Dyktator nie złamie Polski. Ale wyborcy w dniu elekcji, być może przyśpieszonej, pójdą za PiS jak za panią matką Czy Łukaszenka wygra PiS wybory? Powyższy pogląd może się wydać absurdalny – niesłusznie. Od sześciu lat grzęźniemy w takich oparach nonsensu, że już nic nie może nas dziwić. Władza Jarosława Kaczyńskiego zbudowana jest na konfliktach i awanturach wszystkich ze wszystkimi. Dotyczy to zarówno polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej. W tej sytuacji nie może dziwić, że gdy tylko na naszej granicy zaczęli się pojawiać migranci organizowani i ściągani przez władze sąsiedniego państwa, na Nowogrodzkiej uznano to za nadzwyczajną dla pisowskiego państwa szansę wykazania się stosowną krzepą. Tymczasem zdrowy rozsądek nakazywał przede wszystkim, wzmacniając stosownie Straż Graniczną, sięgnąć zdecydowanie po instrumentarium dyplomatyczne. Aby potem, wspierając się sojusznikami, zacząć rozmowy z Mińskiem, a nawet wedle potrzeby z Moskwą. Niestety, okazało się to nierealne. Odkąd bowiem prezes PiS spadł z 40-punktowego słupka poparcia dla swojej partii, śni i marzy, aby dobry los zesłał mu mocne wydarzenia, jak choćby te ostatnie, wywołane przez Łukaszenkę, by odzyskać poparcie sondażowe. * Spór graniczny o migrantów z Bliskiego Wschodu sprowadzanych samolotami trwa już dobre pół roku. Zaczęło się od testowania przez Mińsk Litwy. Dyktator Białorusi, mając do wyboru utarczkę z Pogonią bądź z Orłem Białym, początkowo, zgodnie z logiką, wybrał do roli ofiary Pogoń. Przez dobre trzy miesiące szarpał Litwinów za pludry. Efekt przyniosło to mizerny. Pomimo że wyrzekali oni na Łukaszenkę, słusznie się darli wniebogłosy i aby przydać sobie znaczenia, zaprosili unijny Frontex, acz nie przyniosło to rozwiązania problemu. Łukaszence zamiąch z Litwinami także nie dał spodziewanych korzyści. Na dodatek żadna wielka telewizja nie pofatygowała się na północną granicę Białorusi, aby z tlącego się konfliktu zrobić temat dnia. Z braku spodziewanych korzyści satrapa z Mińska, widząc coraz większą słabość polityczną Polski pisowskiej toczącej spór o praworządność z Brukselą, postanowił nas sprawdzić. Szybko się okazało, że Warszawa jest niezdolna do ostrej dyplomatycznej riposty uwiarygodnionej przez Zachód. Natomiast sama granica przypomina rzeszoto, przez które każdego dnia przedostaje się po kilkuset migrantów podążających za Odrę. W sumie do końca października „drogą polską” przedostało się do Niemiec ok. 6 tys. osób, co wobec 150 tys. migrantów przybyłych na nasz kontynent było prawie bez znaczenia. * Zdesperowana swoją nieskutecznością, lubiąca prężyć muskuły władza pisowska zaczęła odrutowywać granicę. W strefie granicznej pojawiło się też kilkanaście tysięcy żołnierzy i policjantów. Nakazano im złapanych w Polsce migrantów wypychać z powrotem na terytorium Białorusi. I tak pojawił się wielki i mocno wstydliwy problem – egzystencjalny dla migrantów i moralny dla polskich żołnierzy. Władza odwołująca się oficjalnie do wartości chrześcijańskich okazała się kompletnie niewrażliwa na ich naruszanie przez funkcjonariuszy państwowych. Tak migranci, w tym kobiety i dzieci, stali się ofiarami państwowej bezduszności na równi białoruskiej i polskiej (pisowskiej). Są oni, chcąc nie chcąc, świadkami niegodziwości popełnianych wobec tych migrantów, którym nie udało się uciec przez zasieki do wymarzonego lepszego świata. O ich losie zaświadczają ci, którym udało się, zazwyczaj busami bądź taksówkami, przedostać w poprzek schengenowskiej Polski do niemieckiego raju. Dopiero na tej drugiej granicy, jak twierdzą, kończyło się pohukiwanie, trącanie, a często wręcz dręczenie. Warto pamiętać, że ludzie, którym udało się umknąć wszelkim pogoniom, byli często okradani, zdarzały się też, jak wynika z medialnych przekazów, gwałty na kobietach. Wedle przekazów obie strony sporu granicznego są, wstyd powiedzieć, sobie równe. Dziś nikt nie powie, że Polacy są lepsi – obie strony są tylko gorsze. A żołnierzom, którym przychodzi na rozkaz przeganiać kobiety i dzieci, możemy współczuć. * O problemach z ochroną granic aktualni władcy Polski wiedzieli dobrze już wiosną, ale siedzieli cicho. I to właśnie, jak dziś twierdzą czołowi funkcjonariusze PiS, był znakomity podstęp. Skąd to wiem? Od premiera, który w Sejmie kwieciście i wiernopoddańczo podziękował swojemu pryncypałowi – panu K. – za to, że gdy wszyscy inni, z nim na czele, spali, Kaczyński już w czerwcu pracował nad tym czymś, co premier zwie dzisiaj strategią. Wniosek:
Tagi:
Alaksandr Łukaszenka, Andrzej Duda, Białoruś, Frontex, geopolityka, granica polsko-białoruska, Jarosław Kaczyński, Konfederacja, kryzys migracyjny, kryzys uchodźczy, kryzysy humanitarne, migranci, PiS, polityka międzynarodowa, polska dyplomacja, prawa człowieka, rząd PiS, Trybunał Przyłębskiej, TVN, TVP, TVP Info, uchodźcy, Viktor Orbán, Władimir Putin










