Najważniejszy jest czytelnik

Najważniejszy jest czytelnik

Narodziny i kariera „Angory” Zawsze interesowało mnie, jak urodziła się „Angora”. Okoliczności narodzin tygodnika w trudnych czasach nie tylko dla nowych tytułów, ale i zakorzenionych na prasowym rynku od lat – to ciekawe. Jak wyglądała praca nad pierwszymi numerami – jeszcze ciekawsze. (…) NA REDAGOWANIE TYGODNIKA namówił Mirosław Kuliś swojego byłego szefa ze „Sztandaru Młodych” – Piotra Różyckiego. Problemami technicznymi miał się zająć pracownik Drukarni Prasowej Jacek Wiaderny. A sam pomysłodawca ruszył na kilka dni w trasę pilnować organizacji występów Kaszpirowskiego, obiecując stawić się w razie potrzeby na każde wezwanie. Piotr Różycki nie krył się z tym, że nie wierzył w powodzenie pomysłu. Do pomocy ściągnął sprawną dziennikarkę z warszawskiej redakcji Iwonę Konieczną. I jak przyrzekł Kulisiowi, stawił się w Łodzi z koleżanką, która pełniła funkcję sekretarza redakcji, by dokończyć pracę nad przygotowaniem pierwszego numeru tygodnika. Jego druk miał się rozpocząć w nocy w środę 6 czerwca 1990 r. Termin musiał być dotrzymany, gdyż tego dnia na godz. 10 w Centrum Prasowym PAP w Warszawie wyznaczono konferencję prasową, na której właściciel miał zaprezentować pierwszy numer tygodnika przedruków. Praca redakcyjna nad debiutującym tygodnikiem odbywała się w siedzibie firmy ubezpieczeniowej przy ul. Kasprzaka. W redagowaniu pierwszego numeru i pracach przy organizacji jego wydania, druku i kolportażu uczestniczyło pięć osób: Piotr Różycki, Iwona Konieczna, Jacek Wiaderny, Mirosław Kuliś i Anna Kuliś. Oczywiście przy przygotowaniu numeru było sporo pisania na maszynie, nie mogło także zabraknąć korekty. Wynajęte do tej pracy maszynistki, korektorki z „Expressu Ilustrowanego” własnym autem dowiozła na ul. Kasprzaka Anna Kuliś. Druk się opóźnił. Pierwsze egzemplarze stutysięcznego nakładu zeszły z maszyny rotacyjnej o 8.15. Chwycił je właściciel i z redaktorem naczelnym i z Anną Kuliś za kierownicą popędzili do Warszawy. Byli spóźnieni, jechali szybko – policja zatrzymała samochód, zwiększając opóźnienie. Następnego dnia w kilku gazetach ukazały się informacje o nowym tygodniku. W kolejnym tygodniu – obszerne, na ogół nieprzychylne artykuły w „Przeglądzie Kulturalnym”, poznańskim wtedy tygodniku „Wprost, „Polityce” i innych. (…) CO TYDZIEŃ redaktor Różycki z koleżanką przyjeżdżali z Warszawy, przywożąc pełną teczkę wycinków prasowych, by z nich ułożyć tygodnik. Ktoś, kto sądził, że zgodnie współpracowali przy jego tworzeniu, głęboko się mylił. Była to wybuchowa para. Kłócili się ciągle. O dobór materiału do numeru, o miejsce zamieszczenia poszczególnych artykułów, o wielkość tytułów – o wszystko. To była nieustająca wojna dwu różnych koncepcji. Kompromisu nie było. Każda strona próbowała przeforsować swoją wizję. Przy redakcji któregoś z pierwszych numerów, gdy zabrakło rozjemcy, którym był Kuliś, kłótnia przerodziła się w potworną awanturę. Różycki chwycił teczkę z jeszcze niewykorzystanymi materiałami, poszedł do hotelu, zajrzał do baru, a potem zamknął się w pokoju i zasnął. Nie reagował na pukanie, telefon wyłączył. Był późny wieczór. Na redakcyjnym biurku leżały czyste makiety. Nie było tekstów, by je nimi wypełnić. Kioski były już zamknięte. Drukarnia czekała na materiały. Przypomniano sobie, że całą dobę pracują kioski na dworcach kolejowych – ruszono do nich, ogałacając je z prasy. W środę ukazał się kolejny numer. I tak, pokonując różne trudności, ucząc się metodą prób i błędów, zdobywano doświadczenie. Tworzyła się redakcja, powstawał zespół. Kto zaczął wtedy lub tuż potem pracę w „Angorze”, pracuje do dziś, a prócz Kulisiów – Mirosława, Anny i Roberta – Danuta Kotkowska, Mirosława Gabrysiak, Henryk Krupiński, Małgorzata Kruczkowska, Jolanta Piekart-Barcz, Janusz Szymański-Glanc, Paweł Wakuła. Po raz pierwszy zaproszony przez Kulisia wszedłem do redakcji „Angory” wiosną 1991 r. Mieściła się na trzecim piętrze przy ul. Piotrkowskiej 94, sąsiadując z dawnym Domem Prasy. W tym samym budynku funkcjonuje do dziś. – A gdzie jest archiwum? – spytałem. – To nasze podręczne archiwum – wskazał na pełne zdjęć stoły pod ścianą. Nie było wtedy możliwe sprawne funkcjonowanie gazety i tygodnika bez własnego archiwum ze zbiorem posegregowanych zdjęć, bez encyklopedii, słowników, kompletów wydrukowanych już egzemplarzy własnych i najpopularniejszych tygodników, a także najświeższych gazet. Trzeba pamiętać, że nie było w tym czasie komputerów i internetu. Potrzeby rozwijającego się tygodnika

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 29/2014

Kategorie: Media