tyle od zmiany systemu do dzisiaj jest największym hamulcowym demokratycznych przemian w kraju. Trafna diagnoza sformułowana w tekstach Barbary Stanosz pisanych właśnie od roku 1989, a zebranych w książce „W cieniu Kościoła, czyli demokracja po polsku” wydanej w 2004 r., nie tylko nie straciła aktualności, ale wręcz miała charakter proroctwa. To, co proponuję, to nie pełny i zobiektywizowany opis życia polskiego kleru, ale raczej wskazanie pewnych napięć wewnątrz tej grupy, istotnych z punktu widzenia funkcjonowania Kościoła w przestrzeni publicznej. Nie będę epatował skandalicznymi szczegółami życia moralnego niektórych księży czy biskupów. Akurat ta swoista kronika obyczajowa jest dość skrupulatnie odnotowywana przez takie periodyki jak „Nie”, „Fakt”, „Super Express” czy „Fakty i Mity”. Chodzi mi raczej o uchwycenie mechanizmów autodestrukcji polskiego katolicyzmu, które w ostatnich latach nasiliły się głównie za sprawą ścisłej, wręcz intymnej współpracy większości kleru