Podlaskie tropy prezesa

Podlaskie tropy prezesa

Między Żebrami a Zadobrzem

Podróż na wschód

„Wiele naszych akcji zaczynało się na Podlasiu”, tak latem zainicjował przemówienie w Wysokiem Mazowieckiem Jarosław Kaczyński, a w odległym o 60 km Bielsku Podlaskim dodał: „My chcemy rozmawiać z obywatelami naszego kraju, z Polakami, po prostu dlatego, że mamy w naszym kraju dosyć szczególną sytuację”. Cóż to miałoby znaczyć? Prezes PiS meandruje niczym podlaskie rzeki i dowiadujemy się, że owa wyjątkowość zasadza się na tym, że w ciągu siedmiu lat rządów PiS wiele się zmieniło, „i to zmieniło na lepsze”.

Postanowiliśmy zatem ruszyć na wschód i zapytać ludzi, czy to prawda, a przy okazji dowiedzieć się, co ich nurtuje. Rozpięliśmy nasze badania terenowe pomiędzy dwiema malutkimi, zapomnianymi miejscowościami o symbolicznych nazwach Zadobrze i Żebry Wielkie oraz pobliskim Ciechanowcem. Zajrzeliśmy też do Bielska Podlaskiego i Białegostoku. Spisaliśmy później odpowiedzi, które odnosiły się także do tematu dzietności i nie dawały prostych rozwiązań. I nagle 5 listopada w Ełku, a więc całkiem blisko Podlasia, prezes rozłupał orzech i wyłuskał z niego istotę tajemnicy. Wszystkiemu winne są kobiety, przekonywał, które „dają w szyję”. Traf chciał, że i o tym rozmawialiśmy, o roli kobiet, niskiej dzietności czy wykluczeniu.

Jest super, jest super…

Pogoda była naprawdę super. Słoneczna, bezwietrzna sobota to idealny dzień do rozmów. I tych formalnych, i tych bardziej towarzyskich. „Bo jakże to tak, mieszkać w Żebrach, w dodatku Wielkich?”, pytamy. „Ja tam nie wiem – odpowiada mężczyzna w średnim wieku i uśmiecha się. – Mnie tu się mieszka dobrze. Mam wszystko, co mi potrzebne”, dodaje i pokazuje niewielki, schludny dom i kury w obejściu. Nieco bardziej sceptyczna jest sędziwa mieszkanka Żebrów. „Ja tu za mężem przyszła 65 lat temu. Nic tu nie było – wspomina. – U nas w Winnej (Winna-Poświętna, wieś w gminie Ciechanowiec – przyp. red.) potańcówki co dwa tygodnie i sala przy remizie, i kościół, a tu pusto”. Z czasem jednak polubiła to miejsce ze wszystkimi jego plusami i minusami. I choć kilka lat temu mogła nawet się przeprowadzić, świadomie na to się nie zdecydowała.

Kiedy zastanawiamy się wspólnie nad strukturą demograficzną, okazuje się, że teraz mieszka tu nie więcej niż 40 osób, w tym zaledwie kilkoro dzieci i nadreprezentacja samotnych kobiet. Owo wdowieństwo jest w Żebrach symboliczne. Gdyby ktoś chciał nakręcić czarną komedię, można by osadzić akcję właśnie w takiej cichej wiosce. A tak na poważnie to skupiają się tu jak w soczewce zjawiska obrazowane alarmującymi danymi GUS, dotyczącymi krótszego życia mężczyzn, wyludniania się wsi czy braku dzieci.

I na nic prezesowe zaklinanie rzeczywistości, że „na wschodzie jest większy szacunek dla rodziny, mniej rozwodów”, tylko „dzietność nie jest jeszcze dostatecznie wysoka, ale będzie lepiej”. „Nie będzie”, mówią rozmówcy. Padają różne liczby i przed dekadami „nas było siedmioro dzieci, tam pięcioro”, ale dziś „ci mają dwójkę”, a „córka nie chce o dzieciach nawet słyszeć”, dodaje inny.

Chlubnym rekordzistą jest Stanisław Kłopotowski, sołtys wsi Zadobrze, który z żoną doczekał się imponującej dziesiątki. „Cóż z tego, skoro wnuków garstka? – od razu dodaje, gdy chwalimy jego wielką rodzinę. – Młodzi nie chcą nawet się żenić, coraz częściej mieszkają bez ślubu”. Korespondują z tym słowa 40-letniego Sylwestra z Bielska Podlaskiego. „Już tylko w żartach pojawia się fraza »powiemy o tym proboszczowi« – stwierdza. – Większość zatrzyma się na jednym dziecku, bo na więcej nie ma warunków”. On sam, nie bez żalu, konstatuje, że kiedy córka była mała, jej wychowaniem zajmowała się głównie żona, która – oprócz pracy – opiekowała się także swoją mamą i całym domem. Sylwester, kierowca ciężarówki, ciągle był w trasie. A teraz, po 12 latach, kiedy żyje się im już lepiej, „trudno byłoby wracać do pieluch”. „Chcielibyśmy gdzieś pojechać, coś zobaczyć”, rozmarza się, bo sam ze względów zdrowotnych musiał porzucić ukochane życie w drodze. Pytamy też, jak to wygląda u jego znajomych. „Jeden kolega ma trójkę, ale to dlatego, że trafiły się im bliźniaki”, słyszymy.

Odzwierciedlenie tych słów odnajdujemy po raz kolejny w Roczniku Demograficznym, gdzie województwo podlaskie plasuje się mniej więcej w połowie stawki pod względem narodzin i w ostatniej, chlubnej trójce najniższej liczby zgonów (za 2021 r.). Ale nawet te stosunkowo optymistyczne dane dotyczące śmiertelności mężczyzn nie przekładają się na zaludnienie. Odczuliśmy to w czasie podróży. W miastach, nawet tych niewielkich, wciąż jest moc, tętni życie społeczne, są mieszkańcy, a na podwórkach widać bawiące się dzieci, czego nie da się powiedzieć o smutnych, opuszczonych wiejskich domach, których na trasie co niemiara.

Polskie drogi

Czas w Żebrach Wielkich płynie powoli. Jedna dłuższa droga, po obu jej stronach niewielkie murowane domy. Im dalej jednak od środka wsi, tym większe zróżnicowanie. Potwierdzają to nasi rozmówcy, używając enigmatycznej frazy „na brzegu”. Tam według nich wszystko ma być inaczej. Trochę inne zabudowania i – jak sugerowała rozmówczyni – inne poglądy. Z niemal identycznym spostrzeżeniem spotkamy się jeszcze w Zadobrzu. Tym razem „brzeg” będzie zamieszkiwała rodzina z kilkorgiem dzieci, które „uczą się w domu, z matką”, aczkolwiek wszyscy tam „kłaniają się miło”, „sympatyczni są nawet, choć do kościoła raczej nie chodzą”. Nie mieliśmy niestety okazji porozmawiać z nikim z owego „na brzegu”. W przeciwieństwie do – by tak rzec – lokalnych konserwatystów.

Jedziemy wolno, rozglądamy się jeszcze chwilę po zalanych słońcem ogródkach i ani się obejrzeliśmy, a jesteśmy już w Ciechanowcu. Pierwsze, co nas wita w tym pięciotysięcznym miasteczku, to spory dyskont spożywczy, w którym pewnie zaopatrują się nasi rozmówcy. Przyzwyczajeni do miejskiej tkanki, gdzie nietrudno znaleźć całodobowe sklepy, rozumiemy, że tu bez własnego transportu ciężko żyć, wszak publiczna sieć komunikacyjna w Polsce jest sukcesywnie zmniejszana, by nie powiedzieć uśmiercana. Dlatego w mniejszych miejscowościach popularnością cieszy się nie tylko rower, ale i relikt, jak się wydawało, minionej epoki – obwoźny sklep. Mieszkanka Żebrów jest akurat z mobilnego sklepu zadowolona, ale sama w rozmowie niejednokrotnie podkreśla, że jej wiele już nie potrzeba. To zaś wskazuje na przemilczany fakt, jakim jest wykluczenie konsumpcyjne, wynikające paradoksalnie nie z braku pieniędzy, ale z niedostatku miejsc, gdzie można robić zakupy. Jak podaje Błażej Białczyk, dyrektor generalny jednej z największych firm zajmujących się handlem mobilnym w Polsce, w 2015 r. takich osób było ok. 5 mln, a więc 13% społeczeństwa musiało mniej lub bardziej się nagimnastykować, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby spożywczo-przemysłowe. A sytuacja nie będzie się poprawiać, bo galopujące ceny prądu i benzyny jedynie powiększą te niedogodności.

Daleko od szosy

Mniej więcej na wysokości ciechanowieckiego hotelu dajemy nura z głównej drogi, przekraczamy rzekę nomen omen Nurzec i znajdujemy się w innym świecie. Zmienia się gmina z Klukowej na Ciechanowiec i nasz samochód oddycha z ulgą. Droga robi się gładka i równa. Na horyzoncie rysuje się już wieś Zadobrze, ale my zróbmy tu glosę.

Stan podlaskich dróg wciąż pozostawia wiele do życzenia, jak w popularnych niegdyś serialach. Z jednej strony, jak tu, polskie drogi niemal spod igły, z drugiej – daleko od szosy, dziurawe lub nawet szutrowe. Na zaniedbania strukturalne nakładają się problemy wagi międzynarodowej, związane z pojawieniem się uchodźców na polsko-białoruskiej granicy. W związku z trwającym od lata 2021 r. kryzysem migracyjnym strefa przygraniczna, w tym część obejmująca tereny Puszczy Białowieskiej, została niemal dosłownie rozjechana przez ciężkie wojskowe samochody. Wśród pytań spisanych na przygotowanych wcześniej karteczkach „dla prezesa od ludu” pojawiał się również ten temat i zebrani w Białymstoku usłyszeli od Kaczyńskiego, że „jest odpowiedni fundusz w MSW” i że samorządy nie mogą narzekać na PiS, bo „dostają niemało”.

Kilku społeczników spod Ciechanowca, którzy prosili o anonimowość – „bo i tak mamy na pieńku z wójtem” i „nie potrzeba nam wrogów” – ma na ten temat inne zdanie. W reakcji na prezesowe „inwestycje, inwestycje, inwestycje” wzdychają tylko bezradnie, a jeden konstatuje: „Myśmy już do tego się przyzwyczaili, gorzej z młodymi”. Z myślą o nich prosili nawet o światłowód, „ale nie chcą nam tu dociągnąć – żali się inny – jakby chcieli całościowo odciąć nas od świata”. I z tymi myślami przejeżdżamy całe Zadobrze. Na drugim końcu wsi droga się urywa i dalej wije się już leśna drożyna.

I chyba to kolejne wykluczenie, tym razem cyfrowe, bo jak inaczej nazwać brak dostępu do internetu, jest bardziej bolesne niż stan tej czy innej drogi. Parafrazując Hannę Krall, moglibyśmy więc powiedzieć, że prowincja polega nie na tym, że nie ma Zachęty czy opery, lecz na tym, że nie ma możliwości wyboru. A jej faktycznie w małych miejscowościach nie tylko Podlasia brakuje.

Wracając jednak do Zadobrza, to według spisu powszechnego w 2021 r. mieszkało tu ponad 70 osób i w przeciwieństwie do ogólnopolskiej średniej przeważali mężczyźni. Po wsi oprowadza nas sołtys Kłopotowski. Wesoły i rozmowny, jest idealną wizytówką swojej wsi, w której kolejny już raz pełni społeczną bądź co bądź funkcję. Zastanawiamy się głośno, na czym polega różnica między Żebrami a Zadobrzem. Dzieli je ledwie kilka kilometrów, a wyglądają jak dwa różne światy. Etymologia nie podpowiada nam, ani skąd wzięła się nazwa Zadobrze, ani tym bardziej Żebry; może od nazwisk dawnych właścicieli ziemskich, o których dziś już nikt nie pamięta. Nie dajemy jednak za wygraną i pytamy wprost – dlaczego w jednej wsi zaskoczyło, a w drugiej nie. Rozmówca drapie się w głowę. „W Żebrach była lepsza ziemia i oni się tam nastawili na rolnictwo, wszystko takie rozdrobnione mieli”. Tu dodajmy, że taką argumentację znajdziemy już w tekstach XIX-wiecznych podlaskich agronomów. „U nas ziemia zawsze była słaba, do zalesiania – ciągnie Kłopotowski. – Musieliśmy więcej niż oni kombinować. Ja też kiedyś miałem kilkanaście hektarów i dawno z tego zrezygnowałem, bo trzeba było dokładać. Założyłem działalność, inni też pozakładali i dajemy radę”.

Innym zadobrzańskim sekretem przewijającym się w rozmowie jest rodzina w Belgii, choć samochody z literką B na rejestracji widuje się na całym Podlasiu. Prym wiodą tu Siemiatycze, gdzie nawet z dnia na dzień można się załapać na busa czy autokar odjeżdżające do Brukseli. I mimo że nikt nie przeprowadził jeszcze badań, ilu siemiatyczan wyjechało czasowo bądź na stałe, to chociażby w przypadku miasta Etterbeek w Regionie Stołecznym Brukseli szacuje się, że w 2017 r. aż 90% z 2 tys. tamtejszych Polaków pochodziło z Siemiatycz.

Na mapie i w głowie

Ponieważ to nie my rozpisywaliśmy tu dialogi, ale prezes Kaczyński, przypomnijmy jego wyświechtany tekst, wygłaszany także na Podlasiu: „My jesteśmy na razie krajem normalnym, ale ciągle nam proponują, żebyśmy zostali nienormalnym” i „Na przykład te trzy młode panie (…) nagle ogłaszają, że są mężczyznami”. Pytamy więc i o to, ale tak postawione zagadnienie okazuje się zbyt kontrowersyjne. Rozmowni dotąd Podlasianie nabierają wody w usta. Tak intymne tematy nie nadają się w ich mniemaniu do publicznego omawiania.

Aura niesprzyjająca kulturze LGBT+ spowija również Białystok, przez który w tym roku nie przeszedł Marsz Równości. A gdyby tak „ideologia” pojawiła się w odwiedzanych przez nas miejscowościach? W pierwszej chwili padają deklaracje niechęci, ale stopniowo twarde stanowiska zaczynają mięknąć i wydaje się, że każda taka osobista aktywność byłaby rozpatrywana indywidualnie.

Rozgadują się, kiedy pytamy ich o „niebo chmurzące się nad Europą”. Bo od tej frazy Jarosław Kaczyński rozpoczął jeszcze w czerwcu przemówienie dotyczące obrony ojczyzny i problemów okołowojennych. Dotykają one wschodnie regiony w dwójnasób, wraz z falami uchodźców z Ukrainy i uszczelnianiem granicy z Białorusią. Ukraińcy wciąż cieszą się wsparciem i zrozumieniem ze strony Podlasian, choć spotkaliśmy osoby, których dobra wola zaczynała się wyczerpywać. Młode małżeństwo z Ciechanowca czuje się pomijane przez wszystkie rządowe programy wsparcia. Nie mają jeszcze dzieci, więc nie dotyczy ich 500+, a zarazem obserwują w otoczeniu ukraińskie rodziny z dziećmi w samochodach, na jakie ich samych nie stać.

Do tego tematu odnosi się też pani Grażynka z Bielska Podlaskiego. Jest zdania, że każdemu potrzebującemu należy się pomoc, o czym zresztą przypomina batiuszka w cerkwi, ale słyszała już kilkukrotnie, jakoby o pracę w mieście ubiegali się uciekający przed reżimem Rosjanie. Takim plotkom zaprzecza Sylwester i przekonuje, że nawet gdyby to była prawda, pracy w transporcie jest tyle, że starczy dla wszystkich. Dużo więcej emocji wzbudzają ludzie koczujący na granicy polsko-białoruskiej. Nierzadko wybrzmiewa sugestia, że w przeciwieństwie do Ukraińców nie są Słowianami i nie wiadomo, czego można się po nich spodziewać.

Kartofelsalad dla prezesa

Po podlaskim weekendzie mamy mętlik w głowie. Spotkaliśmy tu serdecznych, ciekawych ludzi, którzy w jednej chwili zamieniali się w bulterierów strzegących dobrego imienia Kaczyńskiego bądź przeciwnie, będących jego przeciwnikami. Nikt nie pozostał obojętny. Co więcej, wielu rozmówców stanowczo odżegnywało się od PiS, ale nie od prezesa. Mieliśmy wrażenie, że w oczach niektórych tliła się nadzieja, że kiedyś będą mogli porozmawiać z nim samym.

I już szykowaliśmy się do wyjścia, gdy pani Grażynka zaprosiła nas do kuchni. Niewielkie, skromnie wyposażone wnętrze, którego znaczną część zajmuje piec. Gospodyni postanowiła nas wyposażyć w słoik sałatki jarzynowej, najpopularniejszego chyba dodatku obiadowego w Polsce. Pokroiła pietruszkę, marchewkę, jabłko, chciałaby dodać do niej ziemniaków, ale – jak przekonuje – w tym roku to jedyne, co u niej nie wyrosło, i musi kupować. Po chwili dołącza się jej mąż, pan Eugeniusz, który mówi, że w jego domu kartofelsalad się nie jada, choć wie, że niektórzy tak lubią. Inni jeszcze dodają groszek albo kukurydzę, a nawet szynkę czy kiełbasę. W myślach robimy kulinarny rachunek: u nas w misce ląduje kukurydza i jajko, ale o ziemniakach czy wędlinie nawet nie pomyśleliśmy. Słowem, ile domów – tyle przepisów.

Podobnie jest chyba z Podlasiem. Administracyjnie może i jest monolitem, ale w praktyce to tysiące mikrokosmosów, których żaden poważnie myślący o przyszłości polityk nie powinien postrzegać jako jednolitej całości. A po ełckiej deklaracji nie mamy wątpliwości, że Kaczyński może i ma bogatą frazeologię, ale nie zaprząta sobie głowy przyszłością Polek i Polaków.

Fot. Marta Panas-Goworska

Wydanie: 2022, 48/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy