Otwiera się przestrzeń dla lewicy

Otwiera się przestrzeń dla lewicy

SLD może urosnąć nawet do poziomu 10%, ale to nadal druga liga. Potencjał lewicy jest znacznie większy.

Prof. Jacek Raciborski

Sondaże pokazują, że SLD może liczyć na 8-10% poparcia, a kilka procent ma partia Razem. Jest więc w Polsce lewica?
– Jest! Powiem więcej, postawy lewicowe są dość powszechne, ale bardzo zróżnicowane. To, co teraz ujawniło się jako przyrost w sondażach, jest lewicowością dość tradycyjną, można powiedzieć, pokomunistycznego typu. To reakcja na ożywienie pewnego tematu.

Projektu ustawy degradacyjnej, dezubekizacji…
– Tak i ogólniej – tematu stosunku do PRL. Ten typ lewicowości uaktywnił się wobec zagrożenia statusu, nie tylko materialnego, całkiem dużej grupy, w obronie jednostkowych tożsamości, życiorysów, których elementem była kariera w PRL. To sprowokowana reakcja na jawne kłamstwo historyczne i konkretne, wrogie tym grupom działania władz. Jest też drugi typ lewicy – lewicy prawdziwie nowoczesnej, bo wyrastającej z odnoszenia się do konfliktów strukturalnych współczesności. Jest ona dość rozległa, myślę, że nawet większa niż ta pierwsza, powiedzmy postkomunistyczna – bardziej adekwatnym określeniem byłoby postpeerelowska, ale bitwa semantyczna o nazwę ustroju PRL jest beznadziejna. Problem polega na tym, że nowa lewica w bardzo małym stopniu jest zorganizowana w formie partyjnej. Nie chodzi o przynależność do partii, bo w Polsce zanikły partie członkowskie. Chodzi o to, że preferencje tej grupy nie są jeszcze strukturalizowane przez partie.

Nowa lewica: i jest, i jej nie ma

Jak wygląda ta nowoczesna lewica? Kto ją tworzy?
– To są ludzie – mówiąc dawnym językiem – z różnych sfer. Łączy ich radykalnie świecka orientacja, wręcz antyklerykalizm, przywiązanie do wolności obywatelskich, niechęć wobec tradycyjnego, opresyjnego państwa, szukanie nowych form zrzeszeń i wyrażania tożsamości społecznych, przywiązanie do wolności w sferze seksualnej i obyczajowej, proeuropejskość, znaczna wrażliwość na różnego typu nierówności i formy dyskryminacji. Ten zestaw powiązanych ze sobą wartości można określać mianem nowoczesnej bądź nowej lewicy. Wydaje mi się, że cały obecny system kulturowy produkuje mnóstwo takich ludzi.

Obecny system kulturowy? A nie produkuje on narodowców?
– Narodowców również. Rzeczywistość jest wielonurtowa. Stale, codziennie rodzi się zatem też lewica.

A ile jej jest?
– Ludzie rzadko mają spójne postawy polityczne i zawsze przejawiają się one w pewnym kontekście. Znacznie częściej mamy do czynienia z inklinacjami, krystalizującymi się w wyraziste postawy pod wpływem jakichś bodźców. Takich jak ostatni projekt ustawy antyaborcyjnej.

Z tego narodził się Czarny Marsz.
– I widzimy, że to całkiem rozległa grupa. Dosyć trudno więc szacować proporcje, ale obecnie na pewno rzeczywistość generuje postawy lewicowe i zarazem zapotrzebowanie na ruch polityczny nowoczesnej lewicy. Jest tylko problem z instytucjonalizacją tych postaw, z ich utrwaleniem i powiązaniem z nową lub starą organizacją.

Przecież powstają różne organizacje, stowarzyszenia…
– Istnieje dużo ruchów, stowarzyszeń, ale na razie żadna z tych inicjatyw nie mobilizuje skutecznie całego lewicowego potencjału. Są różne projekty, ale to wszystko nie łączy się w większą strukturę. Nie ma koalicji niezadowolonych, koalicji wkurzonych na PiS za klerykalizację życia publicznego, za chaos edukacyjny, za zamach na sądy, za projekty ustaw antyaborcyjnych, za manipulacje prawem wyborczym, za premie, za dzieci niepełnosprawne. Wszystko jest trochę osobno.

SLD – porzućcie fałszywe nadzieje

SLD też wspiera te wszystkie działania.
– Tylko w nielicznych był widoczny! Sojusz dobrze odpowiedział na fałsz historyczny, na potrzebę obrony PRL. Nie czekał, od początku organizował protesty i petycje w sprawie ustaw degradacyjnej i dezubekizacyjnej. Ta postawa była jednoznaczna i w porę. Ale to o wiele za mało, by budować lewicę. To może tylko tworzyć fałszywe nadzieje, złudzenia, że oto dokonało się w masowej skali przewartościowanie i teraz już SLD zostanie uznany za główną siłę lewicową, wokół której nastąpi żywiołowa koncentracja, i będzie tak, jak było kiedyś.

Ale tak się nie zdarzy?
– Jaki był wizerunek SLD z końca lat 90., gdy szedł po prawdziwą władzę? Że to formacja profesjonalistów, że skończą z bałaganem chaotycznych reform, że zahamują ekspansję Kościoła i będzie jakoś normalnie. Liderów uważano za trochę cynicznych, ale zarazem nastawionych proeuropejsko i prorynkowo. Przywołajmy czołowe twarze ówczesnego Sojuszu – Kwaśniewski, Oleksy, Cimoszewicz, Miller, Kołodko, Hausner, Borowski, Szmajdziński, Janik… Za nimi dziesiątki uznanych profesorów i sporo ambitnej młodzieży.

W SLD, poza Millerem, ich nie ma.
– I SLD ma problem z wykreowaniem nowego zestawu liderów. Następnym problemem jest świeża przeszłość. Okropne podziały, wręcz nienawiść i szalona nieufność do potencjalnych partnerów, zwłaszcza tych, którzy ledwo co odstali od SLD.

Dlaczego tak jest?
– Zbierane jest żniwo największego błędu po 2005 r., jakim było rozbicie Lewicy i Demokratów. A później drugiego wielkiego błędu, który nazywa się Magdalena Ogórek. W efekcie konflikty personalne i niechęci uniemożliwiają widowiskowy ruch: że budujemy, że wracamy.

Że działamy wspólnie?
– To wspólne działanie musi wyjść od rachunku rzeczywistej siły partnerów, ale trzeba w nim też uwzględniać zasoby władzy symbolicznej. Najwięcej realnej siły ma na razie SLD i może się pokusić o odgrywanie roli łączącej. Takie deklaracje zresztą padają. Ale te deklaracje są powiązane z roszczeniem do hegemonii, a to musi być robione o wiele delikatniej, żeby jakoś zamazać dotychczasowe konflikty, unieważnić je. Tak jak zrobiono to w PiS, gdzie ponownie zostały przyłączone różne grupki. Ziobro, Kurski, transfery via Gowin… Można nawet powiedzieć, że pozycja „zdrajców” i świeżych koalicjantów jest tam nadwartościowana w rozdziale łupów. Czy SLD jest w stanie prowadzić taką politykę? Wątpię. Mimo wzmocnienia to dalej nie jest kolos, wzajemne niechęci są świeże i silne. Wśród odszczepieńców chęć pokuty jest jeszcze bardzo umiarkowana. To zaś utrudnia zrealizowanie bardzo prostego scenariusza, który się narzuca.

Lewica – II liga czy gra o władzę?

Jakiego scenariusza?
– Wszystkie badania narzucają taki oto scenariusz, że jest blok opozycyjny, ale dwunurtowy. Że PO i Nowoczesna to jeden blok, plus PSL w wyborach do sejmików i w dużych miastach, a drugi to blok centrolewicy.

Wspólna lista opozycji, o którą apeluje Schetyna, to gorsze rozwiązanie?
– Początkowo PiS w wyborach do sejmików wojewódzkich projektowało okręgi trzy-, pięciomandatowe. I tym samym praktycznie założyło koalicję PO-Nowoczesna-PSL-SLD. Bo przy okręgach skrojonych w ten sposób tylko taka koalicja mogła skutecznie prowadzić walkę z PiS i wygrać. PiS powróciło więc do takich okręgów, jakie były. A to zmienia sytuację. Otwiera przed PSL jakieś nadzieje na samodzielny sukces, zaburza trzeźwość ocen jego liderów, zachęca do samodzielnego startu SLD. Dlatego dziś taka czteropartyjna koalicja opozycji jest mało prawdopodobna. Natomiast, tak ogólnie, lewica rzeczywiście nie powinna odpowiadać na natrętne zaproszenia, by iść pod szyld PO i Nowoczesnej. Musi się konstytuować jako podmiot duży, ważny, ale jako element większego bloku lewicowego czy centrolewicowego. Liczy się nawet samo dążenie do budowy takiej formacji.

To ważne?
– To jest kwestia, o co się walczy. Dla jednych 10% to dużo, ale to jest pogodzenie się z drugoligowością.

A taki jest obecny wybór SLD?
– SLD, prowadząc politykę tożsamościową, może urosnąć, sądzę, że nawet do poziomu 10%, ale to nadal druga liga. Natomiast potencjał lewicy jest znacznie większy. Niełatwo go zorganizować, ale jest większy. Jakiś sposób powiązania lewicy postkomunistycznej z nową lewicą otwierałby perspektywy zdobycia władzy.

Rafał Chwedoruk namawia, żeby lewica mówiła językiem Jaruzelskiej, a nie Biedronia.
– Mówienie językiem Jaruzelskiej jest dobre, jest w porządku, ale trzeba mówić nie tylko językiem Jaruzelskiej. Ona akurat uchodzi za otwartą i z pewnością jej osoba nie utrudniłaby poważnych wysiłków integracyjnych. Poza tym potrafi się pokazać jako skromna. Chociaż… Czarzasty publicznie deklaruje, że chce przede wszystkim rozmawiać ze strukturami lewicowymi. Słyszę jednak, że one nie chcą, nawet ci, którzy niedawno odeszli.

Czarzasty zdążył wcześniej wszystkich obgadać, poobrażać. Nic dziwnego, że nie przyciąga.
– To starsza historia. Od czasu rozwiązania LiD widać, że SLD chodzi nie o sukces, lecz o trwanie. Na takiej drugorzędnej pozycji. Mimo że lewica w sensie postaw, poglądów, jest silna w społeczeństwie – i ta tendencja się wzmacnia – znów proces polaryzacji preferencji między PiS a PO rozerwie lewicę.

To znaczy, że wielu lewicowych wyborców zagłosuje na PO i Nowoczesną. Czy lewica potencjalnie jest większa od liberałów?
– Jest większa, ale przyłączenie Nowoczesnej do PO może zdynamizować przypływ do tej formacji wyborców lewicowych. Żeby temu zapobiec, trzeba jakoś instytucjonalizować współpracę bloku lewicy z blokiem PO. Przez analogię do rywalizacji Kościołów: proponuję dialog ekumeniczny zamiast prozelityzmu.

Bardzo to trudne.
– Tak, to kwestia zasobów i kwestia wewnętrznych hamulców konsolidacji lewicy, chociażby żywiołowy antykomunizm części działaczy.

Co hamuje Razem?

Mówimy o dwóch lewicach – postpeerelowskiej i tej nowej, która się rodzi. Czy jest jakaś szansa, że będą współpracować? Bo młoda lewica buduje swoją tożsamość na kontrze wobec Polski Ludowej.
– To prawda. Tylko że ta lewica, która buduje się na kontrze wobec Polski Ludowej, paradoksalnie jest anachroniczna i ahistoryczna. Rozmija się z opiniami o PRL swoich potencjalnych wyborców. Wielka część Polaków – wiemy to z badań – uważa, że stan wojenny był konieczny, a inna część ma już dosyć polityki historycznej, takich czy innych kłamstw. Mobilizacja zwolenników na bazie niechęci do PRL, na bazie walki z postkomunistyczną lewicą, wypala się. Partia Razem, m.in. przez sekciarstwo, przez rozrachunki z przeszłością i nadmierną surowość w ocenie rządów SLD, nie może się rozwinąć. Mając struktury, pomysły, tak wielu dobrych działaczy, zapał…

Lewicy brakuje kogoś, kto by zebrał te wszystkie grupy, tak jak Kaczyński na prawicy?
– Myślę, że tak, chociaż wydaje mi się, że to nierealistyczne oczekiwanie. Kandydaci na liderów politycznych są zawsze. Przykład Macrona dowodzi, że może nagle nabrać blasku ktoś, kogo znamy i o kim nie mamy przesadnie wysokiego mniemania, ktoś, kto nawet ma za sobą porażki. Ale nosi buławę w plecaku.

A może kłopot lewicy polega na tym, że nie ma własnej narracji, że jest nieśmiała? Nie potrafi powiedzieć czegoś z przytupem. Dlatego wpisuje się w cudze narracje.
– Przecież taka próba została podjęta i zapowiadała sukces, to wszystko mogło inaczej się rozwinąć. Porozumienie LiD było próbą zbudowania innej narracji odnoszącej się i do przeszłości, i do przyszłości. Wsparło się na swoistym kompromisie w ocenie PRL, akceptowanym przez prawdziwych liderów antykomunistycznej opozycji i liderów postpeerelowskiej lewicy, że przywołam słynny w swoim czasie artykuł Michnika i Cimoszewicza. Jednoczyło prześladowanych w PRL z ich prześladowcami. LiD to była ostatnia próba stworzenia całościowego projektu dla centrolewicy, ustanowienia własnej narracji, formacji odpowiedzialnej, pewnej siebie i z perspektywami na przyszłość. Takiego projektu dziś już nie da się powtórzyć.

Lepiej więc milczeć?
– Mnie to nie dziwi, że lewica, przy tym poziomie poparcia i zorganizowania, nie występuje z jakimiś całościowymi projektami rządzenia, one by się nie przebiły. Teraz najważniejsza jest umiejętna destrukcja panowania PiS. We wszystkich wymiarach – czyli panowania ideologicznego, politycznego i ekonomicznego. Ma sens to Marksowskie wyróżnienie trzech typów panowania. Może też się przydać kategoria „trójpanów” – wprowadzona przez Leszka Nowaka i użyta w jego krytyce państwowego socjalizmu.

Załamuje się ideologiczna rewolucja PiS

Jak to panowanie wygląda? Politycznie i ekonomicznie PiS jest mocne. Ale w sferze nadbudowy…
– Nawet w środowisku akademickim wpływy ideowe PiS rosną. A szerzej w społeczeństwie, zwłaszcza na wsi, to prawie stan dominacji symbolicznej. Skutecznie zaburzono język, odwrócono wiele znaczeń. Coś, czego nie wypadało do niedawna mówić głośno, stało się raptem naturalne.

Sam jestem zdumiony, jak rozlały się kult „wyklętych”, wiara w zamach smoleński i geniusz Lecha Kaczyńskiego.
– A dekomunizacja ulic i placów? Religia smoleńska, zaprzeczanie ciągłości państwa… To staje się groteską. Widać jednak oznaki załamywania się ideologicznej rewolucji PiS. Rozmywają się i tracą atrakcyjność ich projekty. Widowiskowa klęska ustawy o IPN, sprzeciw kobiet wobec krucjaty antyaborcyjnej, duże rysy na wizerunku partii społecznie wrażliwej, klęski w polityce europejskiej i zagranicznej. A w odpowiedzi coraz bardziej natrętna propaganda rządowych mediów. Otwiera się przestrzeń dla nowej oferty programowo-organizacyjnej. To mogłaby być oferta lewicy. Nie tylko SLD, ale lewicy, której SLD jest częścią. Nie jest nową ofertą PO, chociaż z braku laku i ona nabierze atrakcyjności.

Oferta PO skupia się na tym, że jest przeciwko PiS. I że opozycji w sondażach przybywa.
– Sondaże też mają znaczenie. Manipuluje się nimi, ale w dłuższym horyzoncie pokazują tendencje. Gdy wskazują, że PiS spada, dają sygnał wielkiej armii ludzi w aparacie władzy, że rządy PiS nie muszą być wieczne. A to nieco hamuje konformistyczną adaptację – owo urządzanie się w d… o którym pisał ostatnio na łamach PRZEGLĄDU Jan Widacki. Nie można skutecznie rządzić rewolucyjnie, jeśli w aparacie władzy pojawi się niepewność co do przyszłości. Maleje wówczas chęć naruszania reguł, maleje zapał urzędników – nawet nowych. Bo z pozycji ministra czy wiceministra nie da się bezpośrednio wsadzać ludzi do więzienia.

A urzędników i funkcjonariuszy nie mrożą ostrzeżenia, że po wyborach nowa władza nie będzie litościwa?
– Opozycja nie powinna przesadzać z pogróżkami rewanżu. Opozycja musi być inkluzywna. Musi pokazywać, że uczciwi urzędnicy, stosujący prawo, reguły, mogą czuć się bezpiecznie. Wadą opozycji jest brak cierpliwości. Trzeba być pogodzonym z tym, że jest się opozycją. Że wybory są co cztery lata. Że nie ma jeszcze powodów, aby obwieścić, że mamy sytuację nadzwyczajną, która wymusza obalenie rządu PiS jakimiś szczególnymi metodami, np. masowym buntem, strajkiem generalnym. Większość obywateli nie ma takiego nastawienia. W tym sensie opozycja nie wyczuwa należycie klimatu społecznego.

Podział klasowy nadal jest ważny

Opozycja źle diagnozuje Polskę?
– Nie tylko liderzy opozycyjnych partii, także krytyczni wobec PiS publicyści. Jacek Żakowski – w świetnym skądinąd artykule „Oni i my, czyli jacy są Polacy” („Polityka” z 24 kwietnia) – pisze, że dzieli nas tylko sfera idei i symboli. I to dzieli tak głęboko, że wszystko inne staje się nieważne, że dochody, zawody, wykształcenie nie mają konsekwencji dla naszych wyborów politycznych. To nieporozumienie. Klasy są nadal ważne, chociaż – przyznaję – trochę mniej niż kiedyś. Zilustrujmy: to jednak znaczące, że w ostatnich wyborach parlamentarnych PO w grupie osób z wykształceniem wyższym uzyskała prawie dwukrotnie wyższe poparcie niż w grupie osób z wykształceniem podstawowym, a w przypadku PiS było odwrotnie. Znaczące jest też, że wśród szeroko ujmowanej kategorii kierowników PO pokonała PiS, z kolei rolnicy pięciokrotnie częściej głosowali na PiS niż PO (dane z exit poll). Dlatego ważna jest prawdziwa diagnoza, a nie mówienie, że to wszystko się nie liczy, że nie liczy się wieś, rolnictwo, religijność, nie liczą się dochody, wykształcenie, typ wykształcenia, doświadczenie zawodowe, liczy się tylko narracja. I nie wiadomo, dlaczego jedni znacznie częściej niż drudzy ulegają temu populizmowi, Smoleńskowi, tej ksenofobii! Mówmy o tendencjach, a nie o jednostkach. My, socjolodzy, musimy myśleć w kategoriach procesu, tendencji statystycznych, w kategoriach dużych grup. A ja widzę powszechne lekceważenie twardych danych! I to może prowadzić do poważnych błędów opozycji.

Jakich?
– Opozycja nie rozpoznaje należycie interesu grup, które wyniosły kiedyś SLD, a później PO do władzy. Rządy PiS drastycznie pogorszyły sytuację urzędników, nauczycieli, służby zdrowia; z innych powodów szybko pogarsza się sytuacja emerytów. Kiedyś niskie pensje były kompensowane pewnością zatrudnienia, stabilizacji. Natomiast teraz, w sytuacji koniunktury, dynamicznego wzrostu dochodu pracowników zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw, te grupy poddane są deprywacji względnej. Ich dochody nie nominalnie, ale relatywnie bardzo spadły i równie znaczące są straty prestiżowe. To musi rodzić frustrację. Ale opozycja nie docenia tego frontu walki. Fałszywie nadaje znaczenie, jako najważniejszym sprawom, jakimś mitom narodowym, ksenofobia – nie ksenofobia, Smoleńsk – nie Smoleńsk, referendum Dudy – przeciw referendum itd., ignorując sferę realnych interesów.

Kogo ignoruje opozycja?
– W Polsce z budżetu bezpośrednio i pośrednio żyje więcej ludzi niż z rynku. Te grupy są liczne i bardzo zróżnicowane. Nie mogą być traktowane jako pasożytnicze.

Czy lewica zna swoich wyborców?

A gdzie tu miejsce dla lewicy?
– Znaczna część członków tych grup to wyborcy potencjalnie lewicowi. Urzędnicy, nauczyciele, personel medyczny i inne segmenty klasy średniej są bardziej proeuropejscy, bardziej liberalni w sferze obyczajowej, wyżej niż klasy ludowe cenią demokrację. Są niezamożni, więc otwarci na postulaty bardziej egalitarnego podziału, nie mają też nic przeciwko 500+. O te grupy trzeba się mocno upomnieć, a nie wpadać w panikę, że naturalne myślenie ludzi jest myśleniem ku hierarchii, podporządkowaniu, wspólnocie narodowej i nic go nie przełamie, nawet nie osłabi.

Tak odczytało Polaków PiS.
– Ciągle słyszę, że oto PiS odczytało polską duszę. Od dawna wiadomo, że nienawiść, resentyment może być potężną bronią polityczną. I PiS taką politykę resentymentu prowadzi. Wychodzi naprzeciw ludowej mściwości. Chociażby ostatnio pomniejszanie pensji ministrów i liderów samorządowych, idea daniny solidarnościowej. Sprytne – z jednej strony będą z tego jakieś pieniądze, a z drugiej korzyść polityczna. Bo dobierzemy się do tych bogatych. Ale politykę resentymentu czy rewanżu potrafił prowadzić także europejski Tusk. Pierwsza ustawa dezubekizacyjna była dziełem PO. A teraz w bardzo wielu sferach PiS tę politykę resentymentu rozwija. Kwestia Ukraińców, uchodźców, odszkodowań od Niemiec… To jest momentami szaleństwo. Albo to, co robi w Warszawie Patryk Jaki, czyli kwestia gruntów warszawskich i – szerzej – reprywatyzacji. Zresztą to jest wielki prezent dla lewicy, który powinien być wykorzystany natychmiast.

Jak?
– Lewica powinna jasno i zdecydowanie powiedzieć: porzućcie wszelkie pomysły reprywatyzacyjne! To wszystko musi być zamknięte. I nie tylko dlatego, że państwa nie stać. Po prostu nie należy się. Bo komu ma się należeć? PiS podsuwa też język: tym spekulantom? Żydów Hitler wymordował, polscy właściciele i ich bezpośredni spadkobiercy dawno umarli. Nic się nie należy! A Niemcy? Rozrachunek z Niemcami też jest zamknięty! Mamy korzystne granice, utrwalone w porządku międzynarodowym, dobre relacje gospodarcze, nic nikomu się nie należy. Kończymy. Lewica powinna też stanąć na gruncie ciągłości państwa od roku 1918. Piętnować selektywne traktowanie państwowości przez prawicę, śmieszne wypowiedzi, że w roku 1968 Polski nie było. Od 1918 r. jest ciągłość prawna, znaczna ciągłość terytorialna, są ludzie uważający się nieprzerwanie za obywateli polskich, są działające prawie bez przerwy urzędy. Obowiązują akty notarialne i dyplomy – nieważne, czy z II RP, czy z PRL. A dlaczego miałyby nie obowiązywać? Infantylizm historyczny, nie tylko PiS, bo po trosze dotyczy to i Platformy, powinien być piętnowany. Tak jak sprzeciw wobec rozrachunków z PRL. Twarde oświadczenie lewicy, że zakończy rozrachunki także z Kościołem, wszelkie zwroty w naturze, nie będzie odszkodowań za mienie, lustracji, dezubekizacji itp., byłoby nośne społecznie.


Prof. Jacek Raciborski – kierownik Zakładu Socjologii Polityki w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Założyciel i prezes Wydawnictwa Naukowego Scholar. Autor lub współautor kilkunastu książek, m.in. „Elity rządowe III RP 1997-2004. Portret socjologiczny”, „Praktyki obywatelskie Polaków”, „Obywatelstwo w perspektywie socjologicznej”.

Wydanie: 2018, 23/2018

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Andrzej
    Andrzej 10 czerwca, 2018, 16:31

    A co styropianowcy dali narodowi? Rocznie tysiące samobójstw z przyczyn bytowych. Setki zamarzniętych bezdomnych każdej zimy. Prawie cała młodzież parobkami całego świata. Unicestwianie narodu poprzez spowodowanie niespotykanej w jego historii skali bezpowrotnej emigracji zarobkowej. Stworzenie państwa bezprawia. Większość narodu wdeptana w socjalne bagno, bez szans na lepsze jutro. Bezdenna pauperyzacja środowisk robotniczych. Już dziedziczna bieda. Kult śmietnika i żebraka.
    Taką cene płaci naród za ich skok na kasę. Symbolem ich postawy były zawsze dwie lewe ręce i gęby pełne niedorzecznych frazesów. Podobno walczyli o poprawę losu robotników a dzisiaj jedynie bełkocą o wolności. Należałoby ich najpierw pozbawić wysługi emerytalnej za lata PRLu, gdyż wówczas nie pracowali a jedynie za judaszowe dolary, w/g zasady „im gorzej, tym lepiej”rozwalali gospodarkę i państwo.
    Za ten dokonany na narodzie sabotaż, pod trybunał z nimi!

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 10 czerwca, 2018, 23:05

      Z trybunałami to juz sobie dajmy spokój, bo w przeciwnym razie Polska nigdy nie wyjdzie z piekielnego kręgu zemsty. Ja tylko oczekuję, żeby ów „styropian” przyznał się do błędów i uznał ogromne osiągnięcia państwa, które zniszczył-zamiast poprawić, jak to obiecywał. Żeby przestali bezczelnie kłamać, szydzić i oczerniać dwa pokolenia Polaków, żeby przestali zakłamywać historię. Niemal 30 lat III RP to po prostu kompromitacja.To państwo, zaczynając w nieporównanie lepszych warunkach niż Polska Ludowa, w wielu dziedzinach nie dość, że niczego nie osiągnęło, to wręcz cofnęło Polskę! Kultura, edukacja, opieka zdrowotna, system emerytalny – to wszystko raźno zmierza do modelu przedwojennego, kiedy były to dobra dostepne dla 10-20% populacji. A nauka, technika gospodarka? Ten podobno fatalnie zarządzany PRL był w stanie w ciągu 18 lat zbudować do połowy elektrownię atomową. III RP w ciągu 30 lat zdołała utopić tamtą inwestycję w błocie oraz stworzyć spółkę kolesiów, która po zainkasowaniu kilkuset mln. złotych nie zdołała po kilku latach „pracy” nawet ustalić lokalizacji elektrowni! Takich przykładów można podać mnóstwo.
      Polska Ludowa, przy różnych swoich wadach, to było państwo, gdzie myślano w perspektywie przynajmniej jednego pokolenia naprzód – czego przykładem owa elektrownia atomowa. III RP to państwo, gdzie myśli się w perspektywie najbliższych wyborów, a mając władzę – załatwienia sobie miękkiego lądowania w prywatnych korporacjach, na rzecz których politycy kształtują prawo, wbrew interesom obywateli.
      Najbardziej mnie śmieszy, kiedy politycy szermują rzekomą suwerennością współczesnej Polski, w przeciwienstwie do „sowieckiej okupacji”, jaką rzekomo był PRL. Pod tą „okupacją” zdołano rozwinać w Polsce tak strategiczne dziedziny, jak przemysł zbrojeniowy, lotniczy, elektronika, technika jądrowa – mimo rozmaitych ingerencji „sowietów”, a czasem przy ich wsparciu, czego przykładem jest choćby owa technika jądrowa.
      Natomiast III RP potrafiła tylko wszystko to zrównać z ziemią albo oddać w obce ręce, kastrując całkowicie polski potencjał intelektualny i przemysłowy.
      Niedawno przeczytałem, że po licznych podejściach do zakupu śmigłowców, skończy się na remontach po-PRL owskich maszyn, mających dobrze ponad 30 lat! W niektórych to chyba jeszcze pies Cywil latał. Ciekawe, co by remontowali, gdyby ich „komuna” nie wyprodukowała czy kupiła w ZSRR?
      Suwerenność państwa mierzy się konkretnymi osiągnieciami, uzyskanymi mimo, albo wbrew, zewnętrznym naciskom. Wedle tego kryterium, Polska Ludowa była dla mnie państwem zdecydowanie bardziej suwerennym niż III RP. A proces destrukcji kraju w wykonaniu tej ostatniej trwa dalej.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy