Nowe czy to samo?

Nowe czy to samo?

Przyglądając się pochodowi narodowców 11 listopada, myślałem o roli przypadku w polityce. Zgromadzić 70 tys. ludzi, przeważnie młodych i rozjątrzonych, i utrzymać manifestację w ramach porządku – to niemały wyczyn. Co tych ludzi motywowało, jaka idea, jaka ogólna myśl im przyświecała? Imigracja to sprawa daleka, w Polsce mało znacząca, w każdym razie za mało, żeby pod hasłem sprzeciwu zgromadzić taką ilość ludzi. Ich podobno główne hasło „Polska dla Polaków” jest w literalnym sensie słuszne, bo jaki kraj jest dla Polaków, jeśli nie Polska. Milion nas już jest w Anglii, ale Anglicy (także Hindusi i Pakistańczycy – jak słyszałem) zaczynają szemrać, że Anglia nie jest dla Polaków, Polska jest dla Polaków. Wprawdzie nie będą tak stanowczo wyproszeni, jak to było po II wojnie światowej, ale lepiej dla angielskiego Polaka, gdy ma on należną mu Polskę w zapasie. Podróżowanie jest coraz łatwiejsze, środki komunikacji coraz szybsze, granice coraz słabiej strzeżone, a Europa na oścież otwarta przechodniom ogłasza, że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza. Mieszają się odmiany ludzkie z całego świata, ale nie każdemu to się podoba, niektórzy tęsknią do czasów de Maistre’a: „Wszystkie tatarskie nosy powinny mieszkać razem, a oko Chinki nie powinno mrugać obok oczu Italianki”. Wydaje mi się, że narodowcy nie wiedzą, czego chcą, i tu nasuwa się kwestia wspomnianego przypadku. Demagog zdolny porwać masy nie może być zaplanowany, pojawia się ni stąd, ni zowąd. Może on być skończonym łotrem, ale niewykluczony jest przypadek wielkiego męża stanu: Hitler, Peron, de Gaulle, Piłsudski (przy wszystkich różnicach) potrafili podporządkować sobie masy i gdyby się ktoś tego pokroju pojawił wśród narodowców 11 listopada, Polska w szybkim czasie stałaby się pod względem politycznym innym krajem. Dla wielu przestałaby być Polską dla Polaków. Właściwie czekamy na Godota. Jesteśmy zależni od przypadku. Wierni już są, potrzebny tylko wódz lub hochsztapler w roli wodza, który przyniesie wiarę i powie, co robić. Młoda lewica nie potrafi niczego sensownego narodowcom przeciwstawić, co widać w telewizji. Miażdży ich ironią, szyderstwem i poprawnością polityczną. To, co ma do powiedzenia, izoluje tylko ją samą od szerszych kręgów społeczeństwa. Powtarza zachodnioeuropejski katechizm „antyrasistowski” wypracowany w czasach dekolonizacji i spodziewa się, że narodowcy zawstydzą się swojego zacofania. Trywialne hasło „Polska dla Polaków” nie wydaje mi się najbardziej znaczące na manifestacjach narodowców. Chcąc ten ruch zrozumieć, trzeba się zastanowić, dlaczego oni zawsze krzyczą: „Precz z komuną”, „Zamiast liści wisieć będą komuniści”, „Raz sierpem, raz młotem…”. Tacy głupi przecież nie są, by myśleć, że istnieje jakiś komunizm do zwalczenia. Te okrzyki świadczą, że jest to ruch imitacyjny, naśladujący manifestacje Solidarności, w kulcie której zostali wychowani. Swoją pustkę ideową przesłaniają pozowaniem na buntowników walczących z komunizmem. Czują się niezniszczalną, lepszą częścią Solidarności, tą wierną przysiędze, jak żołnierze wyklęci. Uprawiają tzw. rekonstrukcję, ale ich emocje różnych odcieni – patosu, złości, agresji – są autentyczne. W Argentynie peronizm panował jeszcze wiele lat po śmierci Perona. Istniały peronistyczna lewica i prawica, peronistyczna partyzantka miejska i takież szwadrony śmierci, a nawet, o ile wiem, zdarzali się peronistyczni liberałowie. W Polsce podobnie: wszystko jest solidarnościowe, zwłaszcza teraz, po zniknięciu SLD. Młoda lewica przedłuża żywot Solidarności, organizując festiwale ku czci Kuronia, narodowcy bardziej w duchu ks. Popiełuszki, czyli cierpiętniczo-agresywnie, urządzają coś w rodzaju mszy za Ojczyznę. Ta luka, jaką się wyczuwało w pochodzie 11 listopada, to był brak błogosławionego księdza. Czy różnice między rządami PiS i Platformy Obywatelskiej z czasem się nie zatrą, na razie nie można wiedzieć. W chwili przejmowania władzy przez Jarosława Kaczyńskiego są bardzo duże. Donald Tusk był wpatrzony w sondaże i bał się mediów. Gdy jakiś więzień powiesił się, Tusk się przestraszył, że telewizja oskarży rząd o nieporządki w kryminałach, i żeby oddalić to niebezpieczeństwo, zwolnił pospiesznie ministra sprawiedliwości, najlepszego, jakiego miał. Podobnie postępował w innych przypadkach. Kaczyński wprowadza do rządu polityków, którzy wywinęli się sądom i Trybunałowi Stanu, a jeden z nich został skazany na karę trzyletniego więzienia. Łatwo przewidzieć, że również w innych przypadkach nie będzie się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 47/2015

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony