W tej chwili lewica zachowuje się jak przystawka walczącą z wizerunkiem przystawki Włodzimierz Cimoszewicz – Z czego wynika słabość lewicy? Te 6-12% w sondażach, bez widoków na więcej? – Żeby to wytłumaczyć, musimy cofnąć się w czasie. Lewica poniosła klęskę wyborczą w roku 2005. W zasadniczej części było to wynikiem jej własnych grzechów z okresu rządzenia. Mam na myśli te wszystkie skandale związane z korupcją, dwuznacznością etyczną. I nawet jeżeli częściowo prawdziwa jest teza, że lewica zawsze była pod większym ostrzałem mediów, że opis jej wpadek i grzechów był wyolbrzymiony, nawet jeżeli to wszystko jest prawdą, to przecież cały ten krytycyzm nie był bezpodstawny. Klęska roku 2005 była w największej mierze zawiniona przez lewicę. Tzw. raport Reykowskiego w dużym stopniu formułuje podobną ocenę. Zmarnowane dwa lata – Potem są kolejne dwa lata, 2005-2007… – Trzeba byłoby więc również zastanowić się nad przyczynami klęski roku 2007, bo mam nadzieję, że już nikt nie będzie próbował dowodzić, że to nie była klęska. To była, oczywiście, katastrofa. I to były zmarnowane dwa lata. – To znaczy… – Lewica nie wykonywała w tym czasie organicznej gruntownej roboty, którą w ciężkich latach, kiedy rozpada się formacja, kiedy straciło się zaufanie społeczne, trzeba wykonać. Kiedy utraciło się wiarygodność, nie odzyska się kontaktu z opinią publiczną, mówiąc do ludzi wyłącznie za pośrednictwem kamer telewizyjnych! Trzeba szukać bezpośredniego kontaktu. Jest w historii lewicy w ostatnich 20 latach punkt odniesienia – kadencja 1991-1993. W 1991 r. wprowadziliśmy do Sejmu 60 posłów. Dwa lata później wygraliśmy wybory. Oczywiście, w dużym stopniu nasz sukces był wynikiem błędów popełnionych przez prawicę, ale też wynikał z tytanicznej pracy, jaką w tym czasie wykonaliśmy. Nasza gromadka 60 posłów w ciągu dwóch lat odbyła w kraju 20 tys. spotkań z ludźmi! To daje po kilka spotkań tygodniowo na każdego posła. Jak się odbyło 20 tys. spotkań, można było skontaktować się bezpośrednio mniej więcej z milionem ludzi. To było jedno z istotnych źródeł sukcesu w 1993 r. Tego w latach 2005-2007 nie zauważyłem. – Jak się jedzie na spotkanie, trzeba mieć coś do powiedzenia… – Jeśli się nie ma nic do powiedzenia, to się nic nie zrobi. Ale często jest tak, że jak człowiek sam się zapędzi do roboty, to sam zmusi się do przemyśleń. Nie można iść między ludzi z niczym. Nawiasem mówiąc, czas lat 2005-2007 stwarzał okazję do tego, żeby lewica odbiła się od dna. Ale, po pierwsze, musiałaby skrytykować samą siebie, zaprezentować wnioski na przyszłość. Cóż stało na przeszkodzie, by raport Reykowskiego powstał w roku 2005, a nie teraz, na przełomie roku 2007 i 2008? – Dlaczego więc nie powstał w roku 2005? – Bo było to trudne z punktu widzenia politycznego, personalnego. Ale gdyby wówczas lewica odcięła się wiarygodnie od własnych błędów, a jednocześnie zaczęła konsekwentnie recenzować rząd i na tle tych recenzji prezentować swój punkt widzenia, to miała szansę zająć pozycję wiarygodnego przeciwnika PiS. Jak wiadomo, w roku 2007 najbardziej pożądanym towarem na rynku politycznym był skuteczny sprzeciw wobec PiS. Ten był pożądany, kto wydawał się poważniejszym przeciwnikiem Kaczyńskich. I lewica straciła okazję do zbudowania tego typu swojej pozycji. – Przecież krytykowała PiS. – Za wiele było w tym niekonsekwencji, doraźności, za wiele krytyki, która mogła być odczytywana jako z góry przesądzona. Czasami rozmawiałem z kolegami kierującymi lewicą i zachęcałem ich, żeby co jakiś czas, co kilka miesięcy, lewica przedstawiała swój punkt widzenia na jakiś ważny problem. Przy czym żeby to nie był zestaw pobożnych życzeń, tylko żeby to był plan działania, przekonujący jakąś część obywateli. Było wiele takich spraw, w których lewica mogła wiarygodnie występować. Bo tak jak miała swoje grzechy, tak miała zasługi. I nie powinna była pozwolić, by inni jej je odbierali. – Jakie zasługi? – Myślę o niektórych obszarach stosunków międzynarodowych, zwłaszcza gdy chodzi o integrację europejską. To my wyciągnęliśmy Polskę w latach 2001-2002 z głębokiego dołka, z zapaści negocjacyjnej, za którą odpowiedzialność ponosi rząd Buzka. – Pamiętam tamten czas, w Europie realnie zastanawiano się, czy nie odłożyć wejście
Tagi:
Robert Walenciak