Niegroźni podjudzacze

Niegroźni podjudzacze

Nikt nie słucha naszego gadania o rosyjskim zagrożeniu, groźbie wojny hybrydowej czy zielonych ludzikach

Myśląc o polityce wschodniej prowadzonej przez wszystkie polskie rządy minionego 30-lecia (liberalno-lewicowe, liberalne i prawicowe), należy wskazać co najmniej trzy rodzaje naszej aktywności międzynarodowej: narrację, stosunki gospodarcze i geopolitykę. Ów wschód jako przestrzeń polityczną rozumiem w sposób tradycyjny, czyli jako wschodnią część Europy, którą (przede wszystkim) wypełniają Rosja, państwa pozostałe po rozwiązaniu w 1991 r. Związku Radzieckiego i południowoeuropejskie państwa należące w przeszłości do obozu socjalistycznego. Sądzę, że w tej przestrzeni mieści się na północy Finlandia, a na południu Turcja, ale nawet wyznawcy naszej postmocarstwowości jako „strategicznego sojusznika Stanów Zjednoczonych” nie sięgają wyobraźnią tak daleko.

Zacznijmy od języka (narracji), którym posługuje się polska polityka wschodnia tego okresu. Jest to wrogi, podniecony język, wypełniony ostrzeżeniami przed rosyjską agresją. Nie ma w nim nic, co zasługiwałoby na miano tradycyjnie pojmowanej polityki w realiach międzynarodowych. Nie wiadomo również, do kogo adresowane są oświadczenia o rosyjskim zagrożeniu, groźbie wojny hybrydowej, zielonych ludzikach i agresywnych zamiarach Putina. Mam wrażenie, że wszystkie te słowa służą tylko temu, aby je wypowiedzieć, nie wiemy, jaki mają wywołać skutek. Chyba jest on zupełnie nieważny – nie oczekujemy reakcji, akceptacji ani nawet polemiki. Powiedzieliśmy swoje i już. Przyjęliśmy rolę osamotnionej Kasandry, której zupełnie nie obchodzi, czy ktoś słucha jej głosu.

Jeżeli dobrze rozumiem wizję nieszczęść, które czekają ten region świata, to namalowano ją w sposób następujący:
• Rosja po „agresji na Gruzję, aneksji Krymu i wschodniej Ukrainy” nie zatrzyma się w swoich apetytach, zagrażając (czym – kolejną aneksją?) państwom bałtyckim, a nawet Polsce;
• my „nie oddamy ani guzika”, musimy się zbroić, kupując od Stanów Zjednoczonych drogie uzbrojenie, a przede wszystkim umacniać wschodnią flankę NATO (przeciw Rosji);
• sami nie umiemy się obronić (dlaczego?), więc konieczne jest wprowadzenie na nasze terytorium obcych wojsk; zabiegamy usilnie o stałą obecność wojsk NATO, najlepiej amerykańskich i brytyjskich, a nawet niemieckich, choć one już są obecne na naszych poligonach i trwale stacjonują na terytorium państw bałtyckich, co u większości Polaków rodzi raczej złe skojarzenia;
• naszą rolą jest mobilizowanie światowej opinii publicznej przeciwko „rosyjskiemu zagrożeniu”, nieustawanie w wysiłkach (słownych) i apelowanie (bezskuteczne) o antyrosyjską solidarność państw regionu.

To, czy ktoś bierze na poważnie nasze podniosłe słowa, nie ma dla nas żadnego znaczenia, bo jednocześnie nie chcemy się wplątać w żaden realnie istniejący spór. Przez prawie 15 lat wspieraliśmy słownie majdanową Ukrainę, gromiliśmy, też słownie, rosyjską agresję, ale nie zabolało nas całkowite pominięcie przy stole rokowań mających zakończyć ten konflikt. Nikt nas tam nie chce, bo nikt nie słucha naszej politycznej narracji. Sądzę, że wszyscy adresaci tego gadania traktują nas jako niegroźnych podjudzaczy, którzy w razie czego podkulą ogon i zostawią partnerów na lodzie. Zresztą co mielibyśmy zrobić w ich interesie? Nie mamy ani środków, ani chęci, czyli tu jesteśmy zaskakująco racjonalni.

Zapominamy też, że w świadomości politycznej nowych państw powstałych na wschód i północ od naszej wschodniej granicy jesteśmy byłym agresorem (podobnie jak Rosja i Związek Radziecki), którego poparcie dla ich niepodległościowych ambicji brzmi zupełnie niewiarygodnie. Ciągle jesteśmy podejrzewani o chęć powrotu na „ich” terytorium oraz zgłaszanie roszczeń terytorialnych i majątkowych (walka o Kresy Wschodnie). Z perspektywy Wilna czy Kijowa nasze bezwarunkowe wsparcie dla niepodległości tych państw jest czymś wręcz podejrzanym, bo są to państwa ze swej istoty antypolskie i przecież nikt o zdrowych zmysłach nie może w Polsce popierać ich aspiracji. Największe obawy budzi powtórka pokoju ryskiego, czyli podział między Polskę a Rosję stref wpływów na tym terenie. Państwa te nie chcą mieć z Polską nic wspólnego i obawiają się dogadania Warszawy z Moskwą ponad ich głowami. Inaczej mówiąc, jak słusznie zauważyli polscy politycy przed 100 laty, tylko bolszewicy mogą najwięcej nam dać na wschodzie, bo wszystkie nowoniepodległe państwa są równie antypolskie, co antyrosyjskie.

Nie istnieje chyba również żadna koncepcja polityki gospodarczej naszego kraju w stosunku do państw tego regionu. Wiemy tylko, że:
• mamy się uniezależnić od dostaw gazu z Rosji (ale już nie od dostaw ropy naftowej);
• ma powstać Via Carpatia, która połączy bałtyckie porty Litwy i Łotwy z południowo-wschodnią Europą, czyli kosztem naszych bałtyckich interesów (jakiś nonsens);
• konsekwentnie likwidujemy obecność naszych towarów i firm na rynku rosyjskim poprzez nakładanie na naszych eksporterów sankcji wywozowych;
• poparcie polityczne dla pomajdanowej Ukrainy idzie w parze z utratą ukraińskich rynków;
• tolerujemy, a nawet wspieramy, import rosyjskiego węgla.

Nic nie wiadomo o wspieraniu rozwoju handlu między Polską a innymi państwami regionu, zwłaszcza wzajemnym wspieraniu inwestycji czy ograniczeniu przemytu. Jedyną znaną formą integracji jest rozwój fikcyjnego handlu z Litwą, Łotwą, Słowacją i Czechami, mającego na celu wyłudzanie zwrotów VAT, co jest najbardziej opłacalną działalnością, z którą nie może konkurować tradycyjny handel. Wciąż nie stanowimy dostatecznie chłonnego rynku zbytu dla towarów pochodzących z ościennych państw, tamtejszy biznes (podobnie jak polski) jest zbyt słaby, aby rozwijać się poprzez eksport na nasz rynek. Jest to nadal rynek zbyt biedny i podzielony między zachodnie sieci handlowe. Czy umiemy wymienić choćby po pięć produktów wytworzonych w każdym z sąsiednich państw, które na trwałe zaliczają się do koszyka dóbr polskich konsumentów?

Na koniec o wschodniej geopolityce naszych niepodległych rządów. Liberałowie i lewica podporządkowali nas polityce niemieckiej. Później pojawiła się koncepcja Trójmorza, czyli jakiegoś regionalnego związku państw wschodniobałtyckich, zachodnioczarnomorskich i wschodniego Adriatyku. Do tej grupy mają się zaliczać także Słowacja, Węgry, a może nawet Austria. Czy jest tam miejsce również dla Ukrainy i Finlandii? Nie wiadomo. Znawcy polityki amerykańskiej twierdzą, że protektorem i inicjatorem Trójmorza są Stany Zjednoczone, które chcą osiągnąć dwa cele strategiczne:
• oddzielić Niemcy od Rosji nowym „kordonem sanitarnym”, osłabić Unię Europejską, uniemożliwiając jej rozwój poprzez integrację ekonomiczną z rynkiem rosyjskim;
• zablokować utworzenie nowego jedwabnego szlaku, który miałby się zakończyć właśnie w tym regionie; tu wrogiem są Chiny.

Wydaje się, że plan ten brzmi dość rozsądnie, jeżeli spełnione zostaną trzy warunki brzegowe:
• do Trójmorza nie będzie włączona Ukraina, która jest państwem zbyt dużym i mało obliczalnym, destabilizującym region;
• dla państw regionu, będących w dużej części zapleczem ekonomicznym Niemiec, będzie to próba wyjścia spod tej kurateli i odzyskania niepodległości ekonomicznej (ale na to przecież nikt w Berlinie nie pozwoli);
• rządy w Warszawie nie będą chciały odgrywać roli lidera, bo federacji z Polską nikt nie chce teraz ani nie chciał przed stu laty, czyli musimy się zgodzić na rolę drugoplanową, co jest zgodne z naszym potencjałem, ale zupełnie nie pasuje do naszych ambicji.

Co wręcz zaskakujące, stanowi to jakiś powrót do koncepcji NATO bis, której autorem był… Lech Wałęsa.

Jeżeli coś wyjdzie z tej inicjatywy, szybko wproszą się do niej Niemcy i przekształcą Trójmorze w nową wersję ich Mitteleuropy, czemu przyklaśnie większość europejskich przywódców i tzw. społeczność międzynarodowa.

W ciągu najbliższych lat nastąpi trwałe zbliżenie między Rosją a Francją i Włochami, czyli cichy powrót do polityki równowagi (trzeci wariant ententy) – Niemcy są zbyt silne, przez co mobilizują Paryż do dialogu z Moskwą. My oczywiście nie uczestniczymy w tej grze, zresztą za wysokie progi. Jednocześnie wrogość wobec Rosji połączona z poparciem dla antyrosyjskich władz w Kijowie wyeliminuje nas na lata z aktywnej roli w nowej polityce wschodniej i zachodniej Europy.

Witold Modzelewski jest prawnikiem, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, znanym specjalistą w dziedzinie prawa podatkowego, zajmuje się też publicystyką ekonomiczną i historyczną, zwłaszcza nt. Rosji i stosunków polsko-rosyjskich. Autor czterotomowego zbioru felietonów „Polska-Rosja”

Fot. East News/Reuters

Wydanie: 2019, 51/2019

Kategorie: Opinie

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 17 grudnia, 2019, 18:00

    Jest jeszcze jeden niezwykle istotny element tej układanki – polska rusofobia jest inspirowana przez Amerykanów, którzy w ten sposób przygotowują grunt dla sprzedaży Polsce swojej broni. Populacja opetana strachem przed urojonym zagrożeniem ze Wschodu łatwo zgodzi sie na wydawanie monstrualnych pieniedzy na zbrojenia (524 mld. złotych w ciągu 15 lat!) kosztem kompletnego rozkładu opieki zdrowotnej, systemu socjalnego czy edukacji. Nawet jeśli w końcu podniosą sie głosy sprzeciwu wobec tego zbrojeniowego obłedu, to umowy już bedą podpisane, a z umów podpisanych z Amerykanami wycofać sie nie da. Polska wkroczyła na te samą droge degradacji, którą od dekad podążają kontrolowane przez Amerykanów prawicowe dyktatury w Ameryce Łacińskiej. Główną rolą ich marionetkowych rządów jest ochrona interesów amerykańskich korporacji kosztem własnych społeczeństw.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. viper
    viper 29 grudnia, 2019, 19:57

    Przede wszystkim, przez ostatnie 30 lat, Polska nie miała rządu prawicowego.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Wieslaw A. Zdaniewski
    Wieslaw A. Zdaniewski 24 stycznia, 2020, 23:10

    Pierwsze prawo machinacji:

    Kiedy drugi po Hitlerze, Hermann Goering, został zapytany w czasie procesu w Norymbergii o nazistowskie Niemcy topiące świat w wojnie, odpowiedział: „Oczywiście, ludzie nie chcą wojny… Dlaczego jakiś biedny wiejski chłop miałby ryzykować swoim życiem na wojnie, gdy najlepsze co może mu się udać to powrócić na swe pole w jednym kawałku. Oczywiście, zwykli ludzie nie chcą wojny; ani w Rosji, w Anglii czy w Ameryce, ani chociażby w Niemczech. To jest zrozumiałe. Ale to przywódcy kraju określają politykę i zawsze jest to proste aby pociągnąć masy za sobą, czy to będzie demokracja, czy dyktatura faszystowska, albo parlament lub dyktatura komunistyczna… Mając głos lub go nie mając, ludzi zawsze można pociągnąć do wskazań przywódców. To jest łatwe. Wystarczy im powiedzieć, że są atakowani i oskarżyć pacyfistów za brak patriotyzmu i narażanie kraju na niebezpieczeństwo. To zawsze działa w ten sam sposób, w każdym kraju. Działa dzisiaj tak jak działało wtedy.

    Kaczyński, NADZWYCZAJNY z Nowogrodzkiej, stosował prawo machinacji, [nie jest żadnym wyjątkiem wśród polityków] strasząc Polaków najazdem muzułmanów, którzy roznoszą nie tylko zarazki, ale stanowią zagrożenie cywilizacyjne.
    „Trzeba walczyć, trzeba bronić polskiej rodziny! Trzeba jej bronić z zaciekłością, bo to jest zagrożenie cywilizacyjne, nie tylko dla Polski, dla całej Europy, dla całej tej cywilizacji, która została stworzona w oparciu o chrześcijaństwo. Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych, różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne“ – wyjaśnił NADZWYCZAJNY PiSu na wiecu. Dalej kierował swe przesłanie do polskich turbokatolików malując sprofanowane przez muzułmanów kościoły we Włoszech, pełne odchodów i śmieci. W kampanii wyborczej PIS potraktował straszenie instrumentalnie. Była mowa o muzułmańskiej inwazji i terroryzmie. Anty imigrancka retoryka i wmawianie wyborcom, że Polska to oblegana przez muzułmanów (i nie tylko) chrześcijańska twierdza, pozostają do dziś. Anty arabskie nastawienie NADZWYCZAJNEGO i podwładnego mu polskiego rządu, wpisuje się w antymuzułmańską propagandę wojskowych kół militarnych USA pod egidą Trumpa.

    Agresywne nastawienie wobec Rosji świadczy jedynie o głupocie polskiego rządu, a wiara w dobrego Wujka z USA podnosi tę głupotę do kwadratu.

    Pozdrawiam ze strefy wolnej od PISUARÓW.
    WA Zdaniewski
    – wykształciuch, czynny szatan, który stoi tam gdzie dawniej stało ZOMO!

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy