W komisji antydopingowej działa m.in. dr Andrzej Pokrywka, pracownik naukowy Wydziału Lekarskiego i Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Zielonogórskiego oraz członek Zespołu Medycznego PZPN. Zapytany przeze mnie wprost, czy w piłce jest możliwe stosowanie dopingu, odpowiedział: – Proszę pana, jest takie powiedzenie, że w sporcie biorą prawie wszyscy, ale tylko nieliczni zostają przyłapani. A mówiąc już całkowicie poważnie, trudno nawet sobie wyobrazić, żeby piłka była wyjątkiem – jedyną dyscypliną bez skazy. Medycyna się rozwija, to i w szalbierstwach mamy do czynienia z postępem. Jednym ze sposobów walki jest coraz ściślejsza kontrola. Niestety, jak często u nas bywa, sprawa rozbija się o brak pieniędzy. PZPN jako taki w ogóle nie przeprowadza badań antydopingowych, podczas gdy np. niemiecka federacja wydaje na nie olbrzymie kwoty. Z tego, co wiem, w naszej piłce przeprowadza się ok. 150 badań rocznie, czyli w żadnym wypadku nie można mówić o jakimś szczelnym systemie.
Jednak spośród wszystkich sportowców kontrolowanych na świecie piłkarze stanowią największy odsetek, bo ok. 12%. To oczywiste, skoro uprawiają jedną z najpopularniejszych dyscyplin. W Polsce jest to tylko 4%, gdyż działająca w naszym kraju Komisja do Zwalczania Dopingu w Sporcie zalicza piłkarzy do grupy mniejszego ryzyka. Na przełomie wieków piłka nożna zmagała się z problemem anabolików, ale okazało się, że w dużej mierze był to wynik spożywania suplementów diety i odżywek, zanieczyszczonych lub zafałszowanych środkami anabolicznymi. Potwierdziły to analizy takich produktów w laboratorium antydopingowym w Kolonii.
UEFA na tropie, ale…
Całkiem niedawno światło dzienne ujrzały wyniki badań antydopingowych prowadzonych na zlecenie UEFA. Chociaż przedstawiciele europejskiej federacji starali się zminimalizować skalę zjawiska, już sam fakt, że się nim zajęli, świadczy o poważnym potraktowaniu problemu. Z kolei FIFA kompletnie tę sferę bagatelizuje. Tam zazwyczaj przymykano oko i mimo otrzymywania informacji o dopingu zamiatano sprawę pod dywan. No, chyba że ktoś – jak Diego Maradona – zalazł oficjelom za skórę.
UEFA zleciła badania 12 czołowym laboratoriom w Europie. Naukowcy przeanalizowali 4195 próbek moczu pobranych od piłkarzy grających w Lidze Mistrzów, Lidze Europy i mistrzostwach Europy w latach 2008-2013. Wyniki miały być poufne, ale jak to często bywa, wmieszali się dociekliwi dziennikarze brytyjskiego „The Sunday Times” i niemieckiej telewizji ARD. Badania UEFA wykazały, że u 68 z 879 piłkarzy (7,7%) poziom testosteronu odbiegał od normy. Mogło do tego dojść w sposób naturalny bądź było efektem oszustwa. Najprawdopodobniej stosowania sterydów anabolicznych. Dzięki nim piłkarze są szybsi i wytrzymalsi. Błyskawicznie budują masę mięśniową. Ale jednocześnie narażeni są na skutki uboczne: wybuchy agresji, paranoję, wahania nastroju, niewydolność wątroby, udar, a nawet zawał serca. Na boisku… Piłkarzom, u których wykryto nieprawidłowości, nic nie grozi. Celem federacji było nie wyłapanie oszustów, lecz zbadanie skali problemu, dlatego zachowano anonimowość.
Kontrola dotyczyła piłkarzy biorących udział w rywalizacji na najwyższym szczeblu. Nietrudno sobie wyobrazić, co się dzieje w innych rozgrywkach. Kiedyś w piłce badano jedynie mocz zawodników, w którym coraz nowsze odmiany erytropoetyny (EPO, zwiększającej siłę i wydolność) były niezwykle trudne do wykrycia. Ale wyznanie hiszpańskiego „szarlatana dopingu” Eufemiana Fuentesa pozbawia wszelkich złudzeń: – Gdybym zdradził wszystko, co wiem, to reprezentacja Hiszpanii zostałaby pozbawiona wielu sukcesów, z tytułami mistrza świata i Europy włącznie.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy