Cóż to się porobiło

Cóż to się porobiło

Odrobiłem zaległości, przeczytałem „Lata”, co właściwie implikuje chęć sięgnięcia po kolejne utwory Annie Ernaux, i to nawet nie z powodu faktycznej wybitności jej najsłynniejszej książki, lecz by zweryfikować przemożne wrażenie jej niepowtarzalności. Otóż „Lata” okazują się fascynującą wędrówką przez historię XX-wiecznej Francji, opowiedzianą w sposób kryptoautobiograficzny, co w przekładzie oddano kluczową rolą zaimka zwrotnego się. Tegoroczna noblistka opowiada, co-się-porabiało w życiu, a także cóż-to-się-porobiło z jej ojczyzną, jedno z drugim splecione jest w uścisku nierozerwalnym, historia życia z dziejami narodu, a wszystko to opowiedziane ze wspomnieniową determinacją, która każe cierpliwie przywoływać szczegóły i okoliczności. Czego się słuchało, co się czytało i oglądało w kolejnych latach, kiedy jeszcze się było beztroską prowincjuszką, potem młodą mieszczką z dzieckiem na karku i później, kiedy się doroślało i starzało; te ćwiczenia z pamięci są zarazem hipertekstem, antologią tytułów, wedle których frankofil może sobie ułożyć lekturę na długie miesiące, gdyby chciał sięgnąć po każdą wspomnianą piosenkę, film czy książkę.

Mniej więcej w połowie „Lat” przeżywamy Maj ’68, jeden z przełomowych momentów nie tylko francuskiej historii najnowszej, a mnie nagle się zdaje, że czytam o Polsce ostatnich lat, jakby u nas goszystowskie przebudzenie następowało spóźnione o pół wieku w stosunku do kraju, który jakobyśmy uczyli jeść widelcem. Tylko że u nas bez barykad, bez kamieni rzucanych w policję, bez „wieczorów pożogi” się obyło, a wspólne skandowanie nakazu „wypierdalania” okazało się najbardziej skrajną oznaką buntu. Być może gdyby paryscy studenci mieli wtedy w maju dostęp do mediów społecznościowych, też zamiast koktajlami Mołotowa miotaliby we władzę memami, może cała rewolta rozeszłaby się po postach, zamiast komitetów powstawałyby komentariaty i gaullistowskie dziaderstwo przetrwałoby tę chienlit („błazenadę zasrańców”) w protekcjonalnym spokoju, tak jak kaczyzm przetrwał marsze KOD i Strajku Kobiet oraz protesty Obywateli RP. Social media amortyzują wściekłość, nie doczekamy się rewolucji tam, gdzie młody człowiek dziesięć razy się zastanowi, czy aby jego forma protestu nie jest zbyt krindżowa, a brak lawiny lajków jest groźbą wielokrotnie straszniejszą od aresztu. Nowa lewica woli szerować memy w domowym zaciszu lub szermować oskarżeniami o klasizm w rozgwarze Amatorskiej, po kostkę brukową się nie schyli, bo jest antyprzemocowa, po kartę do głosowania też nie sięgnie, bo politykom nie ufa, żaden jej nie pasuje na wodzo (wodzo narodu musi być niebinarne).

Wracając do Ernaux – jest to dzieło imponujące, choć rozmiarowo skromne, nieprzegadane, to mnie ujmuje: opowiedzieć powojenne losy swojego kraju w krótkich, nieomal fotograficznych akapitach, wywołać klisze pamięci i skomentować je w sposób skondensowany, tak by książka rosła w nas do rozmiarów księgi już po lekturze, zamiast przytłaczać tysiącstronicową grubością woluminu. Ludzie lubią grube księgi, bo im szybko wypełniają regały i dobrze się prezentują jako element wyposażenia wnętrza. Zawsze miałem podświadomie antymieszczańskie opory wobec grubych grzbietów okładek, co tylko wzmocniło się we mnie po wizycie u pewnych stołecznych przedsiębiorców, mających półki biblioteczne szczelnie wypełnione serią „Oblicza zła”. Biografie potworów XX w. estetycznie wydane w opasłych tomach co prawda pasowały kolorem do tła, ale bogaty zestaw nazwisk od Hitlera przez Berię po Mao sprawiał wrażenie cokolwiek perwersyjnej dekoracji. Annie Ernaux nie z tych, co to tryskają wodospadami fraz, rozwlekłych opisów się tu nie znajdzie, co najwyżej dyskretne odsyłacze – jak komu mało, może sobie „przeczytać Francję” wedle sugestii i odsyłaczy autorki. Jest to proza skondensowana i subtelna, właściwie cykl szkiców historycznych, zarazem tak prostych w zamyśle, że aż chce się sprawdzić, czy w innych książkach noblistka zagrała na tę samą nutę i jak jej się udało wygrać.

Andrzej Stasiuk i Monika Sznajderman wygrali na pewno, bo trafili wydawnicze bingo i po „Latach”, a raczej po kilku miesiącach, wydali pod tytułem „Bliscy” trzy kolejne prozy Ernaux. Nobel ’22 na pewno nie był pomyłką, zarazem stając się celną wskazówką, bo autorka w Polsce była nieomal zupełnie nieznana – takie nagrody to ja lubię najbardziej.

Wydanie: 2022, 48/2022

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy