O Lwowie bez uprzedzeń – rozmowa z prof. Stanisławem Sławomirem Nicieją

O Lwowie bez uprzedzeń – rozmowa z prof. Stanisławem Sławomirem Nicieją

We Lwowie nigdy nie spotkałem się z agresją wobec mnie ani Polski, nikt mnie nie zaatakował za książkę o Łyczakowie

Prof. Stanisław Sławomir Nicieja  – rektor Uniwersytetu Opolskiego, historyk, autor licznych książek o kresach, w tym bestsellerowej publikacji „Cmentarz Łyczakowski we Lwowie w latach 1786-1986”. Teraz na rynek księgarski trafiły dwie jego prace: „Lwów. Ogród snu i pamięci. Dzieje Cmentarza Łyczakowskiego oraz ludzi tam spoczywających w latach 1786-2010” oraz „Kresowa Atlantyda. Historia i mitologia miast kresowych, tom III”.

Jest pan już honorowym obywatelem Lwowa albo kustoszem Cmentarza Łyczakowskiego?
– Nie, nic takiego jeszcze się nie stało i nie wiem, czy kiedykolwiek się wydarzy.

Przecież tak wiele zrobił pan dla promocji miasta i jego cmentarza.
– Dla promocji polskiego Lwowa. Miasta, które ma kilka barw i równoległych historii.

Właśnie dzięki panu wielu Polaków poznaje to miasto, najczęściej nie mając z nim żadnych związków, żadnego wątku kresowego w biografii.
– Bo warto je zobaczyć, to miasto magiczne. Zauroczyło mnie grubo ponad 30 lat temu i będę z nim związany do kresu dni, ponieważ jest największą intelektualną przygodą mojego życia. Nie wiem, jak to życie by się potoczyło, gdybym przypadkowo, jadąc po studiach na pierwsze w ogóle wczasy do Bułgarii, nie znalazł się we Lwowie. Gdybym wtedy nie zatrzymał się w tym mieście, nie wiem, jak potoczyłaby się moja kariera naukowa, co bym badał i o czym pisał. O Lwowie wiedziałem niewiele, moja rodzina nie była związana z kresami. Urodziłem się w Strzegomiu na Dolnym Śląsku, dokąd po wojnie trafili rodzice, którzy wracali z robót przymusowych. Oczywiście koło mnie mieszkali kresowiacy, ale o ich biografiach nie miałem pojęcia. Kiedy więc w 1977 r. znalazłem się na Cmentarzu Łyczakowskim, wówczas ogromnie zaniedbanym, i kiedy zobaczyłem niezwyk­łe nagrobki ze wspaniałymi rzeźbami, zrozumiałem, że patrzę na panteon wielkich Polaków – choć zapomniany, zarośnięty i w stanie agonalnym. Widząc pomniki z napisami Konopnicka, Zapolska, Grottger, Banach, uległem fascynacji tym miejscem. Później wracała ona jak bumerang przez te wszystkie lata.

LWÓW PIEMONTEM

Jej efektem była ciesząca się do dziś ogromną popularnością monografia „Cmentarz Łyczakowski we Lwowie w latach 1786-1986”.
– Ukazała się ona na przełomie 1988 i 1989 r. Wtedy za książki roku uznano dwie pozycje: „Przerwaną dekadę” Janusza Rolickiego, wywiad rzekę z Edwardem Gierkiem, i moją, która sprzedała się w ćwierćmilionowym nakładzie. Publikacja ta spowodowała, że stałem się człowiekiem znanym. To dzięki niej zawiązały się moje przyjaźnie z potężną diasporą lwowską, w czołówce której byli tacy ludzie jak Kazimierz Górski, Stanisław Lem, Wojciech Kilar, Jerzy Janicki, Andrzej Hiolski i Adam Hanuszkiewicz. Ta książka uaktywniła lwowiaków, w kraju i za granicą. Doszło nawet do tego, że Jerzy Janicki, przyjmując do wielkiej rodziny kresowian, nazwał mnie adoptowanym dzieckiem Lwowa.

W jakim stopniu zmienił się stosunek władz Lwowa i lwowiaków do Cmentarza Łyczakowskiego?
– Przede wszystkim włodarze Lwowa, ukraińskiego Lwowa, zrozumieli, że ten cmentarz jest zjawiskiem europejskim. Zawsze im mówiłem: „Jeżeli go zniszczycie, zniszczycie pewien magnes przyciągający turystów do miasta. To z nich Lwów może zawsze żyć. Jeżeli codziennie widzicie kilkanaście autokarów i wchodzących na tę nekropolię ludzi, pamiętajcie, że oni muszą gdzieś nocować, zjeść itp. Jeżeli, tak jak w Stanisławowie, zetrzecie ten cmentarz z powierzchni ziemi, miasto straci atrakcyjność, bo takich cmentarzy w Europie nie ma za dużo”. To jeden z najciekawszych, najpiękniejszych cmentarzy na Starym Kontynencie. I nie przemawia za mną żadna polska megalomania. Żeby o tym się przekonać, odwiedziłem tego typu nekropolie od Lizbony do Sankt Petersburga. Cmentarz Łyczakowski znajduje się w ścisłej czołówce europejskiej, porównywany jest do Staglieno w Genui, Zentralfriedhof w Wiedniu, Père-Lachaise w Paryżu czy Newskiego w Sankt Petersburgu.

Rządzący państwem, które niedawno wybiło się na niepodległość, niezbyt chętnie pokazują inną tradycję niż własna.
– Nie tylko dla polskiej kultury Lwów był Piemontem, skąd wyszedł bardzo mocny ruch niepodległościowy (co zaznaczyło się szczególnie w latach poprzedzających wybuch I wojny światowej), również Ukraińcy mają w nim swój Piemont. Na Łyczakowie leży wielu wybitnych Ukraińców – Markijan Szaszkewycz, Iwan Wahylewycz, Wołodymyr Barwinski, Iwan Franko, którzy walczyli o tożsamość państwa i narodu, wyciągali je z kulturalnej zapaści i nijakości. Ich mogiły są często skromniejsze, bo to był biedniejszy naród. Polska dała tej nekropolii wielkie nazwiska, a także wielkich rzeźbiarzy, tworzących wspaniałe pomniki. Ukraińcy zrozumieli, że pokazując ją, można uczyć historii, toteż w ostatnich latach zrobili wiele, by Cmentarz Łyczakowski stał się w dużej mierze również upamiętnieniem kultury ukraińskiej. Są tam groby wielkich Ukraińców, chowanych przy głównych alejach, o co toczyła się walka z Polakami, ale powoli doszło do symbiozy i w tej chwili jest to panteon zarówno dla Polaków, jak i Ukraińców, niepowodujący już większych sporów.

PIEWCY LWOWA

Czego symbolem jest dziś Ły­czaków?
– Miasta, które miało szczęście, że w swoich murach gromadziło talenty, które zaistniały w kulturze europejskiej. Na świecie jest wiele miast, często o pięknej architekturze, ale jeśli nie było w nich wybitnych postaci, ważnych uczelni ani instytucji kultury, są intelektualnie puste, banalne i nie zwracają na siebie uwagi opinii pub­licznej. Spośród 200 polskich miast, które zostały na wschodzie w wyniku przesunięcia granicy w 1945 r., nie wszystkie błyszczą oryginalnością i urokiem. Niewątpliwie wyróżniają się Lwów, Wilno, Krzemieniec, Drohobycz czy Kamieniec Podolski. Ale Lwów miał i ma wyjątkowo wielu utalentowanych piewców. Tylko w ostatnim ćwierćwieczu wydano o nim ponad 500 książek, w tym masę wznowień, reprintów, biografii, pamiętników i historii poszczególnych instytucji naukowo-kulturalnych. Wilno nie doczekało się nawet jednej piątej tej bibliografii. Dlaczego? Bo Lwów miał Hemara, Lema, Herberta, Janickiego, Zagajewskiego, Hollanka, Szolginię… Długo można by ciągnąć tę litanię.
Ukraińcy dobrze wiedzieli, jakie Lwów ma znaczenie, dlatego kiedy toczyła się walka o niepodległość w okresie autonomii galicyjskiej, ściągnęli z Kijowa do Lwowa Michaiła Hruszewskiego, który miał taką pozycję w historiografii jak w Polsce Lelewel. Hruszewski na Uniwersytecie Lwowskim stworzył mocną ukrainistykę. Polacy próbowali to ostro torpedować, ale toczącej się już śnieżnej kuli świadomości narodowej Ukraińców nie można było zatrzymać. W okresie międzywojennym nakręcał się nacjonalizm i potęgowała konfrontacja polsko-ukraińska.

Czy ona nadal narasta, czy słabnie?
– Myślę, że powoli ustępuje.

Mimo wzrostu nacjonalizmu?
– Przejawy radykalnego nacjonalizmu na współczesnej Ukrainie to jednak ekstrema, podobnie jak w Polsce. We Lwowie nigdy nie spotkałem się z jakąkolwiek agresją wobec mnie czy Polski, nikt mnie nie zaatakował za moją książkę o Łyczakowie. Na Uniwersytecie Lwowskim jestem traktowany jak kolega, mam wśród ukraińskich naukowców dobrych znajomych. Oni wiedzą, że piszę o polskiej historii Lwowa i kresów. Ale widzę też rolę i znaczenie Ukraińców na tym mieszanym narodowościowo obszarze historycznym. Jako historyk staram się być sprawiedliwy w ocenach i rzeczowy.

Nie zarzucają, że pisze pan o nich dość marginalnie?
– Owszem, czasami spotykam się z pytaniem, dlaczego tak mało piszę o Ukraińcach. Odpowiadam wtedy, że piszę głównie dla Polaków, ale w moich książkach jest zawsze rozdział ukraiński. Gdy zajmuję się Cmentarzem Łyczakowskim, poświęcam cały rozdział jego ukraińskiej części. A gdy Cmentarzem Orląt, to podaję, że obok leżą strzelcy siczowi, trochę sztucznie dostawieni, ale są. Sytuacja z Cmentarzem Łyczakowskim coraz bardziej się normalizuje i nie ma powodów, by ze Lwowem nie było jak ze Strasburgiem, o który Francuzi i Niemcy już się nie czubią. W Strasburgu fryzjerem może być Niemiec, a obok Francuz może mieć zakład szewski. Nie tylko we Lwowie obserwuję coraz większe zrozumienie dla takich stosunków i postaw, bo coraz mniej spotykam tych spod znaku ostrej OUN, która w przeszłości zwyrodniła się w formie banderowców.

PULSUJĄCE GRANICE

A co pan mówi Ukraińcom, odpowiadając na pytania o nasz stosunek do polskiego dziedzictwa na Ukrainie?
– Zainteresowanie nim najpierw wyraża się pytaniami typu: dlaczego pan tak często pisze o Lwowie, o miasteczkach kresowych? Nie ma pan czegoś innego do opisania? To nasze państwo. Wtedy odpowiadam, że państwo polskie, mające ponadtysiącletnią tradycję, jest jednym z wielkich państw europejskich, które miało pulsujące granice. Francja ma od wieków niezmieniony kształt geograficzny. Niemcy co prawda utracili Śląsk i Pomorze, ale generalnie też leżą w tym samym miejscu. Hiszpania, Włochy, Anglia – od tysiąca lat mają ten sam kształt. A Polska? Miała inne granice za Piastów, inne za Jagiellonów, jeszcze inne za Wazów. Potem były rozbiory i mieliśmy malutkie Księstwo Warszawskie, wreszcie inny kształt miała Polska w czasach międzywojennych. Pisanie o Polsce w dzisiejszych granicach, czyli PRL i III RP, byłoby więc amputowaniem trzech czwartych mózgu. Bo gdzie się urodzili Kościuszko, Moniuszko, Mickiewicz, Piłsudski, Miłosz, Herbert, Słowacki, Zapolska, Paderewski? Do rana mogę wymieniać nazwiska urodzonych poza granicami dzisiejszego państwa polskiego.

Władze Lwowa robią wiele, by przywrócić dawny blask cmentarzowi?
– Teraz cmentarz jest objęty ochroną, zarówno Ukraińcy, jak i Polacy prowadzą tam prace konserwatorskie. W mieście organizuje się wystawy pokazujące to, co zostało po Polsce. Mało tego, ukraińscy autorzy napisali niezłą książkę „Ślady polskie we Lwowie”. Tam dzieje się to, co u nas można zaobserwować na Śląsku, gdzie dziś już nikt nie mówi, że np. Wrocław zawsze był polski. Wyraźnie słabnie zjawisko radykalnych nacjonalizmów, które rozbudziły się w pierwszej połowie XX w. i w wyniku których w czasie II wojny światowej można było mordować w imię urojonych haseł o wyższości jednego narodu nad drugim.

To pocieszające, ale nie brakuje opinii poważnych badaczy, że zapotrzebowanie na nacjonalizm wzrasta, również na Ukrainie.
– Jeżdżę po Ukrainie dużo, bo piszę teraz wielotomową „Kresową Atlantydę”, ale naprawdę nie spot­kałem się z żadną agresją przeciwko Polakom. Czasem nawet przeżywam zdziwienie. W Samborze czy Złoczowie, kiedy wchodzę do restauracji urządzonej na podobieństwo bunkra banderowskiego, przy której wejściu stoi ochroniarz w stroju rezuna, a w środku słychać banderowskie piosenki, przechodzą mnie ciarki. Ale nikt mnie nie zaczepia, kiedy po polsku zamawiam piwo. Ten skansen banderowski ma korzenie w tym, że Ukraińcy nie mają specjalnie na czym się oprzeć w swojej historii walki o niepodległość. Dlatego lansują Banderę i Szuchewycza i robią z nich bohaterów, usprawiedliwiając fakt, że mają krew na rękach.
Dziwię się tylko ostrożności polskich polityków i publicystów, którzy posługują się jakąś mową-trawą, mówiąc o zbrodniach wołyńskich, i twierdzą, że nie było tam ludobójstwa. Nie pojmuję pokrętnej i obłudnej próby tłumaczenia, że te zbrodnie mają tylko znamiona ludobójstwa. Nie zgadzam się na taką grę polityczno-historyczną. Nie można się pogodzić z udawaniem i wmawianiem opinii publicznej w Polsce, że oddziały UPA nie dopuściły się ludobójstwa. Gdyby komuś w Niemczech przyszło do głowy postawić pomnik Himmlerowi bądź Göringowi, ci sami publicyści i politycy nie zostawiliby suchej nitki na pomysłodawcach. Ale gdy stawia się pomniki Banderze i Szuchewyczowi – oburzenie pojawia się tylko w rodzinach polskich, które z autopsji poznały praktykę tych ukraińskich przywódców. Nie można dalej udawać, że nie było ludobójstwa, tym bardziej że rośnie zainteresowanie tematyką kresów i tym, co się tam działo w pierwszej połowie XX w.

Również wśród Ukraińców?
– Tak, i u nich powstają prace, które mówią o ich przeszłości, także tej mniej chwalebnej. Oczywiście najwięcej jest publikacji o Ukraińcach, którzy przyczyniali się do rodzenia się świadomości narodowej, jak również o miastach, w których oni żyli. Lwów ma dużo monografii ukraińskich, niektóre są dobre. Tylko w tej chwili na rynku są trzy poważne, duże monografie. Oczywiście z przegięciem ukraińskim, ale nie brakuje w nich wątków polskich, choć Polacy są wymieniani naskórkowo. Powiedziałbym, że w takich proporcjach, w jakich ja piszę o Ukraińcach w dziejach Lwowa czy kresów. Piszą więc o Konopnickiej, Zapolskiej, Grott­gerze, Banachu, czego nie tak dawno nie robili.

BACHMIŃSKI, BACHMATIUK

A ukrainizują nazwiska, tak jak Litwini litwinizują?
– Nie, tego w zasadzie nie robią, choć niekiedy to się zdarza. Czasem toczą bój o jakieś postacie mające nie do końca jasne rodowody i próbują je zawłaszczyć, np. wybitnego garncarza i kaflarza huculskich pieców Aleksandra Bachmińskiego. Mimo że na tych kaflach podpisany jest Aleksander Bachmiński, Ukraińcy piszą: Ołeksa Bachmatiuk. Niekiedy zmieniają Michała Baranowskiego na Mychajłę Baraniuka, co im wytykam. Natomiast w wielu publikacjach piszą bardzo spokojnie o Ossolińskich, Baworowskich, Dzieduszyckich. Niedawno np. kupiłem monografię o Zaleszczykach. Prorektor tamtejszej szkoły rolniczej, Mychajło Sopyliuk, napisał uczciwą książkę o historii tego miasta, o roli Polaków i Ukraińców, można nawet powiedzieć, że polonofilską. Teraz Ukraińcy, szczególnie elity, są otwarci na Polskę, ona ich zaciekawia. Mają kompleksy wobec Polaków, to im przeszkadza w patrzeniu na nas, na historię kresów, ale coraz więcej ludzi rozumie, że nie ma sensu zwalczanie i wymazywanie polskich śladów na kresach. Naprawdę jestem podbudowany spotykanymi przykładami pozytywnego nastawienia elit ukraińskich do Polski i Polaków. Nie mówię o ekstremach, których i u nas nie brakuje. Owszem, są postawy probanderowskie, ale demonstrują je nieliczni.

To po co Juszczenko odwoływał się do nich?
– On wręcz cynicznie myślał, że rozbudzając nastroje nacjonalistyczne, pokona Tymoszenko i Janukowycza. Gloryfikował banderowców, dał przyzwolenie oszołomom na to, żeby w każdym miasteczku postawili pomnik Banderze, nazwali jego imieniem główne ulice i place. I to zrobiło wrażenie, że tego jest tak dużo. Ale wielu Ukraińców, którzy ucierpieli od banderowców – bo ich też mordowali – było tym oburzonych. Te nastroje probanderowskie nie są tak głębokie, jak nam się wydaje. Są bardzo krzyk­liwe, ale nie mają szerokiej akceptacji społecznej.

Nie spotykał się pan z wypowiedziami typu: chcecie upamiętniania polskiej obecności na Ukrainie, a co zrobiliście z dziedzictwem Niemiec?
– Ale żeby to usłyszeć, nie trzeba wcale jechać na Ukrainę. Kiedyś jeden ze Ślązaków zwrócił się do mnie: „Pan tu mówi o Orlętach Lwowskich, a my mamy swoją Górę św. Anny. W czasie III powstania śląskiego najpierw Polacy ją zdobyli, potem Niemcy ją odbili. I na cześć tego zwycięstwa postawili tam swój pomnik, a obok umieścili cmentarzyk żołnierzy, którzy polegli w walce o niemiecki Śląsk. W 1945 r. nastała polska administracja i co zrobiła? Wysadziła niemieckie mauzoleum w powietrze, a na cmentarz weszły spychacze. Dziś po cmentarzu nie ma śladu, a w miejscu mauzoleum jest pomnik Czynu Powstańczego Xawerego Dunikowskiego”. Spotkanie z tamtym Ślązakiem uzmysłowiło mi, że nasze zachowanie przypomina mentalność Kalego. Na szczęście jednak teraz to myślenie diametralnie się zmieniło. O tradycji niemieckiej choćby na Śląsku zaczyna się normalnie mówić. Wrocław jest tego przykładem. Kiedy wchodzi się na tamtejszy uniwersytet, widzi się tablice poświęcone wielkim uczonym, Niemcom czy też niemieckim Żydom wykładającym na uczelni. W moim Opolu na gmachu starostwa jest tablica upamiętniająca dawnego starostę Michaela von Matuschkę, który rozbudował to dawniej niemieckie miasto. Powojenne myślenie, by na każdym kroku niszczyć niemczyznę, chociażby poprzez usuwanie napisów, jest więc teraz nieaktualne.

Na Ukrainie obserwuje pan podobne myślenie?
– Tam nikt nie zrywa polskich napisów. Przykładem niech będzie gmach politechniki we Lwowie. W westybulu stoi wielki pomnik Juliana Zachariewicza, projektanta tego gmachu i polskiego rektora uczelni. Ukraińcy oczywiście na przeciwnej ścianie umieścili medalion z brązu przedstawiający Stepana Banderę, ale pomnika Zachariewicza nie usunęli. W parku Stryjskim stoi pomnik Jana Kilińskiego, na rogatce łyczakowskiej – Bartosza Głowackiego, na ulicy Fredry, na domu, gdzie mieszkał poeta Seweryn Goszczyński, nie zerwano tablicy z jego popiersiem. Myślę, że następne pokolenia, przychodzące po nas, będą przekonane o potrzebie szanowania dziedzictwa poprzedników, mimo że byli z innej nacji. Chyba że znów się pojawią jacyś szarlatani ideologiczni, którzy potrafią poróżnić narody. Na to, w moim odczuciu, na współczesnej Ukrainie się nie zanosi. Słyszę tam często w różnych środowiskach, że Unia Europejska jest Ukraińcom potrzebna. Ich marzeniem jest, by granica z Polską była bardziej otwarta. To porozumienie z Ukraińcami jest osiągalne, musimy tylko o sobie normalnie pisać i mówić. I nie stronić od rozliczenia z przeszłością.

Ta raczej nie ułatwia porozumienia.
– W tej kwestii jestem nieugięty. Sprawa banderowców, UPA musi być jednoznacznie oceniona i trzeba jasno powiedzieć, że to, co oni robili, jest niedopuszczalne – sposób, w jaki walczono z Polakami, mordując nie tylko uzbrojonych mężczyzn, ale również dzieci, starców, kobiety. Ta sprawa musi być mądrze rozwiązana, w to muszą być zaangażowani naukowcy, poważni badacze z autorytetem. Trzeba siąść obok siebie, nie boczyć się i nie wyrywać sobie prawdy, udowadniając, że ta jest tylko po naszej stronie. Należy spokojnie dochodzić do konsensusu, tak jak w sprawie Cmentarza Orląt, gdzie dzięki kompromisowi jątrząca się przez dziesięciolecia rana się zagoiła.

Wydanie: 2013, 50/2013

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Nysanin z Zamościa
    Nysanin z Zamościa 11 grudnia, 2013, 20:41

    Moje związki ze Lwowem są tylko poprzez Lwowiaków, których spotkałem na Śląsku. Będąc tutaj czuję się zobowiązany do utrwalania pamięci o Tym Mieście.Bywam Tam co najmniej raz w roku z kilkudziesięcioma zniczami, gdyż opuszczone i zapomniane groby są „przemieniane” na współczesne. Ostatnio przewodnicy przekazują informacje, że miejsce pochówku na Cmentarzu Łyczakowskim „kosztuje” 10 000 dolarów. Najbardziej razi mnie polityka naszych władz a zwłaszcza postawa posłów. Jednego dnia głosowali o uboju rytualnym pochylając się nad cierpieniem zwierząt a w drugim głosowaniu nie widzieli ludobójstwa ukraińskiego na polskiej ludności. Tylko znamiona ludobójstwa zobaczyli i nie nazwali tego po imieniu. Czego im jeszcze trzeba? Obecna polityka ukraińska jest wg mnie powtórzeniem tego co było realizowane przez nich w XX wieku.Ile się da wydrzeć, wyłudzić, załatwić: siłą, pozorną współpracą z UE,z Polską czy też z innymi. Wiedzą, że Niemcy są najsilniejsi w UE i z nimi ponad naszymi głowami ( wobec nas stosując tylko działania pozorne ) załatwiają swoje sprawy. A, że Niemcy są odpowiedzialni za II Wojnę Światowa, to z nimi się dogadają bez roztrząsania spraw zbrodni na Polakach na Kresach.I o to idzie. Nasi „władcy” wypuszczają się bądź są wypuszczani w Rosję.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Zygmunt
    Zygmunt 16 stycznia, 2016, 14:35

    W latach siedemdziesiątych( za czasów ZSRR )w towarzystwie Ukraińców,mieszkańców Lwowa zwiedzaliśmy Cmentarz Łyczakowski.Zapalając znicze na grobach naszych pisarzy i bohaterów narodowych,w rozmowie mimo woli wyrwało mi się,że <<Cmentarz Łyczakowski to najpiękniejsza nekropolia w POLSCE<<.Zapadła po tym wymowna cisza,lecz nikt nie zaprotestował.Na marginesie dodam,że byli to normalni ,kulturalni Ukraińcy.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Polak
    Polak 26 czerwca, 2017, 22:06

    Byłem na Łyczakowie 24.06.2017, nowe pochówki, i na samycm froncie obelisk ku czci szuchewycza zwyrodnialca, bandziora, mordercy. Skandal. Namawiam wszystkich aby do Lwowa nie jechali aby nie wozili im pieniędzy. Dość wspomagania „narodu” który czci banderę szuchewycza i innych zwyrodnialców i ludobójców. NIE JEDŹCIE DO LWOWA , dopóki nie zlikwidują pomników i ulic bydlaków precz z ukrainą. Niech ich putin zaanektuje.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy