Podziel się pan głowicą

Podziel się pan głowicą

Głowę zaprząta mi ostatnio kwestia głowic, nie bójmy się tego słowa, nuklearnych. Pod tym enigmatycznym poniekąd pojęciem kryje się po prostu broń jądrowa. Tylko kilka krajów dysponuje arsenałem atomowym, wiemy które: USA, Rosja, Chiny, Francja, Wielka Brytania, Indie, Izrael (który udaje, że go nie posiada), Pakistan i Korea Północna. Powody historyczne, szpiegowskie, geopolityczne, materialne i pozostałe, które sprawiły, że to akurat te państwa, a nie inne chętne, pozostawmy na razie poza naszym zainteresowaniem. Przez wiele dekad owa tajemnicza „równowaga nuklearna” między USA i ZSRR utrzymywała świat w niepokojącej stabilności pokojowej lub choćby bezwojennej (nie licząc setek lokalnych konfliktów konwencjonalnych). Nieprzypadkowo „kryzys kubański” z 1962 r. był najradykalniejszym z momentów, kiedy ów balans jądrowych gróźb był najbardziej zagrożony. Stabilność geopolitycznego status quo ufundowana była na irracjonalnym strachu, że „tamci” mogą sięgnąć po atomówki, oraz na racjonalnym przekonaniu, że to gra bez zwycięzców, więc nie ma co jej rozpoczynać z jakiegokolwiek powodu. Od jakiegoś czasu pojawia się w debacie politycznej przekonanie, że mamy sytuację bardziej niebezpieczną niż ta z 1962 r. Czyli oglądamy, wysłuchujemy wypowiedzi nieprzypadkowych politycznie przywódców lub ich egzegetów, że nasze przekonanie o trwale zamkniętych silosach i innych wyrzutniach rakiet z głowicami jądrowymi należy już do przeszłości. Nie wątpię, że od czasu zrzucenia przez USA bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki wypracowano dziesiątki scenariuszy zaistnienia jednak jakiegoś wariantu konfrontacji jądrowej. Nie znamy ich zasadniczo, choć z rzadka przemykały jakieś śladowe wersje. Żadna nie wyglądała dobrze, bo i wyglądać nie mogła. Jedynym pozytywnym scenariuszem (oprócz rzecz jasna całkowitego rozbrojenia i pozbycia się całego arsenału nuklearnego) pozostawał i w moim przekonaniu pozostaje ten, w którym żaden aktor/dysponent broni atomowej pod żadnym pozorem nie decyduje się na jej realne użycie. Kaskada konsekwencji skorzystania z pokusy jest nieprzewidywalna i nie wiadomo, czy zatrzymywalna. Nie mogę się opędzić od myśli, że funkcjonujemy obecnie w czasie politycznie bardziej irracjonalnym, także poprzez to, jaki rodzaj nieprzewidywalnych i niekontrolowalnych polityków sprawuje realną władzę. Do grona udziałowców atomowych potęg i ich akolitów co jakiś czas aspirują nowi gracze. I tu odnajduję źródło moich niepokojów. Kiedy dość przypadkowo wybrany w Polsce prezydent Andrzej Duda, o nieznanych wcześniej kompetencjach wojskowo-wojenno-geopolitycznych, zaczyna odgrywać niezbyt do niego pasującą rolę – przymila się o obecność głowic jądrowych na terenie Polski – trudno mi uwierzyć, że ktoś, kto potrafił w niwecz obrócić jedyne swoje formalnie udokumentowane kompetencje, czyli wykształcenie prawnicze, nagle okaże się orłem polityki atomowego odstraszania w globalnej skali, bo każdy konflikt nuklearny musi się stać globalnym. Prezydent Andrzej Duda w rozmowie z redaktorem naczelnym dziennika „Fakt” stwierdził, że „Polska jest gotowa do przyjęcia amerykańskiej broni nuklearnej w ramach programu Nuclear Sharing”. Jak wyżej zaznaczyłem, odczuwam wyraźny opór przed uznaniem, że umiejętności Dudy wykraczają poza standard co najwyżej przeciętnego posła polskiego parlamentu. Obie jego kadencje tylko utwierdzają mnie w tym przekonaniu. Z trudem najwyższym przychodzi mi akceptacja sytuacji, w której opinia, chwilowy przebłysk, niesamodzielnego polityka, pełniącego funkcję państwową, która przekracza jego potencjał, mogłaby wpływać na fakt obecności broni jądrowej na terenie Polski. Sytuację taką odbieram jako zagrożenie dla mieszkańców naszego kraju, a nie gwarancję bezpieczeństwa. I jak jestem przekonany, że Polska obecnie nie jest i nie musi być celem agresji jakiegokolwiek państwa, tak żywię przekonanie, że w sytuacji, kiedy wyszeringowane głowice jądrowe stacjonowałyby na terenie RP, stalibyśmy się prawdziwym celem z tego właśnie powodu. Nie bardzo rozumiem, że w kwestii tak fundamentalnej nie odbywa się w Polsce żadna debata. Nikt jej nie proponuje, nikt nie rozpoczyna. Na tle tego milczenia głos Dudy dudni niezasłużenie donośniej.  W całej tej prowojennej histerii rozgrywającej się obecnie w polskich mediach, w wypowiedziach polityków licytowanie się na lepsze zabezpieczenie Polski nie ma ograniczeń. Ten dorzuci to, tamten tamto. Nas nikt nie pyta. Odpowiadam zatem niepytany: jestem przeciw! Całej polityce dozbrajania, gigantycznym wydatkom na zbrojenia, retoryce projądrowej (dotyczącej broni). Niestety, ewidentnie niespełnione powołanie aktorskie (mimiczne) Andrzeja Dudy grozi nam, że zostaniemy sceną niechcianego nieszczęścia. Jeszcze trzeba wytrzymać najbliższy rok. Potem niech gada, co chce, jeśli kto

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc 30,00 zł lub Dostęp na 12 miesięcy 250,00 zł
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2024, 2024

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz