Resocjalizacja

Resocjalizacja

W połowie października wieczorny chłód jest definitywny. Pranie schnie tyko symbolicznie, zamieniamy białe wino na czerwone. W miejscach publicznych – tramwajach, marketach – mnożą się wirusy. Nie ma wątpliwości: to do nich należy ten kraj. To one wygrywają nierówną walkę o naszą uległość. Z ich powodu słabnie nasza wola, a proporcje entuzjazmu i nihilizmu zmieniają się na korzyść tego ostatniego. Nie robimy tego, nie wystawiamy środkowego palca współpodróżnym, bo grzeczność ma podobno działanie kulturotwórcze, a my potrzebujemy kultury, żeby się bronić przed faszyzmem – tak sobie mówimy, bo nie chcemy wyjeżdżać z tego kraju, mimo wszystko. Czasem więc, na chwilę, wycofujemy się. Emigracja wewnętrzna ma swoje dobre strony – stosy książek na biurku, pod biurkiem, na szafce nocnej, pod łóżkiem, zalane kawą, usmarowane masłem, założone ołówkami, biletami. Nie ma mowy o resocjalizacji, książki traktujemy konsumpcyjnie, liczy się proces. Czytamy. I wyczytujemy sobie to, co nam szczególnie potrzebne o tej porze roku. Po pierwsze, CIEPŁO. Dlatego zaczynamy od „Rachunków włóczęgi” Jarosława Iwaszkiewicza. Jest to dawka wysokiej temperatury, którą w październiku przyjąć musi każdy. Już na początku podróży dostajemy trochę sentymentalizmu w najlepszym guście – tęsknotę za trzecią klasą: „Tak nieuroczyście i jak gdyby niepostrzeżenie pożegnaliśmy się ze słowem i pojęciem, które odgrywało tak wielką rolę w dziejach literatury XIX i XX w. I to pożegnaliśmy się na całym świecie. Trzecia klasa w ogóle zginęła – i we wszystkich książkach, we wszystkich językach odtąd pojawi się objaśnienie w odsyłaczu: »Trzecia klasa dawniej istniała we wszystkich pociągach i była wagonem najtańszym«”. Dalej Iwaszkiewicz skarży się, że likwidacja ukochanej klasy jest o tyle absurdalna, że podziału na klasy nie zlikwidowano. A cały urok polegał właśnie na podróżowaniu trzecią. W „Rachunkach włóczęgi” jest więcej ciepłego, melancholijnego sentymentalizmu. Jaki pisarz odważyłby się dzisiaj napisać felieton o tęsknocie za ulubionym paryskim sklepem z krawatami? Wychwalać delikatność i dobre maniery sprzedawcy? Nawet jeśli coś u bliźnich Iwaszkiewicza dotknie, nawet jeśli napotka niewygodę lub chłodne przyjęcie w hotelu Orbis, jego złośliwość jest subtelna i brzmi np. tak: „Niestety, pobłądziwszy po korytarzu pierwszego piętra, wystraszony przez potworne malowidło przedstawiające Lecha, Czecha i Rusa, bodajże w Gnieźnie, a może i w samym Poznaniu – idę na drugie piętro. Pokoik malusieńki, na końcu korytarza i bez telefonu”. Kiedy już zrobi nam się przyjemnie ciepło po lekturze Iwaszkiewicza, czas na SEKS. Druga rzecz, która ma szansę poprawić nam nastrój w październiku. Ale żeby nie było tak znowu najłatwiej – wybrałam dwie (nomen omen) pozycje, w których seks ukazany jest co najmniej ambiwalentnie: „Na plaży Chesil” Iana McEwana i starego, dobrego „Hamleta”. McEwan opisuje noc poślubną skrzypaczki Florence i zdolnego absolwenta historii Edwarda. Jest rok 1962, uroczy hotel, południowe wybrzeże Anglii. Kolacja wydaje się smaczna, ale Florence nie ma apetytu. Czy tej nocy miała się zmienić dla Edwarda w „rodzaj portalu albo bawialni”? W poradniku dla młodych panien natrafiła na straszne słowa i frazy. „Błona śluzowa”? Pewna siebie Florence była tylko w sprawach muzycznych, kiedy siedząc wyprostowana, płynnym ruchem nacierała smyczek. „Na plaży Chesil” to opowieść o purytańskiej Anglii, o mieszczańskich przesądach i katastrofie, w jaką obraca się wymarzona noc. W tle pytania o tabuizowanie cielesności, hipokryzję, zepsutą przez przesądy i zakazy komunikację. Plus najsłynniejszy w historii literatury opis włosa łonowego. Do rozmowy o seksie trzeba oczywiście wciągnąć Szekspirowskiego „Hamleta”. Myli się bowiem ten, kto sądzi, że to opowieść o zemście i władzy. Część progresywnych badaczy dawno to zrozumiała – główną bohaterką dramatu jest matka Hamleta, Gertruda, i jej niepohamowana namiętność, o której do powiedzenia miałby wiele np. Schopenhauer. Straszliwy, przekreślający żałobę po śmierci króla, pęd ku współżyciu wydaje się Hamletowi tak ohydny, że nie tylko zabija nowego męża matki – Klaudiusza, ale też zrywa gwałtownie z ukochaną (wcześniej) Ofelią. Edypalna interpretacja „Hamleta” pozwala inaczej spojrzeć na wiele monologów w tej sztuce i na najważniejszą kwestię, którą ma do załatwienia w dramacie tak lubiany przez Polaków bohater: „Mamo, przestań się dymać z Klaudiuszem”! Czas na trzeci element kampanii przeciw ciemności: PIENIĄDZE. Mało szlachetnie? Do literatury nie nadaje się? Nieprawda. Pamiętacie Państwo „Opowieść wigilijną”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety