Rewolucje pożerają ojców

Rewolucje pożerają ojców

Bauman: Jakość społeczeństwa mierzy się nie przeciętnym standardem życia, lecz standardem najsłabszego z jego ogniw

Ćwierć wieku po studiach spotkałam prof. Baumana ponownie. Wiosną 1993 r. przyjechał do Polski i po prostu przyszedł do naszej redakcji. Skromny, siwy, elegancki starszy pan z dawną bezpośredniością i poczuciem humoru. I z nowym atrybutem: długą fajką.

„Cieszę się bardzo, że mimo 25 lat banicji nie przestałem być polskim socjologiem, przynajmniej za granicą”, powiedział, nawiązując do przyznania mu za książkę „Nowoczesność i Zagłada” nagrody Amalfi, której fundatorzy nazwali go „socjologiem polsko-angielskim”. I on, i my wiedzieliśmy, że zamiast „przynajmniej” powinno być „wyłącznie”, bo z krajowej nauki został wymazany, ale… Najważniejsze było to, że jest z nami i zgodził się na wywiad. Przeprowadziliśmy go z kolegą, który również był studentem profesora. Oczywiście najbardziej zależało nam na komentarzu do sytuacji w kraju, na diagnozie i prognozie wybitnego uczonego.

Profesor odwołał się do antropologicznej koncepcji tzw. rytuałów przejścia, które składają się z trzech stadiów. Pierwsze to stadium niszczenia starych symboli, znaków i pojęć, mających ustalone znaczenie w danej kulturze. Jak gdyby całkowite odarcie człowieka z dotychczasowej szaty społecznej. Trzecie polega na przyjęciu nowych symboli i znaków – czyli przystrojeniu się w nowy, zmieniony status społeczny. A drugie stadium? Ono interesowało nas najbardziej, bo przecież właśnie je przeżywaliśmy. Profesor odpowiedział: „Między demontażem a montażem jest wyłom, pustka – stadium braku określonych znaczeń kulturowych. To, co dzieje się »pośrodku«, opisał w jakiś sposób Michaił Bachtin w swojej koncepcji kultury karnawałowej, gdzie normy nie obowiązują i niejako wszystko może się stać. Polska właśnie znajduje się pośrodku, między systemem socjalistycznym a… Właśnie – jakim? Wszystkie drogi są otwarte. (…) Wcześniej panował monopol władzy państwowej we wszystkich dziedzinach. A gdy rząd ma monopol władzy, to przejmuje też monopol odpowiedzialności. Każde społeczne niezadowolenie obraca się w protest polityczny. Protest ma skłonność do kumulacji. Tak właśnie stało się w Polsce: bardzo rozmaite upośledzenia, frustracje i interesy zjednoczyły się i doprowadziły do obalenia władzy. Jej światlejsi przedstawiciele, tacy jak Mieczysław F. Rakowski, zdawali sobie z tego sprawę i podejmowali próby reformowania systemu, ale to się nie udało. Teraz zaś nowy układ polityczny nie załatwia wielu z tych spraw, w imię których obalono układ poprzedni. Na przykład robotnicy nie uzyskali zaspokojenia roszczeń adresowanych do starej władzy. Polska wydaje się krajem wielkich eksperymentów i nieograniczonych możliwości. Mówienie czegokolwiek więcej byłoby bawieniem się w proroctwa”. Tak profesor oddalał nasze nadzieje na to, że wywróży nam dobrą przyszłość.

A co z inteligencją, która w latach 80. odegrała znaczącą rolę, a teraz jakby jej nie było? Profesor przywołał angielskiego historyka Arnolda Toynbeego, który nazwał inteligencję krajów ościennych wobec centrów cywilizacyjnych „oficerami łącznikowymi”. „To oni pierwsi postrzegają własne kraje jako »zacofane« i »upośledzone«. Ich ambicją jest nadrobienie dystansu, zbliżenie się do centrów. Tak było i z polskimi intelektualistami przed rokiem 1989. Jednoczyli się w sprzeciwie wobec władzy, aby zamanifestować potrzebę wolności i wyjścia z zacofania. Bitwę wygrali, ale posiadane kwalifikacje wcale nie muszą ich dysponować do odgrywania wiodącej roli w tworzeniu nowego systemu. Nowi politycy starych dyskusji nie potrzebują. Mówi się, że rewolucje pożerają swoje dzieci. Ja uważam, że rewolucje uprawiają ojcobójstwo. Czy obecna sytuacja polskich intelektualistów nie jest tego przykładem? Wiedzieli, z jakiej butelki chcieli dżina wypuścić, ale nie wiedzieli, czym się dżin okaże”.

„Rewolucje pożerają ojców” – taki daliśmy tytuł. Dziś myślę, że rewolucje pożerają i ojców, i dzieci, gdy do władzy dochodzą najgorsze ciury obozowe czasów rewolucji – bez zasług, bez talentów, za to pełne determinacji, aby wreszcie mieć swoje pięć minut. Ojców zohydzają i odbierają im zasługi, a dzieciom rzucają kłody pod nogi.

Po spotkaniu w redakcji poszliśmy z profesorem na nasz wydział. W gablocie, gdzie kiedyś umieszczali zaproszenia na swoje seminaria i wykłady znani profesorowie, wisiały teraz ogłoszenia Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Protest Krajowej Komisji Koordynacyjnej NZS „przeciwko przypisywaniu NZS określonych sympatii politycznych”, podczas gdy „NZS nie określa swojego miejsca na scenie politycznej kraju”. Parę ogłoszeń dalej oświadczenie uniwersyteckiego NZS. „Uważamy, że niezbędna jest radykalna dekomunizacja oraz lustracja wszystkich szczebli władzy i administracji. Jest to konieczne dla dokończenia rewolucji zapoczątkowanej przez Solidarność. Będziemy popierać wszystkie siły, które poprą rzeczywistą lustrację i dekomunizację”. „Rzeczywiście, trudno im przypisać określone sympatie polityczne”, żachnął się profesor. Wyznał, że niepokoi go odradzanie się starych polskich przywar: nacjonalizmu złączonego z klerykalizmem i antysemityzmem.

O sobie mówił, że był lewicowcem, jest lewicowcem i umrze jako człowiek lewicy. A lewicowość definiował krótko – jako bunt przeciw znieczulicy na ludzką niedolę. Tłumaczył, że obowiązkiem społecznej wspólnoty jest, po pierwsze, zbiorowe ubezpieczenie wszystkich jej członków przed ciosami indywidualnego losu, a po drugie: „Podobnie jak nośność mostu mierzy się nie przeciętną nośnością jego przęseł, lecz nośnością najsłabszego z nich, tak i jakość społeczeństwa mierzy się nie przeciętnym standardem życia (np. przeciętnym dochodem), lecz standardem najsłabszego z jego ogniw”. Tę metaforę, jakże obcą ideologii neoliberalnej, przywoływał w swoich pracach niejednokrotnie. Zajmował się także zmianą znaczenia pojęć we współczesnym świecie. Zwracał uwagę na to, że niektóre, np. bezpieczeństwo socjalne, wypadają z dyskursu politycznego. Pisał: „Dziś okradanie całych narodów nazywa się »promowaniem wolnego rynku«; okradanie rodzin i wspólnot lokalnych ze środków do życia nazywa się »redukcją zatrudnienia« lub »modernizacją«. Żaden z tych czynów nigdy nie został nazwany przestępstwem i nigdy nie podlegał karze”.

W 2013 r. Uniwersytet Wrocławski poprosił Zygmunta Baumana o wygłoszenie okolicznościowego wykładu przypominającego sylwetkę Ferdynanda Lassalle’a, filozofa i socjologa studiującego niegdyś na tej uczelni. 150 lat wcześniej ogłosił on tam deklarację, która dała impuls do powstania ruchu socjalistycznego w Europie. Profesor zaproponował „Dylematy socjaldemokracji: od Lassalle’a do płynnej nowoczesności”. I oto na spot-

kanie uczonego ze społecznością akademicką Wrocławia weszli gromadnie chuligani nazywający siebie Narodowym Odrodzeniem Polski. Patridioci. Wszczęli tumult, gwizdali, ryczeli swój żelazny repertuar wyzwisk: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, „Norymberga dla komunistów”, „Precz z komuną”. Jeden z bojówkarzy poinformował osobę, która próbowała go uciszyć: „Damy wam, czerwonym, pożyć jeszcze ze dwa lata, a potem, jak Kaczyński dojdzie do władzy, to was powiesimy”. Czy wiedzieli, że protestują przeciwko uczonemu o światowym autorytecie? Raczej nie. Zapewne ktoś im podpowiedział kilka faktów z przeszłości profesora, których ten nigdy nie krył. Młody Bauman uczestniczył w wyzwalaniu Polski z armią, która przyszła ze Wschodu, a krótko po wojnie służył w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ale przede wszystkim był Żydem! Organizatorzy spotkania nie zareagowali jak należy na paskudną zadymę. Większość zagranicznych mediów pokazała tę brunatną, faszystowską twarz Polski. Dziennikarze byli na miejscu – przyszli wysłuchać mędrca, a trafili na spektakl głupców.

Równie obrzydliwie było po śmierci profesora. Gdy świat żegnał go z ogromnym szacunkiem, polscy patridioci znów dali o sobie znać bezrozumnym ujadaniem. „Po prostu świat jest lżejszy o jednego bandytę… bolszewik… sowiecki bandzior nie był żadną szychą socjologii, a zaistniał tylko dlatego, że miał odpowiednie żydowskie i lewackie pochodzenie”, pisał bardzo popularny ponoć w prawicowych kręgach bloger o nicku Matka Kurka. Któż oczekiwałby rozumu i taktu od kury, a co dopiero od kurki? Pogdacze, podziobie i trafi do rosołu. Potraktować kurkę poważnie i podjąć polemikę? O, nie! Co najwyżej powtórzyć za Julianem Tuwimem jego czterowiersz „Na pewnego endeka, co na mnie szczeka”:

Próżnoś repliki się spodziewał,

Nie dam ci prztyczka ani klapsa,

Nie powiem nawet „pies cię jebał”,

Bo to mezalians byłby dla psa.

Miejsca profesora w panteonie nauki żadna kurka swoim gdakaniem nie zniesławi. Polityczni mentorzy owych kurek też nigdy nie uznają jego autorytetu. W ostatnich latach życia wiele krytycznych słów skierował pod adresem decyzjonizmu – koncepcji władzy opartej wyłącznie na woli lidera. Ostrzegał przed fatalnymi skutkami powierzania władzy ludziom, którzy mają proste recepty na skomplikowane problemy. Skąd my to znamy? Który to wódz – niczym Bóg w odpowiedzi na pytanie Hioba – odmawia nie tylko wyjaśnienia i uzasadnienia swoich decyzji, ale też prawa do innego punktu widzenia, innej oceny rzeczywistości?

Profesor Zygmunt Bauman był tak chętnie słuchany, dlatego że obce mu było mentorstwo i kaznodziejstwo. Najtrafniej opisał go Adam Chmielowski, autor studium o filozofii moralnej profesora: „Bauman wypracował jedyną w swoim rodzaju umiejętność przeobrażania wiedzy w mądrość, mądrość zaś jest niemierzalna. Nie ma też obiektywnej miary wielkości człowieka. Mimo tej niemierzalności jako uczony i pisarz zostawił głębokie ślady w wielu kulturach na całym świecie, a także w umysłach milionów czytelników. Do końca imponował nowatorstwem, wnikliwością i młodzieńczą świeżością myśli”.

Gdy Donald Trump został prezydentem USA, prof. Bauman tak to skomentował: „Tym, których cywilizacja zawiodła, barbarzyńcy wydają się zbawcami”. W poświęconej mu antologii został uznany za największego współczesnego socjologa. W polskich mediach publicznych po jego śmierci obowiązywał zakaz publikacji wspomnieniowych. A przecież współczesna nauka polska nie ma postaci z porównywalnym dorobkiem i osobowością. Czyja nikczemność i czyja strata?


Fragment książki Ewy Nowakowskiej „Cierń szansy” wydanej przez PRZEGLĄD


Fot. Agencja Wyborcza

Wydanie: 09/2022, 2022

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Marzena
    Marzena 27 stycznia, 2023, 16:28

    Kiedy już się zdecydowało polemizować z jakimś blogerem poświęcając na to akapit i cytując Tuwima, dobrze byłoby się dowiedzieć, kto to jest. „Kurka” w pseuconimie Matka Kurka to nie ptak ale grzyb, a sam pseudonim to szydercza odpowiedź na Ojciec Rydzyk. Taki to „endek”.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy