PiS skuteczniej mobilizuje przeciwników niż zwolenników

PiS skuteczniej mobilizuje przeciwników niż zwolenników

Kaczyński pozbył się ludzi myślących, inteligentnych, porządnie wykształconych. Otoczył się dworakami

Prof. Zbigniew Mikołejko – kierownik Zakładu Badań nad Religią Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.

Panie profesorze, kilka godzin przed naszą rozmową w programie Bronisława Wildsteina w TVP cytowano pana słowa, że Jarosław Kaczyński posłużył się chamami, aby zdobyć i utrzymać władzę w sposób brutalny i bezczelny. To miała być ilustracja, jak oderwana od władzy elita – część tzw. przemysłu pogardy – traktuje zwykłych Polaków.
– To ciekawe, bo ja pochodzę z dołów społecznych, a Bronisław Wildstein, który był wielkim prezesem telewizji, wywodzi się z porządnej rodziny inteligenckiej.

Zacznijmy jednak od początku.
– Od Adama i Ewy?

Rasa ludzkopodobna

Prawie. Na czym polegało chamstwo biblijnego Chama?
– Cham wszedł do namiotu, w którym spał jego odurzony winem, nagi ojciec – Noe. Ten widok najwyraźniej go rozbawił, opowiedział więc o sytuacji braciom, Semowi i Jafetowi. Ci, nie patrząc na Noego, okryli go. Okazany ojcu szacunek się opłacił – Chamowi i jego potomstwu Noe wyznaczył rolę najniższych sług pozostałych braci. To było naznaczenie dziedziczne.

Tę biblijną opowieść przeniesiono z powodzeniem na grunt polski, utożsamiając chłopa z chamem.
– Jeszcze w XVI w. dość mocno trzymał się piastowski mit wolnego kmiecia. Synowie chłopów mieli szansę na awans społeczny, urodzony we wsi pod Żninem poeta Klemens Janicki do dziś uchodzi za wybitnego humanistę okresu odrodzenia. Ale XVI w. jest ostatnim, gdy awans chłopa nie był czymś wyjątkowym, sprzecznym z porządkiem społecznym. Wraz z eliminowaniem wolnych kmieci i rozwojem folwarków szlacheckich opartych na poddaństwie i pańszczyźnie znaleziono ideologiczne uzasadnienie zniewolenia chłopów. Wykorzystano do tego Stary Testament i Kościół katolicki. Z linii Jafeta wywiedziono szlachtę, z linii Sema – Żydów, z linii Chama zaś – chłopów. Szlachta stała się rasą panów, a chłopi – pozbawionymi osobistej wolności sługami. Pozostawiono ich poza porządkiem społecznym, naznaczono piętnem niewolnika, traktowano nie jak ludzi, lecz jak rasę ludzkopodobną. Co ciekawe z dzisiejszej perspektywy, Żyd stał znacznie wyżej niż chłop, wystarczyło, by się przechrzcił, a droga do uzyskania statusu herbowego szlachcica stawała – jak przed członkami grupy religijnej Jakuba Franka – otworem. Dowody na to, że pozycja Żydów była wyższa niż chłopów, znajdujemy też znacznie później. W białym dworze w „Panu Tadeuszu” – jakkolwiek by było w epopei narodowej – jest miejsce dla Jankiela, ale nie widzimy w nim chłopów, oni są gdzieś w polu, przy robocie i bezimienni.

Mimo to dochodziło do „psucia” szlacheckiej krwi. Walerian Nekanda Trepka, szlachcic spod Miechowa, dokonał wielkiej lustracji i w XVII-wiecznej „Księdze chamów” opisał grubo ponad 2 tys. podejrzanych związków.
– Tylko z Małopolski, dodajmy! Dotyczyły one przedstawicieli zamożniejszych rodzin chłopskich i mieszczańskich. Wtrącenie chłopów w zwierzęcość doprowadziło m.in. do rabacji w 1846 r., trzydniowej rzezi, w czasie której chłopi rżnęli „ciarachów” – znienawidzoną szlachtę i służbę dworską. Oszczędzili kobiety, planując w chacie Jakuba Szeli stworzenie nowej rasy poprzez ożenienie się z wdowami i córkami „ciarachów”. To był taki eugeniczny projekt wydobycia się z chamskości.

Wyzwolenie obcą ręką

Dzięki reformom uwłaszczeniowym chłop nie tylko stał się właścicielem ziemi, którą uprawiał, ale także obywatelem, który mógł m.in. dochodzić swych praw przed sądem.
– Walka o tę realizację prawa do obywatelskości trwała jeszcze długo, co zostało doskonale opisane w „Chłopach” – Władysław Reymont pozostaje dla mnie zresztą największym socjologiem wsi polskiej. Chciałbym zwrócić uwagę na ciekawe, choć często pomijane zjawisko: chłop wyzwolony przez zaborców, a więc obcą ręką, zostaje wpisany w opowieść szlachecką, obsadza się go – jak u Henryka Sienkiewicza w „Potopie” – w roli wiernego królowi obrońcy ojczyzny. Wzorcową rolę w narzuceniu chłopom owej historii szlacheckiej odegrały np. „Wieczory pod lipą” Lucjana Siemieńskiego, w których starzec opowiada wiejskim dzieciom o przeszłości kraju i zachęca je do miłowania ojczyny.

Ojczyzny, której chłopi, wyrzuceni poza nawias szlacheckiego narodu, zostali pozbawieni. W noweli Stefana Żeromskiego carski ułan mówi: „To nie chłop (…), to powstaniec”. Powstanie styczniowe, nazywane narodowym, chłopów niewiele obchodziło.
– To się zmienia po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Zniewolona warstwa wybija się wtedy na własną opowieść, historię, tożsamość. Wincenty Witos zostaje premierem, apeluje do chłopów, by stanęli w obronie zagrożonej przez bolszewicką Rosję ojczyzny. I chłopi po raz pierwszy tak masowo i dobrowolnie przyłączają się do tworzenia narodowej historii. To zjawisko jednak nie jest tak powszechne, jak się sądzi. Leszek Kołakowski, odpowiadając na apel płk. Romana Umiastowskiego ewakuacji na wschód, wraz z rodziną opuścił Warszawę. W pewnej wsi – radomskiej lub kieleckiej – wszedł do karczmy w poszukiwaniu jedzenia. Jeden z rozprawiających w niej chłopów cieszył się z agresji Niemiec: „No, nareszcie będzie koniec z tym polactwem”.

Chyba z żydostwem. Okupacja stała się dla wielu chłopów szansą awansu – przejęcia domów, warsztatów pracy, ról zawodowych i społecznych potomków Sema.
– Towarzyszyła temu, dodajmy, wielka fala pogromowa, która była swego rodzaju zemstą za niewolnictwo i cierpienie ludu.

Dlaczego nie wyładowano gniewu na dziedzicach, przecież folwarki wciąż trzymały się dość mocno?
– Pana bano się tknąć, on ciągle budził respekt, strach, onieśmielał.

Te uczucia towarzyszyły bohaterowi opowiadania Wiesława Myśliwskiego przekraczającemu próg tytułowego pałacu, opuszczonego na początku wojny przez dziedzica.
– No właśnie, a z drugiej strony opluwani jeszcze przed wojną Żydzi, których naziści sprowadzili do roli niewartych życia podludzi, nie budzili żadnego strachu.

Pan chłop

Powojenna reforma rolna położyła kres linii Jafeta – dziedzicom. Zrobiła się ogromna przestrzeń dla potomków Chama. Chłopi stopniowo, zwracając się do siebie, porzucali formę „wy” na rzecz „pan”.
– Wcześniej mówiono też – szczególnie na wschodzie – w trzeciej osobie. Pewien starszy i grzeczny chłop, gdy zjawiłem się na wiejskim weselu, zapytał: „A na długo przyjechał?”, „Czy wesele podoba się jemu?”. Rzeczywiście, przez wieki pan był przede wszystkim rolą społeczną, a dopiero w dalszej kolejności zwrotem grzecznościowym używanym w obrębie szlachty i inteligencji miejskiej. Jeszcze przed wojną trudno było sobie wyobrazić, by dziedzic zwrócił się do chłopa: „Proszę pana”. Co najwyżej, chcąc okazać mu szacunek, mógł powiedzieć: „Gospodarzu”. Wojna przyniosła zagładę Żydów, zdziesiątkowała inteligencję. Na dwadzieścia kilka milionów osób bodaj 20 tys. miało wyższe wykształcenie, a 200 tys. – średnie. To stworzyło warunki masowego awansu chłopów, który dokonywał się często w sposób mechaniczny – przez przeniesienie w nowe środowisko z ich obyczajowością, normami i mentalnością.

W 1962 r., zaledwie 17 lat po wojnie, Witold Jedlicki pisze esej „Chamy i Żydy”.
– On odnosił się do podziału wewnątrz rządzącego obozu.

Ale kilka lat później ten podział przybrał szersze rozmiary – pokolenie chłopów z awansu społecznego odegrało aktywną rolę w walce z Żydami. „Syjoniści do Syjonu”, krzyczeli robotnicy na masówkach.
– Dobrze, jeśli tylko krzyczeli, niektórzy bili studentów pociętymi kablami. Żyd stał się surogatem pana gnębiącego chłopa, ten obraz podsuwała oficjalna i szeptana propaganda. W Marcu dokonało się przeniesie tożsamości z pana na Żyda oraz z Żyda na inteligenta i z inteligenta na Żyda. Do dziś można się spotkać ze stawianiem równości między Żydem a inteligentem. Prawaccy hejterzy często robią ze mnie Żyda. W ten sposób podkreślają, że w moich żyłach płynie obca krew.

Utworzony w 1976 r. Komitet Obrony Robotników okazał się udaną próbą nawiązania współpracy między inteligencją a mającymi w ogromnej większości chłopski rodowód robotnikami.
– W „Człowieku z żelaza” Andrzeja Wajdy protestujący w grudniu 1970 r. robotnicy bezskutecznie próbują pozyskać do swojej akcji studentów pamiętających Marzec. Podobne dramatyczne doświadczenia utorowały drogę do współpracy. U jej podstaw legło przeświadczenie, że tylko działając razem, można odnieść zwycięstwo. Paradoksalnie więc to zwycięstwo, nie klęska, nas rozdzieliło.

Upadła klasa

W 2005 r. robotnicy ze Stoczni Gdańskiej wyzywali od Żydów biorących udział w obchodach rocznicy powstania Solidarności jej dawnych doradców. Nie oni jedni uznali, że inteligenci po 1989 r. zdradzili robotników.
– A jednak 40% nowej klasy średniej, właścicieli niewielkich i średnich przedsiębiorstw, stanowią dawni robotnicy. Część klasy robotniczej awansowała, choć ten awans nie był powszechny, raczej selektywny, uzależniony od indywidualnych zdolności.

One zaś nie na wiele się zdały w miejscowości, w której upadł duży zakład przemysłowy, będący głównym pracodawcą. Brak siły nabywczej nie sprzyjał zakładaniu własnego biznesu. Wydane już w tym wieku ośmiotomowe „Pamiętniki bezrobotnych” obrazują skalę ludzkich nieszczęść związanych z transformacją.
– Wiem coś o tym, bo w moim rodzinnym Lidzbarku Warmińskim bezrobocie sięgało 35%, a teraz oscyluje wokół 27%. Ale nie wszystko można zwalić na transformację. Mamy wciąż do czynienia z wyuczoną bezradnością i oczekiwaniem na mesjasza. Zauważyłem, że ludzie są bardziej skłonni wyjechać na saksy do Niemiec czy Holandii i gnieździć się w wynajętych pokojach, niż przenieść się do polskich miast, w których można znaleźć pracę i zapewnić sobie przyzwoite warunki życia.

Nie sądzi pan, że liberalna polityka doprowadziła do „schamienia” części społeczeństwa?
– To prawda, że po 1989 r. różne grupy uległy zdegradowaniu, ale nie chcę używać słowa cham, bo nie jest ono od dawna kategorią społeczną. Żałuję, że wyuczona bezradność nie została przez nowe elity liberalno-demokratyczne potraktowana jako problem. Zabrakło wspomożenia awansu, edukacji ułatwiającej wyjście z zapaści materialnej i duchowej. Liberalny model okazał się zdrowy dla gospodarki, ale niekoniecznie dla części społeczeństwa.

Wersal się skończył

Wyuczona bezradność nie objęła grupy przedsiębiorczych chłopów, którzy zgodnie z hasłem epoki wzięli sprawy w swoje ręce, zbudowali z pomocą kredytów duże gospodarstwa rolne i popadli z tego powodu w potężne tarapaty. Andrzej Lepper – prekursor odzieży patriotycznej – po wejściu Samoobrony do Sejmu ogłosił: „Wersal się skończył”. Okrzyknięto go największym chamem polskiej polityki.
– Ta opinia, biorąc pod uwagę zachowanie Leppera i stosowane przez Samoobronę metody działania, miała uzasadnienie. Samoobrona nie była rebelią przegranych i zdegradowanych, lecz buntem wiejskich kapitalistów, którzy w wyniku nagłego wzrostu oprocentowania kredytów znaleźli się w trudnej sytuacji.

Mimo to Samoobrona uznała się za reprezentantów wszystkich pokrzywdzonych: głodnych, bezdomnych, bezrobotnych: „Ten kraj jest nasz i wasz / Nie damy bić się w twarz”.
– Samoobrona osiągnęła sukces w regionach zamieszkanych – tak jak Pomorze czy Mazury – przez społeczności niemające zakorzenionej tożsamości klasowej czy warstwowej. Integrował je jedynie sprzeciw wobec tego, co się z nimi stało po 1989 r. Mówiliśmy o historii „chamów”, używając kategorii stanowych, klasowych, ale odkąd cham przestał być pojęciem społecznym, należy je rozpatrywać w kategoriach indywidualnych: intelektualnych, emocjonalnych, mentalnych.

Cham dyktuje modę

Czyli mówiąc, że Jarosław Kaczyński posłużył się chamami, by zdobyć i utrzymać władzę, nie miał pan na myśli konkretnych grup i środowisk?
– Oczywiście. Prawa i Sprawiedliwości, podobnie jak Kukiz‘15 – czyli PiS dla małolatów – nie da się opisać w dawnych kategoriach panów i chamów. Mamy tu zarówno postacie wywodzące się z aparatu władzy PRL, jak i zasłużonych działaczy Solidarności, a poza tym rzeszę drobnomieszczan oraz chłopów, którzy zachowują się absurdalnie, bo przecież najwięcej zyskali na wejściu Polski do Unii Europejskiej. W obozie PiS są rzecz jasna ludzie zdegradowani przez liberalno-demokratyczną Polskę, zapomniani przez Boga i ojczyznę, których podniósł i dowartościował o. Tadeusz Rydzyk. W tym konglomeracie mamy też kiboli i część młodego pokolenia, które doświadcza rzeczywistej lub urojonej degradacji. Wiele osób zaniża przy tym stan posiadania, by pokazać własne nieszczęście. PiS celowo podsyca poczucie skrzywdzenia i poniżenia, kierując gniew na swoich przeciwników.

PiS wciąż gra na stanowym podziale na panów i chamów, wywodzi go z okrągłostołowego dogadania się elit, które stały się dziedzicami III RP, wydziedziczając większość Polaków.
– W 1989 r. porozumieli się nie tylko ci, którzy siedzieli przy Okrągłym Stole, lecz także szerokie warstwy społeczeństwa: robotnicy, inteligenci, chłopi. Nie byłoby wydarzeń roku 1989 bez integracji społeczeństwa. Mówienie o zmowie elit albo spisku uzasadnia fałszywy podział na łże-elity i bogoojczyźniany naród.

Gdzie tu miejsce na przywoływanych przez pana chamów?
– Wystarczy się rozejrzeć, a bez trudu dostrzeżemy postacie podobne do Edka z „Tanga” Sławomira Mrożka. Edek nie ma żadnych zahamowań. Jego przesłanie brzmi bardzo aktualnie: „Z praw najskuteczniej korzysta cham, ponieważ normalny człowiek zawsze ma jakieś wątpliwości, czy mu się wszystko należy. (…) Kiedyś cham nie był w modzie, później stał się modny, teraz dyktuje modę”. Wspólną cechą chamów jest styl życia, mentalność, a nie pochodzenie klasowe. Podają się za wydziedziczonych, choć powodzi im się całkiem dobrze. Przekonują, że są ofiarami, choć sami stosują przemoc. Mówią, że na nic im się nie pozwala, choć korzystają z władzy, nie przejmując się obowiązującym prawem. Emerytowanej nauczycielce, która wychodzi na marsze KOD, z pewnością wiedzie się dużo gorzej niż tym, którzy z poduszczenia PiS krzyczą, że należy ona do łże-elity.

Jarosław Kaczyński atakuje kolejne środowiska i grupy, burzy autorytety, bo – jak trafnie dostrzegł Włodzimierz Cimoszewicz – dąży do zastąpienia ukształtowanej struktury społecznej zupą, w której będzie mógł mieszać według własnego uznania. Z tej zupy można wyciągnąć łyżką np. panią, która leczy kasztanami, i skierować ją do zarządu ważnej spółki. Na tym polega rewolucja społeczna PiS. Ta destrukcja, choć niebezpieczna, nie może się powieść, bo dzisiejsze społeczeństwo polskie jest rozwinięte, złożone, ukształtowane, ma trwałe struktury. Ono się nie zamieni w posłuszną masę, z której Jarosław Kaczyński ulepi, co zechce.

Ma w tym pomóc 500+ i inne programy społeczne kierowane do grup, które – jak przekonuje PiS – nie korzystały dotąd ze wzrostu gospodarczego.
– W normalnych warunkach, gdyby wpompowano 12% budżetu w rozdawnictwo, notowania rządzącej partii powinny poszybować powyżej 50%. A słupki PiS stoją w miejscu.

To mnie właśnie zastanawia: ulicą rządzą przeciwnicy władzy, a jej zwolenników na wiece trzeba zwozić autobusami. Jak pan to tłumaczy?
– Kaczyński postawił na społeczeństwo nieobywatelskie, społeczeństwo niepartycypacji, czyli takie, które nie uczestniczy w życiu publicznym, nie interesuje się polityką, nie czyta gazet. Ta grupa w naszym kraju jest bardzo liczna. W 1989 r. aż 40% uprawnionych do głosowania nie wzięło udziału w wyborach, które miały przesądzić o kształcie ustrojowym Polski. Potem absencja była jeszcze większa. Jarosław Kaczyński wierzy, że uda mu się tę grupę nieuczestniczących przeciągnąć na swoją stronę. Próbuje ich mobilizować, posługując się „teologią polityczną” Carla Schmitta, a więc zarządzania społeczeństwem przez konflikt. Ale Polska to nie Niemcy z lat 30., a III RP to nie Republika Weimarska. Rok 1989 r. nie był klęską, lecz zwycięstwem – życie stało się lepsze także dla tych, którzy uważają się za przegranych, a poczucie indywidualnego szczęścia jest dużo większe niż wcześniej. Wybrana przez Jarosława Kaczyńskiego metoda nie przekuje się w sukces polityczny. PiS swoimi działaniami skuteczniej mobilizuje przeciwników niż ewentualnych zwolenników. Sądzę, że w rzeczywistym głosowaniu wynik PiS okazałby się skromniejszy niż rejestrowany w sondażach, bo gdy pojawia się władza skłonna do autorytaryzmu, część ankietowanych boi się ujawnić rzeczywiste preferencje partyjne.

A co z nową elitą, którą chce zbudować PiS?
– O jakiej elicie może być mowa, skoro Jarosław Kaczyński pozbył się ludzi myślących, inteligentnych, porządnie wykształconych? On ma jedynie dwór, otoczył się dworakami. Gdy tylko zabraknie prezesa, cała zbudowana przez niego struktura rozsypie się jak domek z kart. Nikt nie będzie w stanie jej utrzymać, a walka o schedę po wodzu przybierze karykaturalne formy. Rządząca Polską partia nie odciśnie na naszym kraju głębszego piętna, natomiast sprawi, że po zmianie władzy mocniej zabezpieczymy naszą demokrację.

Wydanie: 2016, 52/2016

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Juliusz Wnuk
    Juliusz Wnuk 27 grudnia, 2016, 13:12

    Biedne te pisiory ..swiat sie z nich smieje i pluje na te bande NIEUDACZNIKÒW a oni mysla, iz to tylko „deszcz pada”….

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. neoneoarch
    neoneoarch 27 grudnia, 2016, 18:49

    Doskonała diagnoza rocznych rządów PiS otoczonej dworakami. To fakt, Kaczyński i PiS nie zbudowali nowej elity, a otoczyli się klakierami.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy