Niedawno pan prezydent Kaczyński wymienił część składu Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa (zwanego SKOSK-iem), wywalając z niego nominatów swego poprzednika, Aleksandra Kwaśniewskiego. Wywalił więc z komitetu m.in. prof. Andrzeja Zolla, Kazimierza Kutza, a także kilka innych osób, które kojarzyły mu się z PZPR, SLD lub co najmniej znane były z tego, że za PiS nie przepadają. Przewodniczący komitetu, były rektor Ziejka, uważa, że za tymi zmianami stoi były prezydencki minister (obecnie europoseł) Legutko. Nawiasem mówiąc, też krakowski profesor, ale jak się niebawem okaże, niewpuszczany do salonu. Były rektor twierdzi, że zmian w składzie komitetu dokonano bez jego wiedzy. Tak twierdzi, jest decyzją prezydenta oburzony, ale do dymisji się nie podaje. Obraził się, ale będzie z pokorą kierował komitetem w narzuconym mu składzie. Były minister twierdzi, że zmiany te uzgadniał z byłym rektorem. Ten zarzuca mu kłamstwo. Legutko odszczekuje się z Brukseli, że „prof. Ziejka stracił zdolność honorową”. Spieszę wyjaśnić słabiej zorientowanym, że znaczy to tyle, iż zdaniem prezydenckiego eksministra, nie wypada się z byłym rektorem pojedynkować. Pojedynku zatem nie będzie. Rozpętała się afera. Rzecz całą opisała „Rzeczpospolita” (5-6.09.2009). Bezstronnie i obiektywnie. Jak to „Rzeczpospolita”. Okazało się, że SKOSK w starym składzie był czymś na kształt loży masońskiej, gromadzącej ludzi bardzo szczególnych i mocno podejrzanych, a mimo to stanowiących elitę Krakowa. Już to wystawia miastu nie najlepsze świadectwo. Jak twierdzi „z goryczą” (cytat z „Rzepy”) prof. Legutko, „wśród krakowskiej elity dobrze jest się w każdej sytuacji dystansować od prezydenta. Gdy pada jego nazwisko, zaraz pojawiają się uśmieszki, dowcipy, kąśliwe uwagi, w najlepszym wypadku milczenie”. Ci sami ludzie zasiadający w komitecie utworzyli też tajemniczy salon. Krakowski salon. Tak twierdzi Jego Invitrość – jak mówią o nim w Sejmie – poseł Gowin. Zgadza się z nim Bogusław Sonik i jego ślubna małżonka Lilianna Sonik, którą pan prezydent właśnie powołał do komitetu. Zdaniem Sonika, co to perspektywę ma europejską, SKOSK to „ostatni bastion krakówka i Unii Wolności”. Faktycznie, przy takiej Brukseli ten „krakówek” musi prezentować się nieciekawie i to zniesmacza europosła. Krótko mówiąc, pan prezydent, ewentualnie jego minister Legutko słusznie postanowili zrobić porządki z salonem (w salonie?). Wpisuje się to w niedokończony, rozpoczęty w IV RP proces wymiany elit. I porządek zrobili. Ten tajemniczy salon, który czasem jest tożsamy ze SKOSK-iem w starym składzie, a czasem nie, to wedle Gowina „ta część Unii Wolności, która zakochała się w Aleksandrze Kwaśniewskim”. Gowin w Aleksandrze Kwaśniewskim się nie zakochał, choć w przeszłości jakiś romans z Unią Wolności miał. Zresztą, zdaje się, jest dostatecznie mocno zakochany w sobie. Sprawa z salonem jest jednak jeszcze bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Wprawdzie salon złożony jest z członków nieistniejącej od dość dawna Unii Wolności zakochanej w Aleksandrze Kwaśniewskim, ale w samym jego centrum, zdaniem tegoż Gowina, jest Franciszek Ziejka. Nic nie wiadomo o tym, czy były rektor Ziejka zakochał się w Aleksandrze Kwaśniewskim, ale na pewno z Unią Wolności nie miał nigdy nic wspólnego. Jeśli już mówić o partyjnych powiązaniach eksrektora, to powiązany był z PSL (wcześniej z ZSL). Skądinąd wiadomo, że w SKOSK-u zasiada też Stefan Jurczak, były małopolski lider robotniczej „Solidarności”. Salonowiec? Część Unii Wolności? Działacz powiązany silnie z PZPR? Dalsze próby identyfikacji salonu tylko obraz zaciemniają. Ten SKOSK (salon?) złożony jest nadto z ludzi „odklejonych od rzeczywistości”, tkwiących w „sercu Unii Wolności”. Są w nim też „dawni działacze związani kiedyś silnie z PZPR”, a wszyscy razem tworzą „towarzystwo wzajemnej adoracji żyjące w coraz bardziej zamkniętej wieży z kości słoniowej”, diagnozuje niezawodny Gowin. Nie nadążam. A i wyobraźni nie starcza. Coraz bardziej zamknięta wieża z kości słoniowej, z zawartością tkwiącą w sercu nieistniejącej Unii Wolności, sama będąca częścią tejże Unii Wolności, zakochanej w Aleksandrze Kwaśniewskim, złożonej równocześnie z dawnych działaczy PZPR, z Franciszkiem Ziejką tkwiącym z kolei w samym centrum tej zawartości wieży, czyli salonu? Klarowność myśli przeciwników salonu wprost poraża, by użyć tego zwrotu ze słownika PiS-owskiej nowomowy. Niezły bełkot, co? Ale słuszny.
Tagi:
Jan Widacki