Najpiękniej

Najpiękniej

Lesbijka i cyklofrenik. Ona introwertyczna, unikająca publicznych wystąpień. On – król życia, lew salonowy, środowiskowy celebryta. Ona publikowała rzadko, raz na kilka lat, on – niezmordowanie produkował setki sonetów i białych wierszy. W jej tekstach ja było ukryte i kruche („Ogólnie rzecz biorąc nie uznaję konfesji”). W jego wierszach wywalone na wierzch, identyfikowalne, niemal bezwstydne. On żył w skomplikowanej siatce miłosnych zawirowań, w których starał się znaleźć miejsce i dla kochanek, i dla żon. Ona była samotna, dopóki nie spotkała architektki Loty. Elizabeth żyła z dala od miasta i musiała mieć w pobliżu morze, jakby tylko ono było gwarantem jej równowagi. Robert do dobrego samopoczucia potrzebował miasta, kampusu. Pomagał jej radzić sobie z wydawcami, zdobywać nagrody. Różniło ich niemal wszystko – łączyły trzy rzeczy: talent, pijaństwo i żywa, wyjątkowa, trwająca niemal całe dorosłe życie korespondencja.

Nowy numer „Literatury na Świecie” przynosi nie tylko świetne tłumaczenia wierszy tej dwójki (w przekładzie Piotra Sommera i Andrzeja Sosnowskiego), ale także tę bezcenną, dowcipną korespondencję. Oraz znakomite eseje na temat listów, wierszy i – szerzej – twórczości poetów. Na szczególną uwagę zasługuje esej Colma Tóibína (przełożyła Krystyna Dąbrowska), który sam jest literackim cacuszkiem.

„Jakimś trafem, korzystając ze wszystkiego, co dobre, i wszystkiego, co złe, w połowie naszego najgorszego jak dotąd stulecia, wydaliśmy na świat wspaniałego poetę”, pisała o Lowellu przyjaciółka. A on zachwycał się dyskretnym mrokiem jej wierszy i próbował zdefiniować „coś w ruchu, co jest znużone, ale uparcie trwa”. Oboje nie pracowali (żyli z funduszy powierniczych) i całkowicie podporządkowali swoje życie pisaniu. A ich korespondencja spełniała kilka funkcji.

Po pierwsze, nie tylko wymieniali refleksje dotyczące przeczytanych właśnie publikacji przyjaciół i znanych poetów swoich czasów, ale również wnikliwie komentowali nawzajem własne wiersze. Listy tworzą zatem bezcenne przypisy do znanych nam tekstów, a oprócz tego zdradzają ciekawostki techniczne, pozwalają obejrzeć literacką kuchnię, przyjrzeć się problemom, z jakimi borykali się poeci. Zdarzało się, że Lowell przerabiał fragmenty listu przyjaciółki na wersy swoich tekstów. Tak było w przypadku wiersza „Masz rację, że się o mnie martwisz, tyko proszę PRZESTAŃ / chociaż sama dosyć się martwię. Znalazłam się / w najgorszej sytuacji, z jaką kiedykolwiek musiałam się uporać. Nie widzę wyjścia”. Zdania te – słowo w słowo – znajdziemy w liście Elizabeth do Lowella. I, jak pisano, „to, że upublicznił taki obraz jej udręczenia, nie mogło jej się podobać”.

Ich korespondencja – dowcipna, pełna życzliwości i czułości – bywała trudna, kiedy otwarcie, chociaż zawsze delikatnie, krytykowali niedociągnięcia, wątpliwe momenty w twórczości. Zwłaszcza Bishop, kilka lat starsza od Lowella, bardziej powściągliwa i szalenie precyzyjna, dyplomatycznie ostrzegała przyjaciela przed jego złą francuszczyzną, kiedy wydawał własne wariacje (swobodne przekłady) cudzych wierszy. Trudno jej było także zaakceptować fakt, że Robert wykorzystywał w wierszach fragmenty listów porzuconej przez niego żony.

Jednocześnie podziwiała jego nonszalancję, zdolność przerabiania wszystkiego na literaturę, niemal odręcznego budowania sonetów, konstruowania długich, niekończących się cykli, rozmach i swobodę. Ona potrafiła latami pracować nad jednym wierszem, co z kolei imponowało Lowellowi. W jednym z tekstów przedstawił ją wieszającą własne utwory na ścianie, wiersze pełne luk, które czekają latami na tych kilka doskonałych zdań, które je wypełnią.

Po drugie, listy były dla nich polem wymiany plotek – mniej lub bardziej literackich, zorientowanych na głośne, wydawane właśnie tomy poezji, czasopisma i cudze wiersze, a także przyjęcia i spektakularne dyskusje. Byli ciekawi siebie nawzajem, dlatego słuchali się pilnie. Listy pozwalały im wyjść z samotności, jaka zawsze towarzyszy pisaniu. Jednocześnie oboje znali „poczucie wyzwolenia, jakie może dać tylko wiersz albo kolejna ćwiartka bourbona”.

A poza tym pisali o cudownym rozchełstaniu, jakie niesie życie. Żarciki, krótkie uwagi na marginesie zdarzeń, obrazki z życia bliskich, cały ten bałagan, który Bishop ujęła w jednym z wersów, zapisanych później na jej nagrobku: „I dalej trwa niechlujna krzątanina, okropna, ale pełna otuchy”.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy