Psychoanaliza A.D. 2006

Pewna znajoma, starsza osoba o zapatrywaniach niebudzących sympatii, zamożna i zazwyczaj starannie ubrana od butów aż po kapelusz, aby udać się do urny wyborczej, zakupiła autentyczny moherowy beret i w tym stroju na głowie oddała swój głos na partię braci Kaczyńskich. Nie jest to żadne zmyślenie – być może instrukcję taką usłyszała przez Radio Maryja, być może też sama wpadła na ten pomysł. Tak czy owak decyzja, aby wyrażając swój pogląd polityczny, połączyć go z gestem obyczajowym, była nad wyraz trafna. Tych rzeczy bowiem nie da się od siebie oddzielić i być może o to także toczy się obecna walka. Kazimierz Dejmek, kiedy dzwoniło się do niego prywatnie, często rzucał z przesadną elegancją: „rączki całuję”. Owo „rączki całuję”, adresowane zarówno do kobiet, jak i do mężczyzn, było parodią, żartem. Dzisiaj jednak całowanie rączek jest wzorcem obyczajowym podsuwanym nam przez pierwsze głowy w państwie i pod pierwsze usta IV Rzeczypospolitej podtykają dziś swoje dłonie nie tylko prywatne panie, ale także posłanki i urzędujący ministrowie płci żeńskiej. Uważa się, że ludzi dzielą lub łączą idee, życiorysy, zapatrywania, nie zaś sposób, w jaki się zachowują, jak piją herbatę, jak spędzają czas wolny i jakie dowcipy ich śmieszą. Tymczasem naprawdę co najmniej połowa podziałów istniejących w każdym społeczeństwie ma swoje korzenie w sferze obyczajowości, obyczaje i formy są zarówno wyrazem, jak i źródłem podziałów, które przekładają się także na politykę. W ostatnim okresie zauważyły to niemal równocześnie trzy kobiety – Magdalena Środa w wywiadzie udzielonym „Trybunie” (30.12.2006-1.01.2007), Xymena Zaniewska w tymże dzienniku (29.12) i Kinga Dunin w felietonie w „Wysokich Obcasach” (30.12). Być może kobiety są bardziej spostrzegawcze, być może zaś po prostu są odważniejsze i szczerzej wyrażają to, co myślą. Dość, że w tych trzech niezależnych od siebie wypowiedziach mamy do czynienia z próbą opisu otaczającej nas rzeczywistości opartą nie tyle na przesłankach ideologicznych, ekonomicznych czy politycznych, ile właśnie obyczajowych, a także psychologicznych, które wiążą się z obyczajem. „Niekompetentni, groźni, nienawistni, zakompleksieni politycy walczą o swoje (ego?), traktując Polskę jako prywatny folwark lub raczej piaskownicę. Bo są jak mali chłopcy. Nie chcę powiedzieć, że dawniej było jakoś szczególnie pięknie i szlachetnie, ale nigdy chyba jeszcze polityka nie zależała w tak wielkim stopniu od prywatnych frustracji i psychicznych urazów uprawiających ją osób. Mam wrażenie, że najlepszymi analitykami tego, co dzieje się obecnie w Polsce, są psychiatrzy, a nie historycy czy politolodzy”, mówi Magdalena Środa, a Xymena Zaniewska wtóruje jej obcesowym pytaniem: „Skąd oni się wzięli, do cholery?”. Próbą jej odpowiedzi jest sugestia, że mamy oto do czynienia z nagłą inwazją ludzi, którzy „byli wychowani w rodzinach czy środowiskach tak fanatycznie nienawidzących tamtego (to znaczy PRL-owskiego) ustroju, że potępiając wszystko w czambuł, odcinały ich także od tego, co było dobre, choćby od wspaniałej kultury, że nie wspomnę o nauce polskiego, którego nośnikiem była ówczesna telewizja. Może ci ludzie wychowali się pod jakimś antypeerelowskim kloszem, gdzieś w podziemiu? (…) Mówiąc pewnym skrótem, powiedziałabym, że jeśli ktoś kochał Kabaret Starszych Panów, to nie może całkiem nienawidzić epoki, w której on powstał”. Zaniewska nie dopowiada, że – co stanowi niepojęty dla wielu paradoks tamtych czasów – ta epoka razem ze swoją monopartią, cenzurą, ograniczoną suwerennością itd. była zarazem w zakresie kultury i obyczaju zdominowana w ogromnej mierze przez styl i obyczaj inteligencki, któremu starali się jakoś podołać nawet dygnitarze partyjni, czego jaskrawym naruszeniem był oczywiście rok 1968. Ale nie przypadkiem np. Przemysław Wielgosz w „Przeglądzie” potrafi wytyczyć wspólną linię pomiędzy przedwojenną endecją, moczarowszczyzną 1968 r. oraz obecną kołtunerią obyczajową i polityczną. Portret tej ostatniej daje Kinga Dunin. Twierdzi ona, że w minionym roku wypełzły z nas upiory. „Tak, jakbyśmy położyli się zbiorowo na kozetce u psychoanalityka i wywlekli z nieświadomości wszystko, co dotąd było ukryte. Zza eleganckich masek wyjrzały mordy. To, o czym mówiliśmy: „To tylko sen” okazało się rzeczywistością. Postacie z majaków i strasznych baśni wyległy na ulice”. Te postacie szeregują się u niej na różnych poziomach. „Mieli nami rządzić kulturalni panowie, którzy kulturalnie podzieliliby się elektoratem. Jedni jeździliby po miastach i obiecywali prężnym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2007, 2007

Kategorie: Felietony