Rok 2004 był rokiem naszego wejścia do Unii, zmiany na stanowisku premiera, no i komisji orlenowskiej. Rok bez wyborów przebiegł jak rok kampanii wyborczej. Mieliśmy więc dwa światy. Pierwszy to świat realny, drugi to świat politycznych potyczek. W świecie realnym Polska stała się członkiem Unii, to wejście okazało się udane. Unijne pieniądze zaczęły zasilać kraj, polska żywność stała się hitem na rynkach europejskich. Gospodarka wkroczyła na ścieżkę trwałego rozwoju, wreszcie zaczęło spadać bezrobocie. Polska – największa w tym zasługa prezydenta Kwaśniewskiego, ale przecież nie tylko jego – rozegrała brawurową partię w polityce zagranicznej, pomagając w rozwiązaniu klinczu na Ukrainie. W świecie politycznych potyczek mieliśmy z kolei komisję orlenowską, festiwal rozmaitych przecieków, afery, skandale, najniższe notowania Sejmu i najniższe notowania SLD, który balansuje dziś na granicy progu wyborczego. W takiej atmosferze jedni poszli do góry, drudzy spadli. Do góry poszła prawica, której wszyscy wróżą zwycięstwo w tegorocznych wyborach. W dół potoczyła się lewica, cały rok 2004 był jej systematycznym zsuwaniem się. Ale i na prawicy, i na lewicy ten czas różni politycy różnie spożytkowali. Po prawej stronie jedni okrzepli, drudzy przesunęli się w tył. Po lewej stronie klęskę poniósł tzw. obóz Leszka Millera, zniknęli m.in. Marek Wagner, Marek Pol i Jerzy Jaskiernia, z innych powodów, za sprawą obstrukcji PO, do straconych rok 2004 może zaliczyć Jerzy Hausner. Dobry rok był dla Danuty Hübner (została komisarzem UE, i to na prestiżowym stanowisku), Andrzeja Ananicza i Jacka Sochy (w którym rządzie szefem wywiadu i ministrem skarbu mogą zostać ludzie absolutnie spoza rządzącego układu?). Wyłania się już też grupa liderów, którzy będą chcieli zagospodarować lewicowy elektorat. I w sytuacji, w której prawica strzeliła w górę, to oni zajęli miejsce „politycznych nadziei”. Ale czy im się uda? Czy wykorzystają swoją szansę? To jedno z najciekawszych pytań nowego roku. Inne dotyczą wyników wyborów parlamentarnych i prezydenckich. I tego, w jak dużym stopniu zmienią polityczny układ sił… W górę 1. Marek Belka – premier z innego świata Tisze jadiesz, dalsze budiesz – mawiają Rosjanie, i jak ulał pasuje to do Marka Belki. Zbudował rząd, jaki chciał, bez niekompetentnych aparatczyków, programowo nie angażuje się w pyskówki, tylko robi swoje. Zgasił pożar w służbie zdrowia, pilnuje unijnych pieniędzy, żeby przychodziły do kraju, sprywatyzował z sukcesem PKO BP, wyciągnął porwaną Polkę z Iraku. Pies z kulawą nogą tym się nie interesuje, w Polsce i politycy, i media wolą bijatykę oraz wzajemne obelgi, a Belki w tej karczmie nie uświadczysz. On do takich lokali nie chadza. Kawałek Zachodu w przaśnej, nadwiślańskiej rzeczywistości. Gdy przestanie być premierem, pewnie pójdzie pracować w świat, za grube tysiące dolarów, bo ofert mu nie zabraknie. I wtedy go docenimy. Roman Giertych – Lepper z ludzką twarzą Skrzyżowanie Rokity i Leppera. Pcha go w górę Komisja Śledcza i radykalizm, opowieści o wielkim złodziejstwie III RP. Narzucił ton i Rokicie, i Kaczyńskim. Nie widać po nim jakichkolwiek zahamowań. Millera namawiał, by SLD zrobił go przewodniczącym komisji orlenowskiej, a on w zamian będzie atakował Platformę, nie ruszy zaś SLD, od Kulczyka, podczas tajnego obiadu na Jasnej Górze, chciał kwitów na Kwaśniewskiego. Tak pojmuje politykę. Już nie jest tak elegancki jak rok temu, już zapowiada, że będzie walka na noże. Przytakują mu chłopcy z ogolonymi głowami i starsze panie w moherowych beretach. To jego ekipa na XXI w. Jan Władysław Rokita – aktor dramatyczny Miał w roku 2004 stracić to, co zyskał rok wcześniej, lecz nie stracił. Platforma utrzymała pozycję lidera w rankingach, Rokita jest jej kandydatem na premiera, przymilni dziennikarze w wywiadach tytułują już go „panie premierze”, a on przez wrodzoną skromność nie prostuje. Sam opowiada, że w dzieciństwie był chłopcem grubym i bitym przez rówieśników. Ale zawsze ratowali go starsi koledzy, którym pozwalał się bawić swoimi resorakami. Dziś, po tak traumatycznych przeżyciach, chce rządzić krajem i „ściągać cugle demokracji”. Bardzo jest więc ciekawe, komu odda rolę „starszych kolegów” i jakie da im resoraki. Problemem Rokity jest jego poza napuszonej sztuczności i nieopanowane gadulstwo. Człowiek patrzy na niego i nie wie, co jest grą, a co jest prawdziwe. Ma coś w sobie z Bronisława
Tagi:
Robert Walenciak









