Warszawska Praga paradoksalnie jest najbardziej multikulturowym miejscem w stolicy Piotr Domalewski – reżyser filmowy, scenarzysta, aktor „Dramat, który rozgrywa się w tym filmie, nie jest inspirowany artykułem z gazety ani życiem sławnej osoby. To historia opowiadająca o świecie, który dobrze znam. O świecie, w którym się wychowałem”, pisałeś kilka lat temu o „Cichej nocy”. Czy te same słowa możemy przyłożyć dziś do „Jak najdalej stąd”, twojego drugiego filmu fabularnego? – Bez dwóch zdań. Zawsze za punkt wyjścia do moich scenariuszy obieram wydarzenia z życia wzięte, jakoś szczególnie mi bliskie. Historię, która stała się trzonem „Jak najdalej stąd”, usłyszałem od znajomego akurat na planie „Cichej nocy”. Pewnego dnia jako 17-letni chłopak dowiedział się, że jego ojciec zmarł wskutek wypadku przy pracy i on musiał jechać za granicę, żeby ściągnąć ciało do Polski. To wydało mi się wyjątkowo bolesne i przejmujące. A zarazem pomyślałem, że w tę historię można włożyć wiele emocji. Co masz na myśli? – Interesowała mnie przede wszystkim opowieść o poszukiwaniu relacji dziecka z rodzicem. O tym, jak często tych stosunków nie potrafimy nazwać i poukładać sobie w głowie. Moja bohaterka stara się przez cały film odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jej ojciec tak naprawdę był. Jako człowiek. To z pewnością nie jest film w formie wyznania czy autobiografii, ale mam poczucie, że w jakimś stopniu zawarłem w nim także relację z własnym ojcem. Wychował szóstkę dzieci, więc jego główną rolą było zapewnienie nam środków do życia. No właśnie, „Cicha noc” też była filmem ze sprawą osobistą. Podobnie jak twoi bohaterowie wywodzisz się z prowincji. – Wiesz, masz taką soczewkę, przez którą oglądasz świat, zostałeś w nią w dzieciństwie wyposażony. Pochodzę z małej miejscowości, więc nie jestem żadnym „prowincjofilem” z wyboru. W takim świecie dorastałem, stamtąd przez wiele lat spoglądałem na świat. Z tego powodu tak bardzo interesują mnie w kinie ludzie, którzy nie mają w życiu zbyt dużo możliwości ani wyboru. Kiedy wywodzisz się z biedniejszych rejonów kraju, to nie marzysz, by nagle rzucić wszystko, wyjechać do Paryża i wieść życie w stylu bohemy. Na prowincji marzenia tworzą się trochę inaczej. Co takiego się stało, że twoje marzenia skonstruowały się w taki, a nie inny sposób? Nie wyrosłeś w środowisku artystycznym. Twoja rodzinna Łomża nie oferowała zbyt wielu możliwości. A mimo wszystko znalazłeś dla siebie jakąś niecodzienną drogę. – To było bardzo trudne, ten proces wiele mnie kosztował. W rodzinie wszyscy kierowali się poczuciem i potrzebą bezpieczeństwa w konstruowaniu swojej drogi życiowej. Takie podejście pozwala ludziom na pewnym etapie zatrzymać się i stwierdzić: „Tu zostaję. Tu jestem szczelnie obudowany, wszystkie rzeczy mam ponazywane, a do tego towarzyszą mi ludzie, którzy mnie akceptują”. Ja nigdy czegoś takiego w sobie nie miałem lub nie potrafiłem tego odnaleźć. Całe życie uciekałem dokądś, może dlatego w duchu zawsze czułem się emigrantem. Kiedy skończyłem wydział lalkarski w Białymstoku, stwierdziłem, że to dla mnie za mało, i poszedłem na aktorstwo dramatyczne do Krakowa. Skończyłem aktorstwo, dałem sobie szansę i popracowałem trochę w teatrze, a mimo wszystko rzuciłem to dla reżyserii w Katowicach. Nigdy nie potrafiłem sobie powiedzieć, że to jest już tu i powinienem się zatrzymać. Aż strach pomyśleć, gdzie cię rzuci po reżyserii. – Moją pasją są astronomia i fizyka. Ale uprzedzając pytanie o ewentualny lot w kosmos, należę raczej do tych ludzi, którzy w rakiecie nie chcieliby siedzieć. Jeśli już, to mógłbym ją konstruować. Jakoś zawsze tak w życiu funkcjonowałem. Nie lubię być na szpicy. Wolę trzymać się z tyłu i tam być dumny z siebie, że tak sobie życie wymyśliłem. Tyle że los chciał, że na pewnym etapie życia zostałeś wypchnięty przed szereg. Twój debiut został obsypany nagrodami, niewątpliwie posmakowałeś rozgłosu i sukcesu. Czy czułeś lęk przed drugim filmem? Mówiłeś sobie: „No, dopiero teraz będziesz musiał udowodnić światu, na co cię stać”? – To była wielka, ale raczej wewnętrzna presja. Stało za nią wiele prywatnych oczekiwań, od których próbowałem się jakoś uwolnić. Na początku myślałem, że na tę drugą potyczkę – być może o wiele trudniejszą niż pierwsza – powinienem wyposażyć się w odpowiedniego bohatera, który mnie przed tym wszystkim uchroni. Pomyślałem, że może warto zrobić film o postaci










