Narutowicz – ofiara nienawiści

Narutowicz – ofiara nienawiści

Mord, który prawicy niczego nie nauczył

Dzień 16 grudnia 1922 r. prezydent Gabriel Narutowicz rozpoczął od przejażdżki konnej i rozmowy z byłym premierem Leopoldem Skulskim. Kończąc spotkanie ze Skulskim, powiedział, jakby przewidując to, co się wydarzy: „Gdyby ze mną się co stało, niech Pan pamięta, Panie Leopoldzie, o moich dzieciach”. Około godz. 11.30 prezydent udał się z wizytą do kard. Aleksandra Kakowskiego. Rozmowa obu dostojników trwała jakieś pół godziny. Metropolita warszawski był przychylny wyborowi Narutowicza na prezydenta i potępiał trwające od tygodnia ataki środowisk endeckich, agresywne demonstracje uliczne i obraźliwe artykuły. Podczas rozmowy kardynał stwierdził, że Narutowicz jest człowiekiem prawym i wybitnym, a uliczna gawiedź to jeszcze nie cała Polska.

Gdy trwało spotkanie prezydenta z kardynałem, do gmachu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych przybył Eligiusz Niewiadomski – malarz i krytyk sztuki, fanatyczny nacjonalista, znany z niezrównoważonego charakteru. Wejście było możliwe tylko z imiennymi zaproszeniami. Niewiadomski musiał je otrzymać od zarządu Zachęty, który zwykle nie pomijał jego osoby. Tak postąpiono i w tym wypadku, mimo że znano jego poglądy polityczne. Nie przeprowadzano wówczas rewizji gości podczas wydarzeń z udziałem dostojników państwowych. Nie było znanych dzisiaj zabezpieczeń i procedur ochrony. Dlatego Niewiadomski bez problemu wszedł do siedziby Zachęty z ukrytą bronią.

Około godz. 12.05 samochód z prezydentem Narutowiczem zajechał pod gmach Zachęty. Wśród witających prezydenta gości znajdował się m.in. ambasador brytyjski William Grenfell Max Müller z małżonką, która w języku francuskim pogratulowała Narutowiczowi niedawnego wyboru na urząd. Ten odpowiedział jej także po francusku: „Nie gratulacje, ale raczej kondolencje należy mi składać”.

Oglądając obrazy, prezydent przystanął przed płótnem Teodora Ziomka „Szron” (znanym też jako „Krajobraz zimowy”). Wtedy rozległy się trzy strzały z rewolweru. Ugodzony w plecy Narutowicz zginął na miejscu. Zabójca, którym był Niewiadomski, stał nieruchomo w powstałym zamieszaniu i bez oporu dał się rozbroić, mówiąc: „Nie będę więcej strzelać”.

Preludium do kryzysu

Tak wyglądał finał pierwszego wielkiego kryzysu politycznego w kraju, który ledwie cztery lata wcześniej odzyskał niepodległość. Kryzys ten ujawnił dramatycznie niski poziom polityczny dużej części elit i społeczeństwa. Preludium do niego były zaś wydarzenia z lipca 1922 r., kiedy naczelnik państwa Józef Piłsudski odmówił zaprzysiężenia rządu Wojciecha Korfantego, popieranego przez stronnictwa konserwatywne z endecją na czele. Kolejną odsłoną narastania polaryzacji stały się pierwsze wybory prezydenta RP, które 9 grudnia 1922 r. przeprowadziło Zgromadzenie Narodowe. Powszechnie uważano, że głową państwa powinien zostać Piłsudski. Ten jednak nie chciał piastować urzędu, któremu konstytucja z marca 1921 r. dawała ograniczone kompetencje, dlatego odmówił kandydowania. Posiadająca silną reprezentację w Zgromadzeniu Narodowym prawica nie miała większości pozwalającej przeforsować ordynata Maurycego Zamoyskiego, ale liczyła, że to się uda.

Niespodziewanie w piątej turze głosowania wygrał stosunkiem głosów 289 do 227 Gabriel Narutowicz – profesor politechniki w Zurychu, od czerwca 1922 r. minister spraw zagranicznych, a wcześniej minister robót publicznych, związany politycznie z Józefem Piłsudskim. Jego kandydaturze, zgłoszonej przez PSL „Wyzwolenie”, dawano początkowo najmniej szans. Do finałowej tury głosowań Narutowicz dostał się dzięki intrydze endecji, której parlamentarzyści oddali kilka głosów właśnie na niego. Politycy sejmowej prawicy zrobili to, ponieważ byli przekonani, że w konfrontacji Narutowicz-Zamoyski ten drugi odniesie bezproblemowe zwycięstwo. Endecja wpadła jednak we własne sidła, bo kandydatura Zamoyskiego – „największego obszarnika Rzeczypospolitej” – okazała się nie do przyjęcia nawet dla współpracujących z endekami konserwatywnych ludowców z PSL „Piast”.

W sytuacji tak kompromitującej porażki prawica przeniosła dalszą walkę polityczną na ulicę, wzniecając faktyczny rokosz, którego celem było obalenie demokratycznie wybranego pierwszego prezydenta RP. Najpierw przez uniemożliwienie zaprzysiężenia go, a potem przez próbę wymuszenia na nim rezygnacji z urzędu. Do tego miały doprowadzić nadzwyczaj zajadła kampania nienawiści, nakręcana przez prasę prawicową, i agresywne wystąpienia uliczne. Stosowano w niej wszelkie środki, od tego, co dzisiaj nazywamy mową nienawiści, po agresję fizyczną.

Wynik wyborów w Zgromadzeniu Narodowym lotem błyskawicy rozniósł się wśród ludzi zgromadzonych przed gmachem Sejmu przy ulicy Wiejskiej. Prawie natychmiast rozległy się okrzyki: „Precz z wybrańcem Żydów!”. W proteście przeciwko wyborowi Narutowicza uformował się pochód, który udał się w Aleje Ujazdowskie pod mieszkanie gen. Józefa Hallera. Ten przemówił do tłumu: „Wy, a nie kto inny, piersią swoją osłanialiście, jakby twardym murem, granice Rzeczypospolitej, rogatki Warszawy. W swoich czynach chcieliście jednej rzeczy, Polski. Polski wielkiej, niepodległej. W dniu dzisiejszym Polskę, o którą walczyliście, sponiewierano. Odruch wasz jest wskaźnikiem, iż oburzenie narodu, którego jesteście rzecznikiem, rośnie i przybiera jak fala”.

Wtórował mu Antoni Sadzewicz – poseł i redaktor naczelny związanej z endecją „Gazety Porannej 2 Grosze” – który oświadczył: „Zaślepienie lewicy i ludowców sprawiło, że najwyższym przedstawicielem Polski ma być człowiek, który jeszcze dwa dni temu był obywatelem szwajcarskim i któremu na gwałt, może już po wyborach na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, sfabrykowano obywatelstwo polskie. W roku 1912 Żydzi narzucili Warszawie niejakiego Jagiełłę jako posła do Dumy rosyjskiej. Dziś posunęli się dalej: narzucili pana Narutowicza na prezydenta”.

Sadzewicz świadomie wprowadził w błąd swoich słuchaczy i czytelników, podając publicznie nieprawdziwą informację, że Narutowicz – sprawujący w rządzie polskim przez dwa lata funkcje ministerialne – nie posiadał polskiego obywatelstwa.

Zaślepienie prawicy

Te dwa przemówienia pobudziły do histerii tłumy na ulicy, wśród których dominowali zwolennicy endecji, w tym członkowie różnych endeckich organizacji, z Młodzieżą Wszechpolską na czele. Rozpoczęła się nagonka na „żydowskiego elekta”, „germanofila” (to z racji pracy zawodowej Narutowicza w Szwajcarii) i rzekomego „złodzieja grosza publicznego”. Podburzeni ludzie przeszli z Alei Ujazdowskich na aleję 3 Maja, gdzie na wiecu uchwalono rezolucję wzywającą Narutowicza do ustąpienia, a PSL „Piast” do naprawy błędu, jakim miało być „poparcie zdrady narodowej”.

Związek Ludowo-Narodowy (endecja), Chrześcijańska Demokracja i Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodowe zapowiedziały, że nie wezmą udziału w zaprzysiężeniu Narutowicza jako prezydenta wybranego głosami mniejszości narodowych. Partie te sformułowały zasadę, zgodnie z którą najistotniejsze sprawy państwowe mogła rozstrzygać tylko polska większość w Sejmie. Jak trafnie zauważył prof. Tomasz Nałęcz: „Gdyby nie egoistyczne zaślepienie, liderzy prawicy, którym zdolności i talentu przecież nie brakowało, łatwo by dostrzegli korzyści płynące z faktu wyboru prezydenta głosami mniejszości narodowych. Wszak można było to wykorzystać wobec zagranicy jako dowód afirmacji polskiej państwowości, jako deklarację lojalnego i czynnego udziału w życiu państwa polskiego. Nadarzyła się wspaniała okazja, by zwolennikom tezy o Polsce – »więzieniu narodów« przedstawić argument nie do odrzucenia. Prawica zaprzepaściła tę szansę” („Rządy Sejmu 1921-1926”, Warszawa 1991, s. 25-26).

Przenosząc walkę na ulicę, endecja chciała nie tylko wymusić na Narutowiczu nieprzyjęcie prezydentury. Zamierzała też udzielić Wincentemu Witosowi (liderowi PSL „Piast”) lekcji poglądowej, co oznacza rządzenie Polską wbrew jej woli. Nie bez znaczenia były tutaj wzorce zagraniczne. Wszak zaledwie sześć tygodni wcześniej – 28 października 1922 r. – Benito Mussolini w wyniku tzw. marszu Czarnych Koszul na Rzym wymusił oddanie mu władzy. Mussolini pokazał jako pierwszy, jak się robi nowoczesny zamach stanu. Nie było zatem przypadkiem, że podczas manifestacji przeciw Narutowiczowi 10 grudnia tłum udał się pod poselstwo włoskie, gdzie wznosił okrzyki na cześć Mussoliniego i włoskiego faszyzmu.

Agresywna kampania medialna, w której prasa endecka za pomocą rzeczownika „Żyd” i przymiotnika „żydowski” stygmatyzowała przeciwników politycznych, rozpoczęła się jeszcze przed wyborem Narutowicza na prezydenta. Okazją stały się pierwsze wybory do Sejmu i Senatu z 5 i 12 listopada 1922 r., w których najwięcej głosów (28,81%) zdobył blok endecko-prawicowy (Chrześcijański Związek Jedności Narodowej). 17 listopada 1922 r. „Gazeta Poranna 2 Grosze” tak oceniła sytuację powyborczą: „Od wyborów w Polsce Żydzi zmienili się nie do poznania (…). O przyszłym rządzie i o polityce polskiej w ogóle Żydzi rozprawiają z taką swobodą i pewnością, jakby Polska cała była już ich kahalnym podwórkiem, na którym wszystko musi się dziać wedle woli żydowskiej (…). Wszystkie ich nadzieje opierają się, jak na niewzruszonej podstawie, na tym przeświadczeniu, że lewica do rządów narodowych nie dopuści i że lewica rządzić będzie mogła Polską tylko wspólnie z Żydami (…). Oni w nowym Sejmie chcą rozpocząć nową przebudowę Polski z państwa narodowo polskiego na narodowościową Judeo-Polskę”. 19 listopada 1922 r. konserwatywny tygodnik „Zorza” pisał: „Wybranie do Sejmu około dziewięćdziesięciu Żydów, Niemców i Rusinów przekonało wielu, że wrogowie nasi się skupili, by uzyskać jak największy wpływ w Sejmie na rządy”. Tak zagęszczano atmosferę, która eksplodowała po 9 grudnia 1922 r.

Zbiorowa histeria

10 grudnia endecka „Gazeta Warszawska” zarzuciła Narutowiczowi, jakoby nie był Polakiem („z pochodzenia kresowiec z Kowieńszczyzny, z rodziny litwomanów, od młodości mieszkał w Szwajcarii”) i że jest narzędziem w rękach światowej finansjery. Było to oczywiste kłamstwo, ponieważ Narutowicz wywodził się z polskiej szlachty, a jego ojciec uczestniczył w powstaniu styczniowym. Nieprawdą były również powielane przez propagandę endecką informacje na temat bezwyznaniowości czy ateizmu pierwszego prezydenta RP. Antoni Sadzewicz w „Gazecie Warszawskiej” i Władysław Rabski w „Kurjerze Warszawskim” pisali o Narutowiczu jako o „żydowskim elekcie”, „zaporze” i „zawadzie”.

Tego dnia kolejne agresywne przemówienie do manifestującego tłumu wygłosił gen. Haller. Tym razem wezwał do walki z wrogami w związku z „narzuceniem przez obce i wrogie narodowości prezydenta Gabriela Narutowicza”. Najbardziej agresywnie przemawiał ks. Kazimierz Lutosławski (poseł endecki), który zapytał wprost: „Jak śmieli Żydzi narzucić Polsce swojego prezydenta? Jak mógł Witos rzucić głosy polskie na żydowskiego kandydata?”. Natomiast w „Gazecie Porannej 2 Grosze” można było przeczytać, że „jakieś ptasie mózgi urzędnicze biedzą się nad ceremoniałem objęcia władzy przez prezydenta Narutowicza… Ludność polska prowokacji tej nie zniesie… zamiast strumienia krwi, które widzieliśmy onegdaj, popłyną krwi tej rzeki”.

To już była zapowiedź gwałtownych zamieszek ulicznych 11 grudnia podczas zaprzysiężenia Narutowicza na prezydenta. Zginął w nich działacz PPS Jan Kałuszewski, a 28 osób zostało rannych, w tym dziewięć ciężko. W jadącego powozem do Sejmu Narutowicza rzucano kamieniami, bryłami śniegu i lodu. Wtedy doszło też do pierwszej próby zamachu. Na stopnie prezydenckiego powozu wspiął się napastnik uzbrojony w laskę z żelazną gałką. Zrezygnował jednak z zadania ciosu w głowę Narutowicza, gdy ten spojrzał mu prosto w oczy.

Ale i to nie był koniec zbiorowej histerii. Podsycał ją dalej m.in. czołowy publicysta endecki Stanisław Stroński. Opublikował on 12 i 14 grudnia na łamach „Rzeczpospolitej” artykuły „Obłuda” i „Zawada”, w których wywodził, że Narutowicz jest zawadą stawianą przez Piłsudskiego na drodze do naprawy państwa. Pomiędzy 10 a 15 grudnia prezydent otrzymał trzy anonimy z pogróżkami. W jednym zarzucano mu, że został wybrany „głosami lewicy i mniejszości narodowych, bloku nam wrogiego”.

Jeszcze w dniu zamachu, 16 grudnia, endecka „Gazeta Bydgoska” tak komentowała uroczystość objęcia władzy przez Narutowicza, która odbyła się 14 grudnia: „Wybrany prawnie, lecz bez zgody rdzennej ludności polskiej, Prezydent Państwa zaczyna już rozsiadać się w swoim fotelu (…). Każdy, kto czuje, jak wielka zbrodnia została popełniona na naszym Narodzie, powinien odrzucić wszelkie poboczne hasła dla tego wielkiego hasła: »Polska dla Polaków«. Wiadomości, które nadeszły obecnie z Warszawy, społeczeństwo polskie nie powinno pozostawić bez odpowiedzi. Odpowiedzią zaś celową będzie zupełne wyeliminowanie wrogiego elementu żydowskiego z życia społeczeństwa polskiego. Przystąpmy do planowej, zorganizowanej w tym kierunku akcji. Niech dziś nikt najmniejszego drobiazgu nie kupuje u Żydów, niech nasze firmy zerwą stosunki handlowe z firmami żydowskimi, jeśli nawet z konieczności dotychczas utrzymywać je musiały. Nie utrzymujmy żadnych stosunków towarzyskich z wrogami naszego Państwa, trzymając się tej zasady, że wróg naszej Ojczyzny musi być i naszym wrogiem osobistym”.

Przez pięć dni swojej prezydentury Narutowicz dążył do otwarcia drogi do władzy endecji – tej, która tak histerycznie go atakowała. Nie dlatego, że darzył ją jakimś masochistycznym uczuciem. Wręcz przeciwnie, o prawicy polskiej miał jak najgorsze zdanie. Potrafił jednak odłożyć na bok osobiste urazy i jako mąż stanu kierować się wyłącznie interesem państwa. A ten w jego opinii wymagał, by rząd utworzyły siły polityczne, które po niedawnych wyborach parlamentarnych miały największe szanse utrzymania większościowego gabinetu. Zdając sobie sprawę, czym grozi otwarta konfrontacja, prezydent ostentacyjnie nie wsparł prób tworzenia gabinetu centrolewicowego. Niestety, ręka wyciągnięta do zgody spotkała się z rewolwerem Eligiusza Niewiadomskiego. Tylko dzięki wielkiej klasie marszałka Sejmu Macieja Rataja – pełniącego funkcję głowy państwa po śmierci Narutowicza – oraz wicemarszałka Ignacego Daszyńskiego nie doszło do dalszej eskalacji napięcia i być może wybuchu wojny domowej. Daszyński siłą swojego autorytetu powstrzymał przed działaniami odwetowymi PPS i powierzył misję utworzenia rządu gen. Władysławowi Sikorskiemu, który wprowadził stan wyjątkowy. Nie był to koniec kryzysu, lecz jego zawieszenie. Rewanż Józefa Piłsudskiego wobec endecji nastąpił 12 maja 1926 r.

O skutkach tragicznego grudnia 1922 r. gorzko w swoich wspomnieniach wypowiedział się Antoni Słonimski: „Po zabójstwie Narutowicza, gdy opadła fala podniecenia, wydawać by się mogło, że smutek i żałoba zjednoczą naród, który nie znał w swojej historii królobójstwa. Ale namiętności nie wygasły. Na grobie Niewiadomskiego składano stosy kwiatów (…). Któż mógł przewidzieć, że ta zbrodnia będzie przełomem w stosunku Piłsudskiego do Polaków? (…) Dominowało uczucie bólu i hańby. Mieliśmy Polskę, mieliśmy pierwszego Prezydenta i zabił go Polak”.

Fot. Forum

Wydanie: 2022, 51/2022

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy