Polska Ludowa, w której wzrastałem

Polska Ludowa, w której wzrastałem

Doprawdy nie byli Polacy narodem zastraszonym i zdeptanym

Moje wspomnienia z PRL zaczynają się około 1956 r., o czasach wcześniejszych nie będę więc pisał. Przed tą datą pojawiają mi się tylko pojedyncze, wyrwane z kontekstu naiwne obrazki. (…)

Nauczyciele, pracownicy akademiccy i profesura wyszli z okresu okupacji straszliwie przetrzebieni. Tymczasem na ich barki spadła nie tylko odbudowa systemu oświatowego, zapewnienie ciągłości nauczania, ale i wielka akcja alfabetyzacyjna. Dokonywać się musiała ona zarówno wysiłkiem ocalałych kadr, jak i nowych nauczycieli, formowanych z początku w pośpiechu i prowizorce. Zdali oni egzamin. W 1956 r. analfabetów już praktycznie w Polsce nie było. Można było przejść do fazy gruntowniejszego przygotowywania nauczycieli. Znalazły się na to środki. Kiedy w latach 60. rozpoczęto akcję „Tysiąc szkół na tysiąclecie”, były już przygotowane kadry do uczenia w tych nowych szkołach, a sieć placówek kształcenia podstawowego i średniego plasowała PRL w ścisłej europejskiej czołówce. Na uczelniach wyższych sprawa okazała się bardziej skomplikowana. Przygotowanie nauczyciela akademickiego trwa długo (około 16 lat), a braki kadrowe i straty materialne tutaj właśnie były najdotkliwsze. W zapiskach do wspomnień prof. Tadeusz Manteuffel zanotował: „Z nietajonym wzruszeniem asystowałem promocji doktorskiej, którą rektor Stefan Pieńkowski zainaugurował w dniu 28 lipca 1945 oficjalną działalność Uniwersytetu. Uroczystość ta odbyła się w pozbawionej szyb sali kolumnowej gmachu pomuzealnego. Na wschodniej ścianie ziała wyrwa od pocisków, a na północnej widniał jeszcze wymalowany przez Niemców napis: Wir kapitulieren nie!”.

Mury były jednak mniejszym problemem niż ludzie. Nic więc dziwnego, że byle przedwojenni asystenci robili nieraz zawrotnie przyśpieszone kariery. Niekiedy słusznie, niekiedy owe awanse okazać się miały zupełnym nieporozumieniem. Stąd znaczne nieraz różnice poziomu nauczania na poszczególnych uczelniach i kierunkach. Niektóre wydziały uzyskiwały ogólnoeuropejski rozgłos i podziw. Wspomnijmy tylko Wydział Historii Uniwersytetu Warszawskiego, na którym wykładali m.in. Aleksander Gieysztor, Witold Kula, Henryk Samsonowicz, Benedykt Zientara, Tadeusz Manteuffel, Ludwik Bazylow, Stanisław Herbst, Stefan Kieniewicz, Marian Małowist, Henryk Łowmiański – światowa śmietanka w swojej dyscyplinie. Bywali i dosyć ubodzy krewni. Jedno jest jednak pewne. Młodzież studencka rozróżniała dobrych i złych profesorów, nie zaś partyjnych i opozycyjnych. Nie bez powodu. Nacisk ideologiczny na wyższe uczelnie (poza może dziedzinami ekonomicznymi i socjologicznymi) był, w każdym razie do roku 1968, znikomy, i dzisiejsi nasi „pogromcy” PRL hipokryzyjnie jakoś, ale skądinąd najsłuszniej w świecie, nie wstydzą się swoich „komunistycznych” dyplomów.

Po stalinowskim, socrealistycznym interwale (choć i wtedy mieliśmy „bikiniarzy” czy „zakonspirowane” kluby jazzowe, „Przekrój”, a do 1953 r. „Tygodnik Powszechny”) nastąpiła istna eksplozja kulturalna. Zarówno kultury masowej, jak i wyższą zwanej. Zacznijmy od tej pierwszej. Stefan Kisielewski zwykł mawiać, że socrealizm skończył się definitywnie wraz z Karin Stanek, którą zresztą bardzo lubił. „Jimmy Joe” czy „Malowana lala” były jednak tylko kamyczkami w lawinie naśladownictwa muzyki zachodniej czy importu jej samej. Polska inwencja stawiła jak zwykle czoło trudnościom technicznym. W braku płyt słuchano Chubby’ego Checkera („Let’s Twist Again!”), Kinksów, Otisa Reddinga, boskiego Elvisa, Procol Harum i Smokeya Robinsona… z tzw. pocztówek dźwiękowych. To już, prócz awansu technologicznego (gdzież te pocztówki i winyle?), się nie zmieniło. Zachód zatriumfował w stu procentach. W listopadzie 1965 r. koncertowali w Warszawie The Animals, w kwietniu 1967 r. Rolling Stonesi. Rzecz nie do pomyślenia w innych KDL [kraje demokracji ludowej]! Jak grzyby po deszczu rodziły się nasze zespoły rockowe, jak choćby Niebiesko-Czarni (1962), Czerwono-Czarni (1960), Czerwone Gitary (1965) i Blackout (1965). Centrum rockowo-kontestacyjnym stał się później Jarocin. Sukcesy święciła piosenka literacka, często jawnie opozycyjna (Kaczmarski, Gintrowski, Wójtowicz).

Nie było takiego ruchu alternatywnego z hippisami na czele, który nie znalazłby swoich adeptów. Rozkwitało bujnie życie studenckie z teatrzykami i kabaretami, z których wiele osiągało wysoki artystyczny poziom za niezrównanym przykładem Piwnicy pod Baranami pod batutą Piotra Skrzyneckiego. Zauważmy przy tym, że na 13 grudnia 1981 r. odpowiedziała Piwnica odśpiewywaną parodystycznie deklaracją stanu wojennego i kpiącego z władz „Aktu abolicji” w wykonaniu Zbyszka Raja. Godzi się przypomnieć, że w roku 1983 zapowiedział swoje przybycie do Piwnicy rzecznik rządu Jerzy Urban. Po spektaklu, w którym nie zrezygnowano z żadnych antyrządowych akcentów, Urban poprosił Piotra Skrzyneckiego na stronę: „Gratuluję, panie Piotrze, było to naprawdę artystyczne przeżycie”.

Zapomnieć też nie można o powszechnym życiu kawiarnianym. To tutaj wykuwały się dowcipy polityczne, triumfy święciły limeryki, gra półsłówek, „ambasadorzy” – czyli zabawa nazwiskowa – młodym przypomnę: Jak nazywał się największy filozof radziecki? – Pietia Goras, a malarz? – Iwan Gog. (…) Było tych gier i zabaw bez liku, najczęściej antyradzieckich, z reguły wykpiwających władze.

Zewnętrzny kokon

Kultura „wyższa” zareagowała na destalinizację tak szybko wystawą młodej plastyki w Arsenale, iż jasne być musiało, że konwencja socrealistyczna była dla niej tylko zewnętrznym kokonem1. Najwyższą rangę międzynarodową uzyskały polska szkoła filmowa i polska szkoła plakatu. Pokazywały się muzyczne talenty kompozytorskie i wykonawcze. Między pisarzami i władzami toczyły się stałe wojny o cenzurę, przydział papieru itd. Jednocześnie tłumaczono książki pisarzy zachodnich, nieraz surowo zakazanych w innych KDL. Osobnym zagadnieniem była telewizja. Jekatierina Aleksiejewna Furcewa – minister kultury ZSRR w latach 1960-1974 – wypowiedziała (w 1966 r.) słynną, rozbrajającą wręcz w swojej prostocie dyrektywę: Film eto iskusstwo, telewidienie eto propaganda. Polska telewizja była niewątpliwie nachalnie propagandowa w serwisach informacyjnych, skądinąd źle i nieskutecznie realizowanych i powszechnie wykpiwanych. (…)

W dziedzinie kulturalnej było już jednak zupełnie inaczej. Znakomity Kabaret Starszych Panów, kryminalne widowiska telewizyjne Teatru Sensacji „Kobra”… Mało też można mieć zastrzeżeń do doboru prezentowanych filmów. Około 1975 r. wracałem z Bułgarii do Polski. Na polsko-czeskim punkcie granicznym wywiązała się rozmowa z celnikiem. – Dobrze – oświadczył – że mieszkam blisko granicy i łapię polską telewizję. U was nie to, co u nas – ot, wczoraj oglądałem taki „pornograficki film”. Zelektryzowany tą wiadomością zaraz w Cieszynie zacząłem rozpytywać rodaków. Okazało się, że chodziło o „Rzym” Felliniego. W Czechosłowackiej Republice Socjalistycznej takiego filmu oczywiście nie emitowano. Warto byłoby dziś przeanalizować fenomen ówczesnych seriali. „Czterej pancerni i pies” czy serial o Klossie „Stawka większa niż życie” miały niewątpliwie propagandowy charakter. Cieszyły się jednak (i do dzisiaj cieszą!) ogromnym powodzeniem. Widać ich realizacja nie musiała być najgorsza. Wspomnieć tu należy przy okazji o serialu „Alternatywy 4” Stanisława Barei czy „Rejsie” Marka Piwowskiego. Była to surrealistyczna satyra na życie codzienne w PRL, a jej autorzy uprawiali karkołomną gimnastykę z cenzurą. Dzisiaj zapraszani jesteśmy do czytania ich na pierwszym poziomie: oto jak było w PRL. Jest to ordynarne oszustwo, które jednak w gęstwie kłamstw o przeszłości zaczyna funkcjonować. Podobnie zresztą w teatrze np. z „Tangiem” Sławomira Mrożka przedstawianym jako wizja rozpadu kultury, a będącym w istocie swoistym „Weselem” PRL. Interpretacje takie są w dziele oczerniania PRL niezbędne, gdyż jak inaczej wytłumaczyć fakt, że podobnie ośmieszające ustrój utwory były dopuszczane do publicznego rozpowszechniania.

Można by wiele pisać o sukcesach (w tym w pewnych okresach również, o dziwo, społeczno-gospodarczych) lat 1956-1981. Wystarczy już jednak przytoczonych, niech będzie, że cząstkowych przykładów, żeby postawić zasadnicze pytanie: jakiż to totalitaryzm, który pozwala rozwijać się w sposób de facto niekontrolowany oświacie, nauce, kulturze? Nikt nie twierdzi, że Polska Ludowa była demokratyczna i w pełni suwerenna. Wszelako „zna proporcją, mocium panie”. Pojęcia okupacja czy totalitaryzm są w określaniu rzeczywistości PRL propagandowym fałszem. Lansujący go oprócz zbrodni stalinowskich powołują się przede wszystkim na wprowadzenie 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego przez generała i jednocześnie I sekretarza KC PZPR Wojciecha Jaruzelskiego. Napisano na ten temat bardzo dużo, nie wychodząc jednak poza dwa schematy. Według pierwszego Rosjanie nie mieli zamiaru interweniować, a Jaruzelski nadgorliwie podjął złowrogą decyzję w celu obrony swojej grupy władzy (PZPR, nomenklatura) oraz ze względów ideologiczno-doktrynerskich. Według drugiego, podtrzymywanego później konsekwentnie przez samego generała, interwencja Moskwy była nieuchronna, on zaś wyprzedził ją tylko, oszczędzając Polakom nieuniknionego w takiej sytuacji rozlewu krwi, a więc wybrał jedyne, co było możliwe: „mniejsze zło”. Obie strony przytaczają na poparcie swoich tez tysięczne „dowody”, najczęściej fragmentaryczne i trudne do zweryfikowania.

Osobiście wydaje mi się, że najbardziej pasuje do faktów hipoteza trzecia, o dziwo zgoła niepodnoszona i usunięta całkowicie w cień. Otóż najbardziej przypuszczalne jest, że na Kremlu trwały dyskusje, być może nawet zażarte. Sami przywódcy ZSRR, co potwierdzałyby sprzeczne zeznania wysokich oficerów radzieckich, nie byli do końca zdecydowani, nie wiedzieli, wejdą czy nie wejdą (acz oczywiście przeciąganie się konfliktu w Polsce musiało umacniać zwolenników interwencji). Skoro oni nie wiedzieli, tym bardziej nie wiedział Jaruzelski. Musiał więc brać pod uwagę możliwość najgorszą (i przyznajmy – najbardziej jednak prawdopodobną). Wybrał wyjście rozpaczliwe, czyli owo „mniejsze zło”. Jak pisał o Jaruzelskim Stefan Kisielewski: „Ja myślę, że on jest człowiek bojowy. To znaczy boi się. Boi się i wie, czego się bać, bo przeżył dużo. Dlatego jest superostrożny. Więc czasem wychodzi to na dobre, a czasem na złe. Na dobre wyszło, powiedzmy, po stanie wojennym, kiedy on nie drażnił nadmiernie, krwi przelał mało, starał się jakoś przynajmniej…”.

Nad samą decyzją o wprowadzeniu stanu wojennego Kisiel „superostrożnie” przeskakuje. Z dalszych zdań wynika jednak, że mimo wszystko „wyszło na dobre”, czyli znowu „mniejsze zło”. Dlatego też wprowadzenia stanu wojennego uznać w żadnym przypadku nie można za totalitarną zbrodnię. Nie spełnia jej warunków również grudzień 1970. W starciach ulicznych między protestującymi i tłumiącymi protest dochodzi często do chaosu, który zmienia się w tragedię. Nakaz strzelania do manifestantów wydawały wielokrotnie władze polskie okresu międzywojennego, i to zarówno te demokratycznie wybrane (Kraków 1923), jak i sanacyjne. Niejednokrotnie też ofiar było wiele. Nawet przy tak tolerancyjnym podejściu nie da się jednak przejść do porządku nad faktem, że przynajmniej trzy razy po 1956 r. dopuściły się władze PRL czynów hańbiących. Były to wydarzenia w roku 1968 i roku 1976. (…)

Narodowa gra z cenzurą

Skoro już jednak jesteśmy przy temacie represji, trzeba poświęcić miejsce tak chętnie dzisiaj przywoływanym i do znudzenia rozliczanym resortom siłowym PRL ze Służbą Bezpieczeństwa na czele. Jest rzeczą oczywistą, że każde państwo ma swoje tajne służby inwigilujące poszczególne jednostki i grupy obywateli. W tym sensie istnienie takich służb w PRL jest całkowicie normalne. Problem w tym, jak daleko sięga ich władza (np. w Rosji, USA, we Francji – bardzo daleko), na ile uciekają się do praktyk niezgodnych z prawem, czy i jak są kontrolowane. W PRL „służby” miały niewątpliwie długie ręce i wykorzystywane były do walki z opozycją czy – szerzej – z wszelkimi objawami kontestacji; starały się też rozpracowywać wszelkie prądy dążące do niezależności w różnych jej formach. Przy wykonywaniu tego rodzaju zadań potrzebna jest przede wszystkim znajomość „przeciwnika”. Jednym z naczelnych zadań SB było więc pozyskiwanie informatorów. Mówi się tu o groźbach, szantażu, przekupstwie… Oczywiście bywały i takie przypadki. Najczęściej wszakże wszystko przebiegało dużo prościej. Obywatel wzywany był na rozmowę z funkcjonariuszem. Przeważnie w jakimś lokalu gastronomicznym. Trudno było od tego się uchylić, gdyż niby dlaczego ma się odmawiać spotkania z przedstawicielem legalnej władzy. Tam, po rozmowie, niekiedy na najzupełniej obojętne tematy, człowiek zapraszany był na następne rendez-vous lub, znacznie rzadziej, skłaniany od razu do podpisania zobowiązania do współpracy. Czy można było się wymówić od dalszych kontaktów? Otóż przeważnie było to nawet dosyć łatwe. (…)

Osobiście odbyłem takie spotkanie w kawiarni przy ulicy Bielańskiej w Warszawie. Zupełnie inteligentny pan wypytywał mnie o to, czy lubię podróżować, a jeśli tak, to do jakich krajów chciałbym się udać (potem dowiedziałem się, że było to związane z tym, że moją ówczesną partnerką była obywatelka chińska). Kiedy przy pożegnaniu poprosił mnie, żebym fakt naszego spotkania zachował w tajemnicy, skorzystałem z okazji i zwierzyłem się, że często się upijam, a pijany opowiadam wszystkim o wszystkim, więc na żadną dyskrecję z mojej strony nie można liczyć. Więcej mnie nie nagabywano, a to, że przez parę lat nie dostawałem paszportu, mogło wynikać z zupełnie innych moich „sprawek”. (…)

Nie jest to bynajmniej umniejszanie grozy wszechobecności SB. Chodzi jednak znowu o proporcje. Każdy, kto był np. w NRD lub po 1968 r. w Czechosłowackiej Republice Socjalistycznej, spotykał się ze społeczeństwami zastraszonymi. Jeden obywatel bał się drugiego, przerywano rozmowy przy wejściu nieznanej osoby. Dziewczyna, którą poderwałem w Halle, na ulicy lub w parku opowiadała mi sporo o reżimowych represjach, ale milkła lub zmieniała temat rozmowy nawet przy najbliższych koleżankach. Rodzicom (!) przedstawiła mnie jako pracownika czeskiej (sic!) ambasady – widać polski urzędnik państwowy nie był gwarancją ideologicznej czystości. Ci przyjęli prezentację w milczeniu i o nic nie pytali, chociaż mój niezwykle młody jak na dyplomatyczne stanowisko wiek musiał ich zastanowić. Na szczęście widziałem ich tylko raz. Wszyscy mieszkańcy NRD oglądali zachodnioniemiecką telewizję, ale nikt, nawet sąsiadowi, do tego się nie przyznawał itd.

Taka postawa była Polakom całkowicie obca. Kawiarnie trzęsły się od politycznych dowcipów, liderzy opozycji (choć niektórzy bywali więzieni) byli idolami studentów i środowisk intelektualnych. Obawa przed donosem sąsiada praktycznie nie istniała. Nawet cenzura udawała, że nie zauważa przemycanych w piosenkach (np. Wojciecha Młynarskiego), kabaretach, a nawet w prasie kpin z władzy i jej dotkliwej często krytyki. Patrząc przewrotnie, narodowa gra z cenzurą uczyła inteligentnego pisania, rysowania i czytania między wierszami, co zmuszało twórców i odbiorców do subtelności obcej obecnej wulgarnej dosłowności. Doprawdy nie byli Polacy narodem zastraszonym i zdeptanym. (…)

Oczywiście zdarzały się momenty drastyczne i tragiczne, zbrodnie na kształt zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki i paru innych kapłanów. Następowały one przede wszystkim w okresie, gdy aparat siłowy wymykał się spod kontroli władzy centralnej. Jest rzeczą bodaj pewną, że wspomniane zamordowanie ks. Popiełuszki było prowokacją wymierzoną w politykę Jaruzelskiego i Kiszczaka. Jak wysoko stali jej inspiratorzy, dotąd nie ustalono. Trzeba stwierdzić, że po obu stronach nie brakowało ultrasów, natomiast tylko jedni z nich mogli wcielać w życie swoje nieodpowiedzialne, a nawet przestępcze pomysły. Jeżeli jednak liczbę fizycznych ofiar aparatu bezpieczeństwa PRL porówna się z bilansem ich odpowiedników po drugiej stronie żelaznej kurtyny, w zachodnich demokracjach, trzeba będzie mocno stonować złowrogą opowieść o straszliwej i wszechobecnej SB.

Zakłócona sielanka

Skoro poruszyliśmy sprawę zabójstwa ks. Popiełuszki – nieco szerzej o stosunkach Kościół-państwo w PRL. Na wstępie dwa marginalne, choć autentyczne zdarzenia. W roku 1963 Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza wydała wspomnienia ks. Leonarda Świderskiego „Oglądały oczy moje”, w których oskarżał on biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka o współżycie seksualne z zakonnicami (m.in. z sercanką, siostrą Domicelą) i inne czyny lubieżne. Bp Kaczmarek nie był postacią nieznaną, gdyż podczas okupacji zachowywał się dwuznacznie, na pograniczu kolaboracji z administracją niemiecką, w czasach stalinowskich został natomiast skazany w sfingowanym procesie, co kreowało go na męczennika. Nic więc dziwnego, że podczas audiencji udzielonej przez kard. Stefana Wyszyńskiego posłom z Koła Poselskiego Znak jeden z nich zapytał, co należy sądzić o zarzutach ks. Świderskiego. „Nic – uciął krótko prymas – to są wewnętrzne sprawy Kościoła”. W tymże 1963 r., w Laskach, odbył długą rozmowę z Wyszyńskim filozof Leszek Kołakowski. W relacji z niej dla Władysława Gomułki pisał: „Wrażenie ogólne, jakie wyniosłem z tej rozmowy, było takie, że jest to człowiek ograniczony i mierny, którego obchodzą niemal wyłącznie interesy instytucji kościelnej, niewrażliwy zupełnie na istotną problematykę współczesności, która skądinąd znajduje zrozumienie w bardziej otwartych kołach katolickich…”.

Jedno z drugim (poza tym, że Kołakowski wielce nie docenił prymasa) właściwie by się zgadzało.

Wyszyński uważał Kościół za zamknięty świat, rządzący się własnymi prawami, niedostępny dla świeckich ocen, w którym konieczna jest trwałość i niepodważalność instytucji. Dlatego pogardzał dzielącymi włos na czworo intelektualistami, a za opokę uważał przede wszystkim chłopstwo i częściowo robotników. W swojej niechęci do inteligencji bliski był Gomułce, którego też w pierwszym okresie po 1956 r. popierał. Gomułka szybko jednak zorientował się, że w konfrontacji z populistycznymi działaniami prymasa (sentymentalny kult maryjny, nowenny, pielgrzymki, szumne procesje…) infiltracja ateistyczno-partyjna przegrywa na całej linii. To proboszcz, a nie gminny czy powiatowy sekretarz stawał się reprezentantem i rządcą dusz. Rozpoczęto więc wciąż narastającą ofensywę antykościelną przejawiającą się w drobnych i bardziej ważkich szykanach, próbach uderzania Kościoła po kieszeni (na co był on zawsze szczególnie wrażliwy), ograniczania pól oddziaływania (usuwanie zakonnic ze służby zdrowia).

Pretekstem do frontalnego starcia stał się list polskiego Episkopatu do biskupów niemieckich z 1965 r. ze słynnymi słowami „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Władze liczyły na to, że zaledwie 20 lat po wojnie podsycane wciąż przez propagandę antyniemieckie nastroje przesuną choćby częściowo sympatię na ich stronę. Pomyliły się całkowicie. „Wojna milenijna” – jak ją określał Aleksander Gieysztor – polegająca m.in. na organizowaniu, jak swoistych referendów, konkurencyjnych, równoległych obchodów tysiąclecia (dla władz państwowości, dla Kościoła chrztu Polski) zakończyła się kompletną klęską reżimu. Jaki byłby dalszy ciąg tych zmagań, trudno powiedzieć, gdyż na razie wydarzenia 1968 i 1970 r. zwróciły uwagę społeczną w innym kierunku.

Nowy I sekretarz PZPR Edward Gierek nie zamierzał kontynuować wojny z Kościołem. Za cenę bardzo daleko idących ustępstw, przede wszystkim materialnych, zapewnił też sobie neutralną przychylność Episkopatu. Gierek miał spokój, a Kościół ubijał interesy. Sielanka zakłócona została brutalnie wyborem na papieża Karola Wojtyły. Ośmielam się uważać, że nie było to w swych konsekwencjach pozytywne zdarzenie dla Polski. Owszem, dało – szczególnie pierwsza wizyta Jana Pawła II w Polsce – zwiększenie poczucia podmiotowości społeczeństwa i przypływ (czy jest to koniecznie rzecz pozytywna?) dumy narodowej. Jednocześnie zaowocowało prowadzącym do fundamentalizmu triumfalizmem Kościoła polskiego, a także jego dezintegracją. Wyszyński, umierając, namaścił na swojego następcę bp. Józefa Glempa (od 1983 r. kardynała). Był to hierarcha stosunkowo umiarkowany, wzywający – tak jak przed śmiercią sam Wyszyński – do porozumienia z władzą, usiłujący zapanować nad roszczeniową ofensywą niektórych biskupów. Jego możliwość oddziaływania była jednak od początku ograniczona. Biskupi, mający teraz bezpośredni dostęp do papieża, marginalizowali jego teoretyczne przywództwo. Po wprowadzeniu stanu wojennego Jaruzelski kontynuował politykę Gierka wobec Kościoła, a nawet zwiększał jego uprzywilejowanie, nie reagując na sygnały ostrzegawcze. Warto tu wyjaśnić pewne nieporozumienie. Kościół poczytuje sobie dzisiaj za heroizm fakt, że opozycja chowała się i organizowała w cieniu kościołów. To prawda. Nie dodaje się tylko, że niczym to Kościołowi nie groziło i nie powodowało żadnych represyjnych konsekwencji. O specyfice sprawy ks. Popiełuszki była już mowa, można by zacytować jeszcze parę podobnych przykładów, za które na pewno nie odpowiadają naczelne władze. Zauważyć jednak można również, że każda śmierć księdza, mogąca być zinterpretowana jako „podejrzana”, była natychmiast podnoszona do rangi narodowego męczeństwa.

Tutaj następny paradoks. Duchowieństwo, jak może żadna inna grupa zawodowa, przesiąknięte było informatorami SB. Nie przeszkadzało mu to promować się na najzacieklejszego przeciwnika reżimu, jak robił to choćby dominikanin o. Mieczysław Krąpiec, wieloletni rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego2. Na bardzo śliskie ścieżki wkraczamy w kwestii wielu niezwykłych przywilejów ekonomicznych księży, takich jak bezcłowe sprowadzanie samochodów, wyjęcie spod kontroli podatkowej etc. Kościół w katakumbach to – przynajmniej jeśli chodzi o ostatnie 20 lat PRL – jedna z polskich bajek najgrubszymi nićmi szytych. Dodajmy jeszcze, że okres największego kryzysu ekonomicznego (ów do znudzenia przypominany ocet na półkach sklepowych) nie miał żadnego przeniesienia na księże stoły, których obfitość wspominają z rozrzewnieniem zachodni dziennikarze. Wracając zaś do penetracji środowisk kościelnych przez SB – jest rzeczą oczywistą, że władze musiały wiedzieć np. o nadużyciach seksualnych kleru. Żeby nie drażnić instytucji, zamiatały świadectwa pod dywan, wchodząc tym samym – i tu rzeczywiście można mieć do nich pretensje – w swoiste wspólnictwo z biskupami. Dotyczyło to zresztą i innych form łamania prawa przez księży, jak wykroczenia drogowe, niepłacenie alimentów, bezprawne wchodzenie w posiadanie dóbr po osobach zmarłych, zatrudnianie robotników budowlanych bez ich ubezpieczenia czy łamanie zarządzeń konserwatorskich. Powtarzam – tutaj rzeczywiście późne władze PRL ponoszą odpowiedzialność, ale nie za prześladowanie kleru, tylko za przyczynianie się do jego demoralizacji.

Na koniec o oporze społecznym. W roku 1968 jeden z prezesów Związku Bojowników o Wolność i Demokrację zachwycał się w publicznym przemówieniu, że „rosną szeregi kombatantów”, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z komicznego paradoksu swoich słów. Im dalej od wojny, tym więcej partyzantów. Dziś przeżywamy identyczne zjawisko. Ongiś nazwiska działaczy opozycyjnych – Komitetu Obrony Robotników, Ruchu Młodej Polski, Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, działaczy robotniczych, którzy doprowadzili do sierpnia 1980, i ich inteligenckich sojuszników, można było pomieścić na paru kartkach maszynopisu. Dzisiaj nie starczyłoby tomów, mimo że tych autentycznych, niegdysiejszych działaczy starannie się wymazuje. Oczywiście im świeższy kombatant, tym większe zasługi. Kilkunastoletni Mateusz Morawiecki już kozikiem karabiny do walki z komuną wydłubywał. By zasługi były większe, tym większy musi być heroizm bohaterów i represje, które im zagrażały. Aż dziw, że ktoś tę PRL przeżył, a co gorsza, ma tytuły (np. naukowe) wydane przez siepaczy. Tu już nic zrozumieć nie można. Chyba że się zacznie solidne, nieskażone legendami studia. Niestety, wydaje się, że przez najbliższe lata powołany do siania fałszu Instytut Pamięci Narodowej do tego nie dopuści.

Cały tekst znajdzie się w książce Polska Rzeczywiście Ludowa. Od Gierka do Jaruzelskiego

1 Zorganizowana w 1955 r. w Warszawie w związku ze Światowym Festiwalem Młodzieży i Studentów wystawa młodej plastyki stała się dobitną manifestacją sprzeciwu wobec socrealistycznych dogmatów w sztuce.
2 Ks. prof. Mieczysław Krąpiec w książce Dariusza Rosiaka Wielka odmowa. Agent, filozof, antykomunista (2014) oskarżony został o tajną współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa.

Fot. Andrzej Wiernicki/East News

Wydanie: 2019, 30/2019

Kategorie: Publicystyka

Komentarze

  1. ireneusz50
    ireneusz50 22 lipca, 2019, 21:02

    a teraz mamy syf, kiłę i mogiłę, etos solidarności to chroniczny wstręt do nauki i pracy.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Radoslaw
    Radoslaw 22 lipca, 2019, 22:00

    A ja wzrastałem w Polsce Ludowej lat 80-tych. Dekadzie czarnej nocy stanu wojennego, a potem krwawych rządów dyktatora Jaruzelskiego, który wysyłał swoich siepaczy przeciwko bohaterom podziemia antykomunistycznego, którzy to, choć wycieńczeni nieustannym spożywaniem octu z musztardą, stawali dzielnie przeciwko zastępom ZOMO, walczyli niezłomnie o każdą ulicę, dom i kościół. Zwłaszcza kościół.
    Rzecz w tym, że prawie nigdy niczego takiego nie widziałem. To po prostu byl kompletny margines zycia codziennego tamtych czasow.
    Widziałem i doświadczyłem natomiast, że cały proces mojej edukacji przebiegł bez najmniejszych zgrzytów administracyjnych – bezbłędnie przeprowadzona została rekrutacja do mojej szkoły średniej, matura, następnie przyjęcia na studia wyższe.
    Doświadczyłem szkoły, w której nie wywierano na nas praktycznie ŻADNYCH nacisków ideologicznych. Z pewnością znikomych w porównaniu z tym stekiem kłamstw i manipulacji, jaki teraz wylewa się z każdego podręcznika „historii”.
    Ciekawe, że NIGDY nie mówiono mi, że mieszkam w państwie komunistycznym.
    To doprawdy zdumiewające, że komuniści (nie wiem jacy, bo też żadnego nigdy nie widziałem), mając podobno pełną i totalitarną władzę, jakoś nie nazwali swojego systemu po imieniu.
    Chodziłem do szkoły, gdzie m.in. była stołówka, biblioteka, kola zainteresowan – czyli to, co „reforma” p. Zalewskiej wkrótce wyniesie z polskich szkół w niebyt. Ba – był nawet gabinet lekarski, stomatologiczny i dyżurująca pielęgniarka – czyli „aberracje komunizmu”, które już dawno z polskich szkół wyeliminowano.
    Byłem świadkiem i uczestnikiem wielkiej pop-kulturowej rewolucji lat 80-tych, kiedy rozkwitły na nieznaną nigdy skalę ruchy muzyczne i związane z nimi młodzieżowe subkultury. Utwory Perfectu, Manaamu, Lady Pank i dziesiątków innych wykonawców z tamtych lat są i pozostaną niedoścignionym kanonem muzycznym w swoim gatunku. Wszystko to odbywało się w systemie, który ponoć tylko dusił, dławił i mordował. Który to system dziwnym trafem jednocześnie organizował i finansował całą tę rewolucję. Podobno specjalnie, żeby otępić polską młodzież i odciągnąć ją od „walki o wolność”. Jeśli to prawda, to tylko należy być temu systemowi wdzięcznym, bo dzięki temu pół pokolenia młodych Polaków zostało lekarzami, inżynierami czy choćby dobrymi wykwalifikowanymi robotnikami, a nie zaprzepascilo zycie w ulicznych burdach. To jedne z ostatnich roczników dobrze wykształconych Polaków, nie dosięgły ich bowiem kolejne „reformy”, które od połowy lat 90-tych serwuje post-solidarnościowa Polska swojej młodzieży.
    W moim liceum, do którego chodziło ok. 500 osób, nie było nawet jednego „bojownika”, który ciskałby brukowcami w niewiele od siebie starszych Polaków, którzy akurat służyli w ZOMO. Niech ta liczba także będzie dowodem, że te martyrologiczne historyjki z lat 80-tych to żałosny bluff, rozdęty przez garstkę śmiesznych solidarnościowych działaczy do rozmiaru wielkiego, kłamliwego mitu.
    Niezależnie od naszej mniej czy bardziej krytycznej oceny tamtej rzeczywistości, uważaliśmy, że nie w bandyckich awanturach rozwiązują problemy ludzie, którzy aspirują do roli przyszłych elit kraju. A mieliśmy prawo się tak nazywać – do liceów ogólnokształących przyjmowano wtedy może z 10% młodzieży, a nie połowę (albo więcej), jak teraz.
    Raz jeden natknąłem się na takiego „żołnierza wyklętego”. Był to mój daleki znajomy, fascynat militariów, a poza tym ogólnie osobnik raczej tępawy. Zagadnął mnie, czy wybieram się na jakąś demonstrację „patriotyczną”. Odrzekłem, że nie i wyraziłem zaskoczenie jego politycznym wyrobieniem i zaangażowaniem. Na co on mi odrzekł z grubsza tak: „To nie tak – bo wiesz, ja się po prostu lubię z zomowcami bić” (w oryginale zamiast „bić” użył zdecydowanie mniej eleganckiego słowa). I tu się kończą moje złudzenia odnośnie „kombatantów walki z komuną”.
    W sklepach było rzecz jasna pustawo. Niemniej, jak wyjaśnić fakt, że młodzież dorastająca w latach 70-tych i 80-tych była zdecydowanie bardziej sprawna fizycznie, niż obecna? Z tego „głodu”? (Posiadam odpowiedni raport potwierdzający moje słowa; zresztą kompromitujący poziom obecnego polskiego sportu wyczynowego nie pozostawia złudzeń.) Może wyjaśnie tego fenomenu tkwi w tym, że poza systemem kartkowym Polacy regularnie zasilali się w „drugim obiegu” u krewnych na wsi? Poza tym Polska miała wtedy wielką flotę rybacką, która zapewniała tanie ryby. No ale ta flota to też już „niesłuszna przeszłość”…
    W latach 80-tych do Polski regularnie zjeżdżali artyści, z tzw. Zachodu, polskie radio wypełniała zachodnia muzyka, natomiast praktycznie nieobecna była muzyka „sowieckich okupantów”. Skąd u „towarzyszy Szmaciaków”, co to podobno z całej duszy nienawidzili „zgniłego Zachodu” taki sentyment do tej „zgniłej kultury”? Dlaczego nie zakazali i już?
    Z kronikarskiego obowiązku zamieszczam jako aneks do moich rozważań listę (zapewne niepełną) rozmaitych zachodnich artystów muzycznych, którzy w czasach PRL odwiedzili Polskę. Jak na kraj podobno całkowicie przez komunistów odizolowany od Zachodu, jest ona dość imponująca:

    Dave Brubeck Quartet (1958)

    Marino Marini (1961, Sala Kongresowa PKiN)

    The Platters (1962)

    Paul Anka (1963)

    Dalida (28.07.1963, Sala Kongresowa PKiN)

    Marlena Dietrich (1964, Sala Kongresowa PKiN)

    Gilbert Becaud (1964, Sala Kongresowa PkiN)

    Ella Fitzgerald z zespołem Oskara Petersona (4.04.1965, Sala Kongresowa PkiN)

    The Animals (1965)

    The Hollies (lata 60-te)

    The Rolling Stones (14.04. 1967, Sala Kongresowa PKiN)

    Mirelle Mathieu ( 4.04.1969, Sala Kongresowa PkiN)

    The Artwoods (1967)

    Billy Kramer and the Dakotas (koncerty w warszawskiej Hali Gwardii w 1967 r.)

    Procol Harum 5.02.1976, Sala Kongresowa PkiN)

    Mud (1974)

    Afric Simone (polowa lat 70)

    The Troggs (na święcie „Trybuny Ludu” (!) – bodajże w roku 1976 lub 1977)

    Muddy Waters (1976), zarejestrowany na plycie « Muddy Waters live at Jazz Jamboree ’76 », Sala Kongresowa

    Benny Goodman (1976) Jazz Jamboree ’76, Sala Kongresowa

    Abba (1976), zarejestrowana na koncercie « Abba w Studio 2 »

    Eric Clapton (15.10.1979, Sala Kongresowa PkiN)

    Johna Mayall (7.10.1980 Sala Kongresowa PkiN)

    Suzie Quatro (1980)

    Kraftwerk (1981)

    Tina Turner (1981)

    Budgie (1982)

    UFO (1983)

    Classix Nouveaux (1983,84,85), koncert z 1983 roku utrwalony na filmie « To tylko rock »

    Eartha Kitt (11.12.1984, Sala Kongresowa PkiN)

    Nazareth (1984)

    Iron Maiden (1984, 1986) – trasa koncertowa z 1984 zarejestrowna na filmie « Iron Maiden Behind The Iron Curtain »

    Tangerine Dream (1983) – trasa zarejestrowana na plycie « Poland »

    Klaus Schulze and Rainer Bloss (1983) – trasa zarejestrowana na plycie « Dziekuje Poland Live 83»

    Miles Davis (1983 i 1988), Jazz Jamboree, Sala Kongresowa

    Depeche Mode (1985)

    Eddy Grant (21.12.1985, Sala Kongresowa PkiN)

    Saxon (1986)

    Accept (1986)

    Running Wild (1987), festiwal Metalmania

    Helloween (1987), festiwal Metalmania

    Ultravox (pazdziernik 1986)

    Shakin Stevens (1985, 1987)

    Metallica (1987)

    Uriah Heep (16.03.1989), Wroclaw

    Cliff Richard (1987)

    Kim Wilde (1988), festiwal Sopot

    Elton John (1984)

    Kajagoogoo (1984)

    Hanoi Rocks (1985)

    Pat Metheny (1985)

    Pretty Maids (1985)

    UK Subs (1983)

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. gierek
    gierek 23 lipca, 2019, 20:38

    Zaraz zaczne plakac za komunizmem, ktory tak pieknie tu odmalowano, prawie kak raj na ziemi. A serio, to musial pisac resortowiec, bo nikt o zdrowych zmyslach nie bedzie bronil totalitaryzmu, nawet jesli zyl, uczyl sie lub pracowal w tym czasie. Moze oprocz czlonkow PZPR. Pozdrawiam towarzysze, bola was obciete emerytury to sie bawcie w politocal fiction dalej. Polacy wiedza kim byliscie i ile warci…

    Odpowiedz na ten komentarz
    • ireneusz50
      ireneusz50 23 lipca, 2019, 21:32

      o tobie mowa – ESKALACJA ZOOLOGICZNEJ PAŃSTWOWEJ NIENAWIŚĆI ZRBIŁA Z MOJEGO NARODU, PLUGAWE SZMATY! PRL to dla mnie byli czerwoni i byłem przekonany, że każdy system byle nie czerwony będzie lepszy! Po kilku latach raju w III RP, zdałem sobie sprawę, że zachowałem się jak niewolnik, który walczył przeciw zniesieniu niewolnictwa po stronie swoich nowych panów. III RP jest czymś o wiele gorszym niż PRL, bo w PRL „my byli ludźmi.” III RP zabrała nam wszystkie, absolutnie wszystkie przywileje i wszystkie prawa jakie mieliśmy w PRL, ojczyźnie, którą zamordowaliśmy! PRL była naszą biedną, nie zawsze zaradną, ale matką Polką. Odarliśmy ją z matczynych ubogich szat i pluliśmy w jej twarz! Powierzyliśmy nasz los stu procentowej bezwstydnej mianowanej przez CIA kurwie, która udawała naszą nową matkę, zapewniała nas, że będzie raj, że będzie druga Japonia. Władza przeszła w ręce rynsztoku, kryminalistów, prostytutek, różnej maści alfonsów rodzimych i zagranicznych. Rabowali trupa PRL. Kolejno odbierali nam zbudowany przez dwa pokolenia majątek naszego narodu. Z dnia na dzień, ludzie tracili dorobek całego życia, tracili pracę, dach nad głową, miliony bezrobotnych wyjechało z ojczyzny na poniewierkę, za chlebem. Na trupie naszej matki, kosmopolityczny społeczny plugawy rynsztok, uwłaszczył się na majtku przez nas zbudowanym. Część majątku przehandlowali , cześć celowo zrujnowali. Premier rządu – Her Donald Tusk, publicznie oświadczył, że majątek zbudowany przez dwa pokolenia jest nic nie warty i nadal będzie tanio sprzedawany! W PRL nie było bezrobotnych, nie było bezdomnych, nie było głodnych dzieci, nie było nędzarzy i milionerów, nie było dzielnic bogaczy i biedy, nie było szkól dla bogatych i biednych. Służba zdrowia była darmowa, sanatoria darmowe, leki dla rencistów i emerytów darmowe, darmowe wczasy pracownicze, darmowe trzy tygodniowe kolonie letnie dla wszystkich dzieci , darmowe szkoły i studia wszystkich typów, darmowe kursy dokształcające, to wszystko mieliśmy darmo, za nic nie płaciliśmy. Do roku 1960 mieszkania były z przydziału za darmo! W roku 1961 powstały spółdzielnie mieszkaniowe. I to wszystko jak durne bezmyślne prowincjonalne kurwy, oddaliśmy za darmo, oddaliśmy obcym by stać się pośmiewiskiem każdego alfonsa na zachodzie. Straciliśmy nie tylko zbudowany majątek, ale straciliśmy coś więcej. Straciliśmy dobre imię, straciliśmy swoją cześć, honor i dumę narodową. Kim, czym jest naród, który lży swoje własne matki, który opluwa pamięć swoich ojców, taki naród nie zasługuje na istnienie. Opluwanie PRL, LWP, władz PRL, jest opluwaniem rodzonej matki. Nie da się ukryć, że naszą nację ocalili przed zagładą żołnierze armii ZSRR, młodzi chłopcy, synowie robotników, synowie kołchoźników, biedaków, oni chcieli żyć, zginęli na naszej ziemi, i to dzięki ich walce myśmy ocaleli!!! W dowód nowopolskiej wdzięczności polityczny rynsztok sprawujący władzę wybrany z miejsc biorących, opluwa ich pamięć, lży ich pamięć, burzą ich pomniki, likwidują miejsca ich pochówku. Kraków tryumfalnie obalił pomnik Iwana Koniewa, któremu zawdzięcza ocalenie Krakowa. To Koniew zabronił bombardowań lotniczych, zabronił ostrzału artyleryjskiego by nie dopuścić do zniszczenia zabytków Krakowa. Ten zakaz użycia artylerii i lotnictwa zwiększył wielokrotnie starty ludzkie armii radzieckiej! W dowód krakowskiej wdzięczności- Dulscy z Krakowa, nie poprzestali na zburzeniu pomnika Koniewa, wyrzucili z grobu trupa radzieckiego żołnierza z plant Krakowskich – obok barbakanu, by nie zaśmiecał im kurewskiego miasta z moralnością dulskich. Wstyd być obywatelem Krakowa. Nasi ludobójcy, nasi mordercy wyklęci, są dziś bohaterami władzy III RP, o ich zamordowanych ofiarach władza alfonsów nie mówi nic! Pospolite kurwy, alfonsi, złodzieje, nieuki, plugawy rynsztok społeczny, to od roku 1989 do nadal, elita polityczna III RP. To ten plugawy rynsztok okupuje parlament i ministerstwa Polski od roku 1989 do nadal. Taka jest prawda o władzy III RP. Czy naród, który toleruje istnienie takiej plugawej władzy powinien istnieć jako samodzielny byt? Moim zdaniem NIE! NIGDY! Naszym naturalnym sojusznikiem politycznym, militarnym i gospodarczym, powinna być i musi być Rosja. Tylko Rosja gwarantuje nam trwanie jako narodu. Jako wróg Rosji, rynsztok sprawujący władze skazuje nas na unicestwienie . Pytam rynsztoku sprawującego władze, jaką dla naszego narodu będzie pociechą nawet klęska Rosji, gdy my – jako naród, będziemy trupami już po pierwszym odwetowym uderzeniu Rosji? Czy polityczny rynsztok sprawujący władzę od roku 1989 do nadal myśli czy nie myśli? Nie chcę, by moje dzieci, wnuki i prawnuki umierali, bo jakieś w serce jebane kurwy sprawujący władzę, wybrani z miejsc biorących, postanowili służyć interesom USA. Dla bezpieczeństwa naszego narodu , naszych dzieci, naszych pokoleń, wyrzućmy te polityczne szmaty, te wymiociny, te ludzkie cuchnące odchody na śmietnik historii, już dziś i natychmiast, Wybory nie są wyborami, nie jesteśmy w stanie uwolnić się od zdrajców, renegatów, prostytutek , alfonsów i złodziejów wpisanych na miejsca biorące list wyborczych! Taki wybór, to grzebanie w szambie pełnym gówna ,w którym nie ma niczego innego jak cuchnące gówno, obojętnie jak zamieszamy, wybieramy gówno, które pływa w tym szambie od roku 1989 do nadal! 17.06.2019 – tygodnik szerszeń

      Odpowiedz na ten komentarz
    • ireneusz50
      ireneusz50 23 lipca, 2019, 21:41

      Wypowiedź Mieczysława F. Rakowskiego

      22 lipca 2006 r. w Warszawie odbyła się konferencja zorganizowana przez Ogólnopolskie Stowarzyszenie im. Edwarda Gierka, nt. „Nie przepraszać za Polskę Ludową”. Organizatorzy poprosili mnie, żebym wystąpił ze swoimi przemyśleniami o Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Skorzystałem z tego i oto, co wtedy powiedziałem.

      Drodzy Przyjaciele!
      Stoję przed wami z poczuciem winy, z którą żyję od końca lat 80. ubiegłego wieku. Ściślej, od jesieni 1989 r., gdy władzę w Polsce przejęła opozycja demokratyczna, która w następnych latach określiła się jako antykomunistyczna. Dzień, w którym się spotykamy, jest – jak sądzę – dobrą okazją do uwolnienia się od ciążącej na mnie winy. Chcę to uczynić tu i teraz, w waszej obecności, zwracając się do antykomunistycznej prawicy, zajadle zwalczającej PRL, do tych polityków, historyków, politologów, dziennikarzy, satyryków, poetów i pisarzy, słowem do wszystkich, którzy im dalej od PRL, tym bardziej zwalczają epokę, w której żyły dwa pokolenia Polaków.
      Zwracam się do wszystkich tych moich rodaków, którzy podzielają opinię, że PRL była tragicznym epizodem w ponad tysiącletniej historii Polski. To, co zamierzam za chwilę powiedzieć, kieruję do społeczeństwa, moich braci i sióstr, którzy przez ponad cztery dekady żyli i cierpieli pod komunistycznym jarzmem. Wszystkich powyżej wymienionych, a także tych, których pominąłem, chcę w waszej obecności przeprosić. Łańcuch naszych przewinien jest długi. Obawiam się, że czas wystąpienia, przydzielony mi przez organizatorów konferencji, nie jest wystarczający, żebym wymienił wszystkie moje winy. Spróbuję nie uronić żadnej poważniejszej winy, żadnej, która dotknęła miliony obywateli.

      A zatem:
      – przepraszam za likwidację podziałów klasowych, która była dziełem komunistów, socjalistów i lewicowego odłamu ruchu chłopskiego;
      – przepraszam za reformę rolną, o której marzyło i bezskutecznie walczyło kilka pokoleń polskich chłopów;
      – przepraszam za nacjonalizację przemysłu, a ściślej tego co przetrwało okupację hitlerowską;
      – przepraszam robotników za to, że komuniści przywrócili im poczucie godności;
      – przepraszam za awans społeczny milionów synów i córek chłopskich i robotniczych;
      – przepraszam za bezpłatny dostęp młodzieży robotniczej i chłopskiej na wyższe studia;
      – przepraszam za likwidację znalfabetyzmu, masowego zjawiska w Polsce międzywojennej;
      – przepraszam za zbudowanie Polski przemysłowo-rolniczej ;
      – przepraszam za masowy exodus chłopów z przeludnionych wsi do miast, do przemysłu. Los ten dotknął kilkanaście milionów obywateli PRL;
      – przepraszam za to, że dwa pokolenia Polaków żyły, nie znając plagi bezrobocia, że zaczynały każdy dzień z poczuciem bezpieczeństwa socjalnego, że były wolne od troski o przyszłość swoich dzieci;
      – przepraszam, że na ulicach polskich miast nie było żebraków ani dziesiątków tysięcy bezdomych, że nikt nie wyobrażał sobie, by milion dzieci zaczynało dzień bez śniadania;
      – przepraszam naukowców, artystów, twórców za to, że dzięki państwowemu mecenatowi nad kulturą i sztuką powstały arcydzieła filmowe, znane i cenione na całym świecie, a aktorzy, kompozytorzy, dyrygenci i soliści, wnosili cenny wkład w życie narodu i kulturę ogólnoświatową;
      – przepraszam za tysiące bibliotek, za tanie książki, za miejskie i wiejskie domy kultury;
      – przepraszam, że w czasach PRL powstała kadra znakomitych fachowców i świetnych menedżerów;
      – przepraszam za niespotykaną w historii stosunków polsko-rosyjskich inwazję kultury polskiej na bezkresne obszary Związku Radzieckiego. Twórczość znakomitego pisarza Stanisława Lema wydano w ZSRR w nakładzie 3 milionów egzemplarzy;
      – przepraszam za odbudowę zniszczonej przez hitlerowców Warszawy i wielu innych miast, za przywrócenie pięknej warszawskiej i gdańskiej Starówki;
      – przepraszam za odbudowanie z pietyzmem pałaców, kościołów i licznych pomników narodowej kultury, zniszczonych w czasie wojny;
      – przepraszam już trzecie pokolenie Polaków, które gospodarzy na ziemiach nad Odrą i Nysą Łużycką, żyjące w bezpiecznych granicach;
      – przepraszam za pokolenie komunistów, które w 1945 roku nie wezwało narodu do walki o zachowanie przy Polsce terenów na wschód od rzeki Bug, na których żyło 5 milionów Ukraińców i 1,9 mln Białorusinów oraz mniej niż 5 mln rdzennych Polaków;
      – przepraszam za morską granicę Polski, liczącą 440 km;
      – przepraszam za pokolenie Władysława Gomułki, które zagospodarowało Ziemie Zachodnie i z uporem walczyło o uznanie zachodniej granicy, przez ćwierć wieku nie uznawanej przez kolejne rządy Republiki Federalnej Niemiec;
      – przepraszam za plan utworzenia strefy bezatomowej w Europie (tzw. plan Rapackiego), który rozsławił Polskę na świecie;
      – przepraszam za ustawę o działalności gospodarczej, której projekt mój Rząd przedstawił Sejmowi w końcu 1988 roku, a która po uchwaleniu otworzyła drogę do gospodarki rynkowej;
      – przepraszam za Okrągły Stół, wspólne dzieło mojego obozu i opozycji. Po raz pierwszy w dziejach Polski, nie tylko nowożytnej dwa zwaśnione obozy polityczne zasiadły przy jednym stole i znalazły pokojowe rozwiązanie głębokiego kryzysu politycznego, który gnębił kraj przez niemal całe dziesięciolecie.

      Drodzy Przyjaciele,
      taki jest niepełny rejestr moich, a mam chyba prawo powiedzieć naszych przewinień.
      Dziejów PRL, podobnie jak wielu narodów i państw, nie da się wtłoczyć w z góry przyjęte schematy. Znamy słabości, błędy, a nawet zbrodnie, które też tworzą historię PRL. Wiemy, że byliśmy więźniami dogmatów, od których uwalnialiśmy się stopniowo, z upływem czasu. Ale historia PRL to nie tylko tragiczne wydarzenia. To przede wszystkim ofiarność, poświęcenie, gotowość służenia Ojczyźnie. Stać nas było na czynienie dobra, z przekonaniem, że jesteśmy w stanie doskonalić siebie, kraj i państwo. Za wielkie, historyczne osiągnięcie mojej formacji uważam zachowanie naszej osobowości narodowej.

      Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 23 lipca, 2019, 22:30

      „bawcie w politocal fiction „.
      Udowodnij, która z podanych tu informacji nie jest prawdziwa. No i jeszcze proponuję się douczyć, co to jest komunizm, bo w Polsce nigdy takiego systemu nie było. Definicji komunizmu uczono w ostatniej klasie PRL-owskiej szkoły podstawowej, wygląda zatem na to, że jest to dla ciebie pułap nie do przeskoczenia. Powszechne i błędne używanie pojęcia komunizm w odniesieniu do Polski Ludowej jest dowodem katastrofalnego upadku poziomu intelektualnego polskiego społeczeństwa oraz wyjatkowej bezczelnosci prawicowej propagandy..
      Poza tym, do dziś korzystasz z dorobku tego „totalitaryzmu” – prąd w gniazdku masz z „totalitarnych” elektrowni, paliwo w samochodzie z „totalitarnych” petrochemii, leczysz się w „totalitarnych” szpitalach itd. Lista jest baaardzo długa. Zatem rodzi sie pytanie retoryczne – jakim trzeba być zakłamanym i moralnie nikczemnym człowiekiem, żeby opluwać ludzi i państwo, z którego dorobku się korzysta?

      Odpowiedz na ten komentarz
  4. ondraszek
    ondraszek 24 lipca, 2019, 18:49

    Ignorancja prawicowa sięgnęła dna, jak posłucha się opowieści jak to nasi wybrańcy walczyli z tą mityczna już komuną to okupacja hitlerowska to mały pikuś.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy