Nie dać ciała

Nie dać ciała

Nikt nie musi o nic prosić

Rano jest łatwiej, chłodniejszy powiew wiatru nie daje całkowitego orzeźwienia, ale ułatwia oddychanie. Koło południa skwar zrobi się nie do zniesienia. Odcinki mają 5-7 km, a wiodą wiejskimi drogami, wijącymi się między polami i gospodarstwami, które witają pielgrzymów. Dzieci, rodzice, starsi wychodzą przed bramy, machają i uśmiechają się życzliwie do wszystkich, nieważne, czy to bezdomny, czy niepełnosprawny, czy wolontariusz, czy ksiądz. Nawet psy nam machają ogonami albo dopingują szczekaniem. W niektórych wsiach przygotowano uroczyste powitanie, mimo że się tam nie zatrzymujemy – staruszki, chroniące głowy przed słońcem chustkami, rozdają ziemniaki w mundurkach, parówki, bułki, ogórki kiszone własnej roboty i ciastka. Najważniejsza jednak jest woda. Nikt nie musi o nic prosić. Jedzenia mamy aż nadto.

Robert mówi o różnych typach bezdomnych. Zaczyna od wędkarzy, którzy stoją i proszą o pieniądze. Czasem bywają niemili, czasem patrzą smutnymi oczami. Łowią każdy grosz, zazwyczaj na wódkę, ale zdarzają się i tacy, co proszą na chleb. Są też zbieracze. Ci na zgarbionych plecach dźwigają ogromne toboły. Zbierają wszystko, na czym można zarobić. W pielgrzymkowej drodze nie muszą o nic prosić, wszystko dostają w nadmiarze. Ale nie biorą łapczywie, nie rzucają się. Czekają na swoją kolej, bo najpierw niepełnosprawni i ich opiekunowie. Biorą tyle, ile potrzebują, bo przecież musi wystarczyć dla wszystkich.

Jeden z nich narzeka. Na śpiewy, na księdza, na drogę. Cały czas jakby wygłaszał mowę, ale nie tak głośno – słyszą go tylko osoby obok. Podczas jednej z pieśni dwie dziewczyny zaczynają gestami pokazywać słowa piosenki, tańcząc przy tym. – Uspokójcie się, jak bociany wymachujecie; co, lecicie gdzieś? Przestańcie się wydurniać jak głupie jakieś – dziwnie brzmią te słowa, karcące wszystko wokół. Jakby ojciec rodziny, kaznodzieja, upominał cały świat, żeby nie był za bardzo szczęśliwy.

Lepiej się maszeruje, śpiewając pieśni. Albo znane z radia piosenki z tekstem zmienionym na religijny. Odmawiając koronkę czy różaniec, wpada się w jednostajny rytm marszu – krok, krok, krok. I wszystkie kroki stawiane do przodu, nie można sobie pozwolić na choćby jeden do tyłu, bo wyleci się z pielgrzymki. Cała ta droga to jedna wielka walka. Nie tylko droga naprzód, bo pokonanie 30 km dziennie nie jest wyczynem, tym bardziej że odpoczynki są na tyle długie, by nabrać sił. To też droga w głąb siebie. Podobno z 34 bezdomnych może z pięciu (według Roberta) idzie na Jasną Górę, bo wierzy. A co z resztą? Dla niektórych to 10 dni bez picia. Detoks, być może jedyny w roku. Mają opiekę, jedzenie, nie muszą się martwić, co będzie za godzinę. Dla większości mieszkających na ulicy bezdomność wpisuje się w porządek wydawanych w jadłodajniach posiłków. Godziny pomiędzy są puste. Przez 10 dni marszu mają jedzenie, miejsce do spania, poczucie bezpieczeństwa i życzliwych ludzi wokół. I zaplanowany czas. Wszyscy jednak walczą ze sobą. Nawet ci mniej zaangażowani. Przede wszystkim po to, by udowodnić sobie, że jeszcze potrafią.

Krok do przodu

I żeby nie zawieść. Nie tylko siebie, bo siebie zawodzili nieraz. Żeby ludzi wokół nie zawieść, nie zostawić niepełnosprawnych, którzy na nich liczą. Bo kto pomoże z wózkiem na torach, kto będzie ich pchał pod górkę, kto zaniesie wózek do technicznego, jak coś się zepsuje? Nie zawieść tych, co przygotowywali spotkania, rekolekcje, zbiórki ubrań, jedzenie po drodze. Tych, co patrzyli na ich determinację, dopingowali i rozmawiali o tym, żeby się nie złamać. Robert dwa lata temu ostatniego dnia dał ciała. Trzymał się przez całe rekolekcje, wyjazd do Ojcówka miał za sobą, a na nocleg przyszedł narąbany jak świnia. Kłócił się z bratem Michałem, że przecież może iść. Nie otworzyli mu drzwi. W tym roku mógł powiedzieć, że dał radę. Że wygrał ze sobą i nawet do Ojcówka na detoks jechać nie musiał. Trzy kroki wprzód, jeden do tyłu. Ale i tak wychodzi na plus. Wielkim osiągnięciem jest to, że idąc do sklepu, wie, że ma wybór – piwo albo lody. I czasem wybiera lody. Na pierwszym obiedzie podszedł do brata kapucyna i chwalił się, że w tym roku on sam, sam dotrwał, już bez pomocy, bez detoksu w Ojcówku.

Bo do Ojcówka jechali ci z większym problemem. To takie miejsce, gdzie bezdomni są rzucani na głęboką wodę. Zupełne oderwanie od bezdomności – konkretny plan dnia, regulamin i zasady, których trzeba przestrzegać. Do tego rekolekcje i absolutny zakaz picia alkoholu. Robert wspomina pierwsze dni, kiedy to stoły za ludźmi chodziły. Po Ojcówku muszą dalej udowadniać swoją determinację i zdyscyplinowanie, przychodząc na wyznaczone spotkania. Jedna nieobecność – wylatujesz z pielgrzymki.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 35/2015

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy