Polityk na kozetce

Polityk na kozetce

Jeśli ktoś piastujący ważną funkcję zawsze widzi wokół siebie spiski, knucie i zasadzki, to podejrzenie zaburzeń psychicznych może być uzasadnione Wojciech Eichelberger, psycholog i terapeuta (ur. w 1944 r. w Warszawie) ukończył psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Po studiach pracował w placówkach lecznictwa psychiatrycznego, m.in. na eksperymentalnym Oddziale Leczenia Odwykowego. Później współtworzył nowatorski Oddział Terapii i Rozwoju Osobowości, działał także w Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie, pierwszej w Polsce placówce psychoterapii, treningu i szkolenia. Obecnie jest dyrektorem Instytutu Psychoimmunologii (IPSI). W latach 1980-1981 był działaczem ruchu Oświaty Niezależnej i współzałożycielem podziemnego Komitetu Oporu Społecznego. Autor książek i artykułów z dziedziny psychologii. Popularyzując wiedzę psychologiczną, prowadził program „Okna” w TVP 2 oraz programy „Być tutaj”, „Nocny stróż”. Jest buddystą zen. Czy działalność polityczna może być uznawana za rodzaj terapii? – Zapewne wiele osób traktuje ją jako sposób na kompensację swoich – często nieuświadamianych – osobowościowych deficytów. Historia dostarcza wielu przykładów ludzi, którym działalność polityczna do tego głównie służyła. Ich wspólną cechą jest bardzo ograniczona zdolność do działania na rzecz ogólnego dobra. Obserwując sferę publiczną, a szczególnie scenę polityczną, można czasami odnieść wrażenie, że ludzie niepoukładani wewnętrznie bardziej prą do władzy. Często do władzy o charakterze dyktatorskim, ona bowiem daje najwięcej kompensacyjnej satysfakcji, a zarazem stwarza warunki, które znacznie utrudniają zdemaskowanie prawdziwego stanu umysłu i prawdziwych intencji dyktatora. Ma pan na myśli jakieś konkretne osoby? – Historia dostarcza licznych przykładów, od Stalina i Hitlera poczynając, a na pomniejszych dyktatorach afrykańskich czy południowoamerykańskich kończąc. Im uporczywiej trzyma się ktoś dyktatorskiego stołka, tym więcej można mieć wątpliwości co do jego stanu psychicznego. Choć niekiedy zdarza się, że polityk sięga po władzę dyktatorską nie dlatego, że ma zaburzoną osobowość, ale że nie ma lepszego wyjścia. Np. Piłsudski wprawdzie sięgnął po dyktaturę, ale po osiągnięciu określonego celu politycznego szybko się z niej wycofał. Jego zachowanie nie wynikało z potrzeby skompensowania frustracji czy poczucia małej wartości. Choć zamach majowy z pewnością nie był działaniem godnym pochwały, można powiedzieć, że była to dyktatura pragmatyczna, a nie patologiczna. Nie było chorobliwego dążenia do władzy dla samej władzy ani uporczywego, paranoicznego uwikłania się w ten sposób sprawowania rządów. Gdyby w pańskim gabinecie pojawił się pacjent z licznymi kompleksami, sfrustrowany poczuciem niższości, doznanych od życia krzywd i szkód, to czy może otrzymać w ramach terapii „skierowanie na leczenie” w działalności politycznej? – Psychoterapeuci działają dokładnie w drugą stronę. Nie proponują rozwiązań pozornych czy zastępczych, lecz sięgają do przyczyn zaburzenia. Chęć podjęcia działalności politycznej terapeuta mógłby ewentualnie wspierać u kogoś, kto ma pozytywny, ukryty potencjał, którego z powodu jakiejś wewnętrznej blokady nie wykorzystuje. Odpowiedzialny terapeuta nigdy nie będzie wspierał klienta w dążeniu do kompensacji i związanego z nią ryzyka poczucia braku kompetencji. Ten sposób radzenia sobie z niskim poczuciem własnej wartości jest rozwiązaniem pozornym, które będzie przysparzać dalszych problemów. Wśród polityków ostatnio pojawia się dość często wypowiadane stwierdzenie, że ten czy ów nadaje się do wizyty u psychiatry, psychologa itp. leczenia. Jak pan ocenia tego typu „porady”? – Trudno to jednoznacznie ocenić. Jeśli polityk jednej opcji zwraca się w ten sposób do polityka z przeciwnego ugrupowania, to takie opinie są mało wiarygodne i prawdopodobnie służą do dezawuowania poglądów przeciwnika. Gdyby jednak ktoś usłyszał takie posądzenia płynące z własnego ugrupowania, byłoby ono warte rozważenia. Generalnie takimi sprawami powinni się zajmować fachowcy, są to bowiem sprawy trudne i delikatne, niepoddające się łatwo jednoznacznej ocenie. Ale niekiedy obowiązuje w tych sprawach również zdroworozsądkowa zasada, którą ktoś opisał w znanej przestrodze: jeśli jedna osoba powie, że jesteś pijany, być może to ona jest pijana, jeśli dwóch tak mówi, to może trzeba przyhamować, ale jeśli trzech powie to samo, to lepiej idź do domu i się połóż. Czasami nawet ludzie niemający wiedzy fachowej są w stanie intuicyjnie wyczuwać u innych, że cierpią na jakąś patologię – ich wiarygodność zależy jednak od tego, w jakiej relacji pozostają oni do tych, wobec których żywią podejrzenia. Co może

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 16/2007, 2007

Kategorie: Wywiady