Kto się boi „Strachu”

Często rutynowe zgoła badanie lekarskie ujawnia nieznane pacjentowi choroby. A to zwapnienia w płucach, świadczące o przebytej nieświadomie gruźlicy, a to tkwiącego gdzieś raka, który nie zdołał jeszcze ujawnić swojej obecności. Pacjent na pozór czuje się dobrze, nie znaczy to jednak, że bez tych zaszłości nie czułby się lepiej albo że nic mu nie grozi w przyszłości. Książka Jana Tomasza Grossa „Strach – antysemityzm w Polsce tuż po wojnie, historia moralnej zapaści” jest takim właśnie przypadkowym badaniem. Wypadki opisywane przez Grossa, a więc „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”, które rozpoczęło się w 1942 r., a także powojenną falę polskiego antysemityzmu, której apogeum był pogrom kielecki w roku 1946, przykrył czas, niczym stare zwapnienie. O książce Grossa dyskutują też dzisiaj ludzie, którzy w większości nie widzieli tych zdarzeń, niewiele o nich wiedzą, niczego nie pamiętają. Ale historia jest ciągłością i współcześni Polacy żyją w aurze, którą stworzyły również tamte wypadki. Stare zwapnienia szkodzą społecznemu zdrowiu, nieoperowany rak może się ożywić. Zasługą Grossa jest to, że przeprowadzając swoje rutynowe badanie, zwrócił nam na to uwagę. Jego zasługą naukową, badawczą jest także obserwacja, że Holokaust w Polsce – a także na wschodzie Europy, na Ukrainie, Białorusi, Litwie – miał inny, bardziej deprawujący dla otoczenia charakter niż na Zachodzie. Tam mordercy zachowywali pozory. W Belgii, we Francji, w Holandii rodziny żydowskie z sąsiedztwa gdzieś „znikały”, wywożone ponoć „na osiedlenie”, które kończyło się w Treblince. Podobnie robiono w samych Niemczech, co nie znaczy, że nie ma racji Daniel Goldhagen, nazywając Niemców „chętnymi pomocnikami Hitlera”, którzy wiedzieli o Zagładzie i dawali jej moralne przywolenie. Ale tworzono im wygodną wymówkę, stawiano poręczny parawanik. W Polsce, zwłaszcza w małych miasteczkach, mord odbywał się jawnie, na oczach tłumu. Trupy leżały na ulicy, krew wsiąkała w bruk, tłuszcza rabowała opuszczone domostwa. To są fakty, z faktami się nie dyskutuje. Te fakty tworzyły też aurę moralną. Jej istotą było przyjęcie do wiadomości, że taki masowy mord, przed którym wzdraga się każdy odruch człowieczeństwa, jest po prostu możliwy, wykonalny. Można było się starać odwrócić od niego oczy i zatkać uszy w bezsilnej zgrozie, można też było na tym profitować. Niejednokrotnie przy różnych okazjach pisałem, że Holokaust był także kolosalnym mordem rabunkowym. Gross opowiada, jak polska tłuszcza zgarniała z tego ochłapy. Nastanie mordu poprzedzał stosowny klimat. Można z tym sięgać głęboko, do nastawień, które od dawna budował obóz polityczny, nazywany przez Grossa katoendecją. Można też sięgać płyciej. Pamiętam, jak z polską szkołą, do której wówczas chodziłem, zostaliśmy zaprowadzeni na wystawę „szklany człowiek”, na rogu Wiejskiej i Frascati. Ten „szklany człowiek” był przeźroczystą figurą, w której widoczne były wszystkie organy wewnętrzne, podświetlane lampkami, widywałem go później po wojnie w różnych muzeach przyrodniczych. Ale był on tylko wabikiem, istotą wycieczki była bowiem towarzysząca mu wystawa „Żydzi, wszy i tyfus”, pokazująca obrzydliwe zdjęcia z getta, odrażające, nieludzkie, zagłodzone typy w łachmanach, a więc Żydów, którzy roznoszą wszy rozsiewające tyfus. Getto było niewiele ulic dalej, mur odgradzał miasto od tych potwornych, obscenicznych karykatur człowieka, roznoszących wszy i tyfus. Podludzie? Nieludzie? To przesłanie docierało do uczniów trzeciej i czwartej klasy szkoły powszechnej. Mord, który miał zacząć się niebawem, miał być deratyzacją. W czasie okupacji, gdy ginął ktoś znajomy, a ginęły ich tuziny, dopytywano się szeptem: jak? kiedy? dlaczego? Ale często, nawet w najlepszych środowiskach, wystarczała odpowiedź: – Przecież to był Żyd. Aha. Gross przypomina ten klimat, ponieważ mówi prawdę o czasie okupacji. Wyznacznikiem oficjalnej historii tych lat jest dziś Muzeum Powstania Warszawskiego, bezmyślna ekspozycja, która nie wyjaśnia niczego i po obejrzeniu której jedna z wycieczek pytała ponoć przewodnika: „A kto wygrał?”. Historia Grossa pokazuje wojnę taką, jaką była, a więc jako narodową tragedię, która nie uczyniła z Polaków samych dziarskich powstańców, lecz zdemoralizowała społeczeństwo. Podzieliła je na garstkę bohaterów, większość złamaną bezradnością i strachem, także przed sobą nawzajem, a wreszcie na szumowinę i motłoch, chciwy i pozbawiony hamulców. „Teraz jest wojna, kto handluje, ten żyje”, mówiła wówczas wesoła piosenka,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2008, 2008

Kategorie: Felietony