Książka na początek
Kuchnia polska
Im bliżej wyborów – tym więcej konkretnych pytań. Jednym z nich jest pytanie, co właściwie zwycięska lewica może zrobić dla kultury?
Na oko wygląda, że niewiele. Nowy rząd będzie zakładnikiem wypracowanej przez Buzka, Bauca i Balcerowicza “dziury budżetowej” i będzie to paraliżować jego ruchy. Sam jednak na tym miejscu wyśmiewałem “myślenie okołobudżetowe” i nadal uważam, że równie ważne jak to, za ile można zrobić, jest to, co chce się zrobić.
Myślę na przykład – bluźnierczo zapewne – że pora już rozstać się z mitem, iż Polska jest potęgą kulturalną. Mit ten przywoływany jest tym częściej, im wyraźniej widać, że nie jesteśmy potęgą gospodarczą, a także że nasze samozaparcie w walce z komunizmem nie jest już walutą wymienialną na cokolwiek w europejskich kantorach. Natomiast przekonanie, że Polska przy wszystkich swoich mankamentach dysponuje jednak znaczącym i równym innym krajom europejskim potencjałem kulturalnym, wywodzi się z czasów PRL-u, kiedy to rzeczywiście przy wszystkich możliwych ograniczeniach, ale za to przy udziale potężnego mecenatu państwowego, w literaturze, teatrze, filmie, plastyce, muzyce mogliśmy wystawić pierwszoligową reprezentację. Temu wysypowi talentów towarzyszyła solidna baza odbiorcza w postaci masowego udziału w kulturze młodzieży i publiczności wszelkich klas i warstw.
Należy to jednak do przeszłości. To prawda, że Polska ma dwoje noblistów literackich, ale oboje należą do spełnionego już pokolenia. Usilnie lansowana na prestiżową nagroda literacka Nike, nagradzając w ubiegłym roku Tadeusza Różewicza, wyczerpała tym samym listę niekwestionowanych wielkości, a jej tegoroczna oferta prezentuje siedmiu autorów, których tytuły książek trzeba sobie, nie zawsze skutecznie, przypominać. Film polski przebył długą drogę w dół, od “szkoły polskiej”, poprzez “szkołę moralnego niepokoju”, do “szkoły lektur szkolnych”. Nie słychać nic wesołego o polskiej dramaturgii i teatrze, co do plastyki zaś, to co głośniejsi artyści wyprowadzili się z Polski. Stosunkowo najsilniejszą naszą kartą jest muzyka, z Pendereckim, Góreckim i Kilarem, ale przecież Polska nie jest krajem sal koncertowych i powszechnego entuzjazmu dla muzyki poważnej.
Twórczość bez odbioru może zdobywać się na rozmaite rafinady, ale traci znaczenie jako fakt społeczny i usycha. Prawdziwym więc zadaniem kulturalnym jest odbudowa odbioru kulturalnego. Narzędziem tej odbudowy jest książka. Nie brakuje mędrków, którzy twierdzą, że książka się przeżyła, wyparły ją techniki audiowizualne, a także muzyka, na przykład rap, który też przekazuje treści literackie, czasem wręcz poetyckie. Wszystko to pięknie, niestety jednak rzecznicy tezy o zmierzchu książki sami sprawiają wrażenie, jakby nigdy nie mieli książki w ręku i nie rozumieli jej działania. Każdy wybór narzędzia działania kulturalnego jest bowiem również, jak uczył staruszek McLuhan, wyborem jakiejś treści i co za tym idzie, jakiejś postawy odbiorcy. Otóż postawą, którą buduje książka – w odróżnieniu od postaw stadnych i emocjonalnych, budowanych przez telewizje i estradę – jest postawa indywidualna, oparta na wyborze. Człowiek czytający sam kieruje swoimi poszukiwaniami, w dodatku zaś nie tyle emocjonuje się, co myśli i analizuje krytycznie. Nie trzeba dowodzić, że jest to postawa wartościowsza i bardziej kreatywna od innych. Niektórzy twierdzą, że ten sam walor samodzielnego poszukiwania daje Internet (Internet w ogóle bardzo rozzuchwala ćwierćinteligencję), ale żeby sensownie szukać w Internecie, trzeba wiedzieć, czego się szuka. A tego trzeba się dowiedzieć z książek. Książka jest instrumentem najsilniej osadzonym w tradycji i kulturze narodowej i uniwersalnej. Książka wreszcie otwiera odbiorców dla innych przeżyć artystycznych – muzycznych, plastycznych, teatralnych, a także filmowych i telewizyjnych, na przykład Teatru Telewizji.
Odbudowa odbioru kultury w Polsce zacząć się musi od książki, która jest instrumentem najtańszym, a przy tym najłatwiejszym w użyciu. Łatwiej jest dostarczyć na zapadłą wieś książkę niż fortepian, a nawet niż komputer z Internetem.
A jednak 46% Polaków w ogóle nie czyta książek. Dlaczego?
Spotkałem się ze zdaniem, że skoro nie czyta, to po prostu nie chce i należy dać im spokój. Jest to jednak opinia fałszywa. Moim zdaniem, owa połowa niemal naszego narodu nie czyta książek z pięciu powodów. Po pierwsze – książka jest droga. Po drugie – upadła sieć bibliotek, punktów bibliotecznych i wypożyczalni, zwłaszcza na wsi i w małych miejscowościach, a wraz z nimi klan bibliotekarzy, którzy byli promotorami kultury. Po trzecie – na rynku książki panuje chaos, kolosalna oferta 17 tysięcy tytułów rocznie wyklucza większe nakłady, jedna książka goni i zabija drugą, nie dając jej osadzić się na rynku i w świadomości odbiorców. Po czwarte – środowisko piszących jest spauperyzowane, a przy panujących stawkach pisanie książek nie może być źródłem utrzymania, a więc pisze się byle jak, obok innych zajęć zarobkowych. Po piąte wreszcie – i kto wie, czy nie najważniejsze – książce brakuje promocji, a także presji otoczenia zmuszającej do czytania. Wszyscy pamiętamy czasy, kiedy nieznajomość aktualnie wydanej ważnej książki praktycznie wykluczała z rozmowy towarzyskiej. Dziś jest to zamierzchła przeszłość.
Książce brakuje telewizji. Brzmi to jak paradoks, bo telewizję uważa się za wroga książki, ale tak nie jest. We wszystkich krajach, w których istnieje kultura książki – a więc i kultura w ogóle – telewizje promują książki, ich autorów, zawarte w nich treści. W Niemczech czołowym programem telewizyjnym jest program Reicha-Ranickiego – o książkach. We Francji czołowym programem telewizyjnym jest program Bernarda Pivot – o książkach. Polska telewizja publiczna w świat książki zapuszcza się w najlepszym razie nocą, chyłkiem, jak do agencji towarzyskiej. Dlatego Niemcy i Francuzi czytają, patrząc nieufnie na Polaków jako analfabetów, których nie wiadomo, czy warto wpuścić do Unii.
Myślę, że to chociaż można by odwrócić. Na początek.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy