Przywódca z kryminału

Przywódca z kryminału

Fot. IPN

Cały świat był przekonany, że w Nowej Hucie strajkuje Solidarność, tymczasem protest zorganizował Andrzej Szewczuwianiec 26 kwietnia 1988 r. na Wydziale Walcowni Zgniatacz Huty im. Lenina rozpoczął się najdłuższy, bo trwający do 5 maja strajk, w którym wzięło udział od 12 do 15 tys. hutników. Codziennie informowało o nim Radio Wolna Europa, cały świat był przekonany, że jest to protest zorganizowany przez podziemne struktury Solidarności. Rok później, przed wyborami 4 czerwca 1989 r., media podawały, że tym strajkiem w Nowej Hucie Solidarność ostatecznie rozwaliła komunę. Tymczasem członkowie Solidarności wprawdzie wzięli udział w strajku, zasiadali w Komitecie Strajkowym, ale nie byli jego organizatorami. Tym, który 26 kwietnia 1988 r. o godz. 9 rano zatrzymał suwnicę na Wydziale Walcowni Zgniatacz, wezwał do strajku i stanął na czele Komitetu Strajkowego, był Andrzej Szewczuwianiec, człowiek znikąd, nieznany w hucie z jakiejkolwiek działalności związkowej czy społecznej, niezwiązany z Solidarnością. Niemoc Solidarności Już od początku 1988 r. wśród pracowników huty wyczuwało się coraz większe zaniepokojenie sytuacją w kraju, drastycznie wzrosły w lutym ceny żywności, nie było podwyżek płac, coraz trudniej było wyżyć z pensji. Tę napiętą sytuację czuli też członkowie podziemnej Solidarności, ale nie byli w stanie poderwać ludzi do protestu. Pisali więc protesty, apele, które niczego nie załatwiały. Na wszystkich wydziałach deklarowano chęć podjęcia akcji strajkowej, bo trzeba było zareagować na podwyżki cen żywności, ale gdy już omówili szczegóły protestu, nikt nie chciał wstrzymać produkcji. Lech Wałęsa wezwał do Gdańska przedstawicieli nowohuckiej Solidarności i prosił: „Zatrzymajcie chociaż jedną zmianę, huta musi stanąć!”. Tymczasem w Nowej Hucie Solidarności brakowało charyzmatycznego przywódcy. Gdyby jak w 1980 r. w Gdańsku zjawił się nowy Lech Wałęsa, wtedy byłoby można działać skutecznie. I właśnie taki działacz na miarę Wałęsy się objawił. Ten jeden człowiek, Andrzej Szewczuwianiec, potrzebował kilku minut, aby namówić pracowników Wydziału Walcowni Zgniatacz do strajku. Wkrótce do protestu przyłączyło się kilkudziesięciu pracowników sąsiedniego Wydziału Walcowni Drobnej i Drutu. Powołali pięcioosobowy Komitet Strajkowy, na którego czele stanął Szewczuwianiec. Dla nowohuckich struktur podziemnej Solidarności ogłoszenie strajku było wielkim zaskoczeniem. Do tego solidarnościowcy nie bardzo wiedzieli, kim jest ten Szewczuwianiec, kogo reprezentuje, może to jakaś prowokacja Służby Bezpieczeństwa? Może władze znalazły człowieka, który wywoła strajk, dołączą działacze Solidarności i tym sposobem zostaną zdekonspirowani. Od kolegów z Walcowni Zgniatacz dowiedzieli się, że ten człowiek ma dar przemawiania do tłumu, potrafi ludzi porwać, chcą za nim iść. Przedstawiciele tajnych władz Solidarności w Hucie im. Lenina poszli do znajomych w kadrach i dowiedzieli się, że Szewczuwianiec ciągle zmieniał pracę, kilka lat siedział w więzieniu. Może ma kontakty z SB? Szefowie hutniczej Solidarności umówili się, że tych informacji nie będą nikomu ujawniać, gdyż mogłoby to zdezorganizować strajk lub go nawet zakończyć. A ten protest był w interesie związku. Dlatego ustalili, że będą chodzili na wszystkie spotkania z Szewczuwiańcem i słuchali, co mówi. Relacjonowali więc, że to świetny mówca, ma więzienną „bajerę”, czym porywa ludzi, i musiał się tego nauczyć „w kiblu”. Wszystkie jego wystąpienia poświęcone były większym pieniądzom dla hutników, co ludziom bardzo się podobało, przyjmowali je oklaskami. Nie mówił nic o polityce, ani słowem nie wspominał o ponownej legalizacji Solidarności. Tylko mamona i jeszcze raz mamona. Na zebraniach powtarzał: „Załatwimy podwyżkę i przystępujemy do pracy”. Konkurent z bajerem Hutniczej Solidarności wyrósł poważny konkurent, samotny człowiek, który w więzieniu nauczył się pięknie bajerować, uwiódł swoim czarem kilkanaście tysięcy pracowników. Nieznany wcześniej nikomu pracownik kombinatu wywołał strajk i zrobił to, czego nie udało się zrobić wytrawnym związkowcom. Postanowili więc delegować do Komitetu Strajkowego trzech swoich działaczy, aby oni próbowali poszerzyć postulaty związkowe, m.in. o żądanie ponownej rejestracji NSZZ Solidarność. Tymczasem Andrzej Szewczuwianiec zgodził się na dopisanie do postulatów strajkowych żądania przywrócenia do pracy osób zwolnionych w hucie za nielegalną działalność, ale nie chciał słyszeć o reaktywacji Solidarności. Również inni członkowie Komitetu Strajkowego byli zdania, że lepiej nie mówić o Solidarności, bo to może im zaszkodzić. Do samego końca tego największego w Polsce robotniczego protestu w 1988 r. nie padło

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2020, 2020

Kategorie: Książki