Nowa władza – nowe nadzieje. W tym przypadku dotyczące naprawy polskiej pracy. Jej stan od dawna budzi poważne zastrzeżenia. Pracownicy najemni stali się ofiarami nader brutalnego systemu społeczno-ekonomicznego. Nikt nie występował w ich obronie. Pozostali sami ze swoimi problemami. Wciąż wprawdzie istniały pewne zabezpieczenia przed niesprawiedliwością i bezlitosnym wyzyskiem, np. Kodeks pracy czy Państwowa Inspekcja Pracy, ale raczej jako wydmuszki, a nie realna siła. Ustalił się amerykański model relacji pracodawca-pracownik – indywidualne porozumienia, w których pracownik nie ma odpowiedniej siły przetargowej, często znajdując się w sytuacji przymusu ekonomicznego. Dziś jego pozycja jest korzystniejsza, ponieważ po okresach ogromnego bezrobocia, które w latach 2001-2002 sięgało 20%, zatrudnienie stało się nieomal pełne. Czy to znaczy, że nie ma już nic do zrobienia w dziedzinie pracy? Nie sądzę. Po kolei. Najważniejsza sprawa to odejście od dominacji modelu indywidualnych porozumień na linii pracodawca-pracownik i rozwinięcie wzorem krajów skandynawskich czy Niemiec rozległego systemu układów zbiorowych. Tylko one dobrze zabezpieczają interesy pracowników, zdejmując z ich barków ciężar nierównej walki o swoje z pracodawcą, który z reguły jest stroną silniejszą. System ten zapewnia także równą płacę za tę samą pracę, co jest znakiem sprawiedliwości społecznej. Dalej – niezwykle ważna jest ochrona interesów pracowników przez silne związki zawodowe. Nie przesadzę, jeśli powiem, że w ciągu ostatnich ponad 30 lat wszystkie rządy robiły, co mogły, aby ich pozycję osłabić. Panowała cicha zgoda co do tego, że związki zawodowe są szkodliwe dla gospodarki, egoistyczne i skorumpowane. Tymczasem pracownicy nie mają lepszego narzędzia walki o swoje prawa jak tylko zrzeszanie się w organizacjach chroniących ich interesy, realizujących zasady solidarności, pomocy wzajemnej i wsparcia. Wiadomo o tym od XIX w. Fenomen Polski polega na tym, że przeszliśmy od sytuacji dominacji społecznej i politycznej ogromnego związku zawodowego, jakim była Solidarność, do stanu powszechnej niechęci do związków jako takich. Było i jest tak, że jeśli jakiś pracodawca nie życzy sobie ich istnienia w przedsiębiorstwie, to ich nie będzie. Państwo stanie raczej po jego stronie, a nie po stronie pracowników, którzy chcą wspólnie walczyć o swoje prawa. W tym sensie cofnęliśmy się o sto kilkadziesiąt lat, do początków kapitalizmu. Postuluję, aby pójść śladem Szwecji i wprowadzić zasadę, że każdy pracownik wraz z dokumentami związanymi z rozpoczęciem pracy otrzymuje deklarację członkostwa w związku zawodowym. Jeśli chce, to ją wypełni, jeśli nie chce, wyrzuci do kosza. Ale niech ma szansę zostać członkiem związku i wie, że on istnieje. W ten sposób położymy również kres idei znanej z samych początków kapitalizmu, że firma jest jak rodzina i pracownicy nie potrzebują żadnych związków zawodowych, bo najlepiej o ich interes troszczy się pracodawca („dobry ojciec”). Bajeczka, która na Zachodzie została wyśmiana już w XIX w., u nas wciąż jest powtarzana z całą powagą. To żenujące. Kolejna rzecz to położenie kresu uberyzacji gospodarki. Walka z tzw. gig economy, czyli ekonomią fuchy, w ramach której ludzie niezwiązani umowami o pracę realizują jakieś zadania wtedy, gdy te się pojawiają, i pozostają bez pracy, gdy ich nie ma. Nie mają stałych umów, są na tzw. śmieciówkach. Wciąż jest tego w Polsce sporo, o wiele za dużo. Sprawa ta jest elementem szerszej układanki – generalnego obniżenia poczucia bezpieczeństwa pracowników i narodzin klasy tzw. prekariatu. Nowa władza powinna postawić sobie za zadanie naprawę tej sytuacji, także przez eliminację patologicznych i niesprawiedliwych społecznie form samozatrudnienia służących wyłącznie obniżce płaconych podatków (tzw. złote śmieciówki). I na koniec problem tzw. kultury harówki. Skala zmęczenia pracą polskich pracowników jest rekordowa, podobnie jak statystyki wypalenia zawodowego oraz depresji, których przyczyny tkwią w warunkach pracy. Nie tak dawne badania wykazały, że gigantyczna jest też skala nienawiści do pracy, którą się wykonuje. Coś tu nie gra. Nie każda praca musi być ukochanym zajęciem, to jasne. Ale nie może być tak, że jest w skali masowej czymś znienawidzonym. Sytuacja ta bowiem rzutuje na ogólny dobrostan społeczny, na jakość życia. Sprawą kluczową byłaby zmiana kultury pracy w Polsce. Z pewnością dokonał się tutaj pewien postęp. Ale wciąż za dużo jest zjawisk negatywnych, takich jak mobbing czy pomiatanie pracownikami („folwarczna kultura pracy”). Dlatego









