Odszkodowania

Odszkodowania

Bez uprzedzeń Polacy mają o historii stosunków z Rosją wyobrażenia uproszczone aż do karykatury. Mówię nie tylko o nas, zwykłych ofiarach szkolnych stereotypów, ale także o ekspertach z różnych instytutów „rosjoznawczych”. Nie chodzi mi o błędne interpretacje, lecz o nieprzyjmowanie do wiadomości upartych faktów, zaprzeczających patriotycznym komunałom. Gdy – sięgam do historii – nie udał się eksperyment z liberalnym, konstytucyjnym i parlamentarnym Królestwem Polskim, Polacy stali się ofiarami carskiego ucisku w większym stopniu niż Rosjanie. Mimo to tak zwane ziemie zabrane, Litwa, Białoruś, Wołyń w dalszym ciągu ulegały polonizacji i w połowie XIX w. były pod względem kultury i języka bardziej polskie niż sto lat wcześniej. Polacy stanowili jedną trzecią ogółu studentów uniwersytetu w Petersburgu, na uniwersytecie w Kijowie, do czasu wprowadzenia numerus clausus w roku 1861, było ich ponad 50%. Te wskaźniki dużo mówią. Arogancja polskiej szlachty połączona z jej politycznym analfabetyzmem przyczyniła się do insurekcji 1863 r., od której zaczyna się systematyczna depolonizacja tych ziem. A jednak polski stan posiadania, że tak to nazwę, jeszcze w roku 1914 jest imponujący. Dopiero demokratyczna i liberalna rewolucja z lutego 1917 r. zapowiada koniec polskości „ziem zabranych”. To, co Zofia Kossak-Szczucka nazwała „pożogą” i świetnie opisała, wtedy się zaczęło. Jeszcze bolszewicy nie zdobyli władzy, jeszcze Kiereński udaje, że rządzi, a polskie ziemiaństwo i polska inteligencja na Kresach o niczym tak nie marzą, jak o powrocie porządków przedrewolucyjnych. Koniec wieńczy dzieło i tu mamy właściwy punkt obserwacyjny dla zobaczenia caratu we właściwym świetle. Gdyby rewolucja demokratyczna w Rosji zwyciężyła wcześniej, wcześniej skończyłaby się polska historia na tamtych ziemiach. Carat był antycypowaną kontrrewolucją, to tłumaczy po części jego cechy opresyjne. I jako taki właśnie służył polskiej obecności na Litwie, Białorusi, Wołyniu. Stosunek do Rosji w ostatnim czasie o tyle się zmienił, że już nie uchodzi (albo się nie kalkuluje) obnosić się z rusofobią. Nie jest to jednak zmiana na tyle wyraźna, aby ją zauważyli Rosjanie. Polska jest krajem tranzytowym tylko fizycznie. Nie potrafi w najmniejszym stopniu być podmiotem pośredniczącym między Rosją a Europą Zachodnią. Polscy eksperci doradzający poprzednim rządom gorzej pojmują to, co się w Rosji dzieje, i mniej o tym wiedzą niż eksperci zachodni. Antyrosyjskie „zaprogramowanie kulturowe” (pojęcie wprowadzone bodajże przez prof. Lazariego) ciągle działa. Aleksander Hercen mówił o polskiej rozmyślnej ignorancji w sprawach Rosji. Ona nadal się utrzymuje. Wszystko to sprawia, że nie Polska jest pośrednikiem, lecz Bruksela, a zwłaszcza Berlin pośredniczą między Polską i Rosją. Gdyby nie przykład, zachęta i nacisk (przynajmniej psychologiczny) na polskich polityków ze strony krajów Unii, nie doszłoby do zbliżenia polsko-rosyjskiego i opamiętania się postsolidarnościowej „klasy politycznej”. Nie przypadkiem Putin przyleciał do Warszawy z Paryża. Tylko oparcie się o wpływowe kręgi unijne pozwoli obecnemu rządowi polskiemu wywikłać się z idiotycznego, rusofobią podyktowanego kontraktu gazowego z Norwegią. Polacy uważają za oczywiście słuszne rewindykowanie od państwa rosyjskiego odszkodowań za pracę przymusową w łagrach radzieckich. Trudno będzie polskie racje uzasadnić przed mieszkańcami Rosji, gdzie poszkodowanych przez system łagrowy jest tylu, że państwo może im wypłacić jedynie symboliczne lub prawie symboliczne odszkodowania. Jeśli odszkodowania dla Polaków będą tej samej wysokości, co dla Rosjan, stanie się to u nas nowym czynnikiem jątrzącym, podnietą dla wrogości. Prezydent Putin, który złożył znane obietnice, może i w tej sprawie potrafi dokonać więcej, niż tak zwana znajomość życia pozwalałaby się spodziewać, jak już nieraz potrafił w innych sprawach. A jeśli nie potrafi? Czy mamy z zaspokojenia roszczeń odszkodowawczych czynić warunek pojednania polsko-rosyjskiego? Czy istnieją jakieś oczywiste reguły sprawiedliwości odnoszące się do wyrównywania krzywd w stosunkach międzynarodowych? W Polsce się o tym nie wątpi: Niemcy dają wzór takiej sprawiedliwości. Niczego innego nie domagamy się od Rosji, jak tylko tego, co zrobiły Niemcy. Czyżby? Pomija się w myśleniu fakt rozstrzygający: Niemcy już pół wieku płacą różnym grupom poszkodowanych najrozmaitsze odszkodowania nie dlatego, że zobowiązuje je abstrakcyjna zasada sprawiedliwości, lecz dlatego, że muszą. A muszą dlatego, że przegrały wojnę. I że istnieje mocarstwo, Stany Zjednoczone mianowicie (popierane przez pozostałych aliantów z czasów wojny), które roszczenia potrafi wyegzekwować. Niech sobie polski rząd nie przypisuje zasługi, że robotnicy przymusowi uzyskali odszkodowania.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2002, 2002

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony