Prof. Andrzej Walicki o prywatyzacji reprywatyzacji, milczeniu lewicy i spadku po Balcerowiczu

Prof. Andrzej Walicki o prywatyzacji reprywatyzacji, milczeniu lewicy i spadku po Balcerowiczu

U źródeł „prawoskrętu”, czyli ideologia restauracji Tak zwana dobra zmiana, zapoczątkowana w końcu ubiegłego roku, była wydarzeniem tak ważnym, że mimo fatalnego stanu zdrowia nie mogłem na nią nie zareagować. Aby zinterpretować ją w szerszym kontekście problemowym i czasowym, napisałem na ten temat obszerny artykuł pt. „Stare zadania dla nowej lewicy”, przeznaczony dla tygodnika PRZEGLĄD. Artykuł napisany został w połowie grudnia 2015 r., ale z różnych względów (które rozumiałem i akceptowałem) opublikowany został miesiąc później (nr 3, 18-24.01.2016, s. 26-33). Osobliwością tego artykułu, zbliżającą go do stanowiska zajętego przez nowo powstałą lewicową partię Razem, było programowe przeciwstawienie się olbrzymiej presji wywieranej przez opiniotwórczy mainstream na osoby nieakceptujące poglądu, jakoby niewątpliwe skądinąd pogwałcenie prerogatyw Trybunału Konstytucyjnego było u nas pierwszym i jedynym odstępstwem od zasad wzorowego, demokratycznego państwa prawa. W państwie lekko traktującym uprawnienia socjalne przyznane obywatelom w konstytucji, a przez wiele lat tolerującym hałaśliwe domaganie się stanu wyjątkowego w postaci powszechnej, pozasądowej lustracji setek tysięcy osób, stanowisko takie wydawało mi się pewną przesadą. Sympatyzowałem wprawdzie z niektórymi działaczami PO, ale nie potrafiłem zaakceptować tezy, że aktualne „dobro sprawy” wymaga rezygnacji z krytycznego zastanowienia się nad odpowiedzialnością całej „postsolidarnościowej” klasy politycznej za przeżywany dziś kryzys ustrojowy. Redaktor naczelny PRZEGLĄDU Jerzy Domański wyobraził sobie przez chwilę, że tekst mój wywoła dyskusję. Ja osobiście nie spodziewałem się tego i miałem rację. Jeżeli przypominam ten mój artykuł, czynię to wyłącznie po to, aby podkreślić, że poglądy, które wyrażam w publikowanym niżej tekście, nie są pierwszą moją wypowiedzią w okresie rządów PiS. Artykuł w PRZEGLĄDZIE ukazuje ich ścisły związek z całokształtem moich poglądów na ciemne strony polskich przemian, które niepokoją mnie od wielu już lat. Kierunek neokonserwatyzm Stanowisko, które starałem się uzasadnić w różnych moich pracach, zakłada istnienie wyraźnej ciągłości kierunku transformacji gospodarczej, kierowanej cały czas przez od początku niemal podzielony, a dziś dogłębnie poróżniony „obóz postsolidarnościowy”. Wbrew przestrogom nielicznych, lecz wybitnych przedstawicieli reformatorskiej lewicy (w tym zwłaszcza Tadeusza Kowalika) wybrano bowiem neokonserwatywny (dziś nazywany „neoliberalnym”) model kapitalizmu, dominujący wówczas na Zachodzie, ale nieuwzględniający polskich realiów i rozumiany przeważnie jako zwykła restauracja status quo ante. Wybór ten nie miał nic wspólnego z ideologią autentycznej, wielomilionowej Solidarności, była ona bowiem ruchem populistyczno-socjalistycznym, a nie wolnorynkowym, „roszczeniowym”, a nie kapitalistyczno-reformatorskim, czyli domagającym się „zaciskania pasa” i „cięć socjalnych”. Przyznał to m.in. główny neoliberalny teoretyk „Gazety Wyborczej”, Witold Gadomski, określając Solidarność jako wspaniały „ruch anachroniczny”, będący w pewnym sensie „szczytowym osiągnięciem socjalizmu w Polsce” („Gdyby Balcerowicz zaczął w 1981 roku”, „Gazeta Wyborcza”, 13-14.12.2008, s. 19). Sam pisałem w latach 80. o niezbędności rozstania się z iluzją, że „rząd wszystko może” i odpowiednio naciśnięty da, co się słusznie należy (zob. mój artykuł w londyńskim „Aneksie” 1984, nr 35). Nie uzasadniało to jednak wyboru przeciwstawnego anachronizmu, czyli opowiedzenia się za niezreformowanym kapitalizmem, lekceważącym (lub starającym się zig­norować) dorobek kapitalizmu uspołecznionego – tak jakby nie istniały postulaty socjalne Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (1948) ani Europejska Karta Społeczna z 1961 r. (ratyfikowana przez Polskę w roku 1997). Ważna była wyłącznie wolność polityczna w połączeniu z „obiektywnymi” rzekomo prawami wolnego rynku. W ten sposób deklarowana werbalnie „społeczna gospodarka rynkowa” odchylała się w stronę społecznego darwinizmu, traktującego liberalne państwo opiekuńcze jako szkodliwe „lewactwo”. Bronisław Łagowski, bardzo daleki skądinąd od tradycji klasycznie lewicowej, ujął rezultat tego procesu w mocnych i godnych przytoczenia słowach: „Gdyby ludziom pierwszej Solidarności powiedziano, że ich ruch doprowadzi do reprywatyzacji i wyrzucenia dziesiątków (a może setek) tysięcy ludzi z mieszkań, które legalnie i bezterminowo zajmowali, uznaliby to za propagandę prowokatorów. Dziś, gdy to się dzieje, milczą ich przywódcy i milczy lewica postkomunistyczna. Ideologia panująca jest irracjonalna i sięga głęboko. Utrudnia myślenie w kategoriach interesu narodowego. Ale władza polityczna potrafi już zastraszyć tych, którzy chcieliby po swojemu ten interes definiować” („Główny nurt nas podtapia”, PRZEGLĄD, 20-26.06.2016, s. 15). Ciągłość tego procesu pseudomodernizacyjnego, nazywanego także

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 51/2016

Kategorie: Opinie