Niepisany los

Niepisany los

Najbardziej żałuję, że przestałem pisać dziennik, choć raczej powinienem uściślić: przestał mi się pisać, bo to samopis był – rodzaj porannej higieny umysłowej, kiedy myśli samopas puszczone, bez cenzury superego, ale też bez obróbki literackiej, układały się w raport duchowy z poprzedniego dnia, a czasem i z tego, co we śnie się przeżyło. Pisało się z górą przez 30 lat, od nastoletnich rozterek pryszczatego prawiczka począwszy, zapisywały się życie, dojrzewanie ciała i wieczna niedojrzałość duszy, utrwalały się tysiące wydarzeń, jako i niewydarzeń, a wszystko po to, by, kiedy już sam o sobie zapomnę, zgodnie z genetyczną tradycją demencji starczej w mojej rodzinie, móc sobie przeczytać swoje życie od nowa, jakbym album zdjęć z przeszłości oglądał. Aż tu przyszła przed kilku laty pokusa diabelska, by się wykpić z umowy wydawniczej na prozę, na którą sił nie starczyło – zaoferowałem dziennik z lat warszawskich, wydawca przyjął, wydał, tak się ukazały „Rozmemuary”. I wtedy nagle poczułem, że to błąd o konsekwencjach dalekosiężnych – bo, po pierwsze, nie da się zrobić literatury z czegoś, co było pisane wyłącznie do użytku wewnętrznego, to jakby podać tatara komuś, kto zamówił stek well done, po drugie, raz skalany upublicznieniem raptularza nie mogłem już oprzeć się myśli, że cokolwiek w nim nagryzmolę, znowu w przyszłości będzie mogło się ukazać w druku, a zatem włączyłem funkcję czuwania w autocenzurze. To wyklucza pisanie dziennika, a pisać „Dziennika” mi się nie chce, mam lepsze pomysły na autofikcję prozatorską.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 5/2024, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

Wydanie: 05/2024, 2024

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy