Po roku jesteśmy w punkcie wyjścia

Po roku jesteśmy w punkcie wyjścia

Lekarze walczą z zarazą i paradoksami systemu W ostatni poniedziałek marca w Warszawie poinformowano, że skończyły się wolne respiratory przewidziane dla pacjentów z COVID-19. Kilka dni wcześniej załoga ratowników wiozła kobietę z udarem w…  bagażniku prywatnego auta. Zaczyna brakować tlenu, karetek, respiratorów i łóżek, słowem wszystkiego. Z jakimi problemami stykają się pracownicy służby zdrowia? Kombi zamiast karetki Problemy z organizacją służby zdrowia w obliczu pandemii zgłaszają lekarze, ratownicy i dyrektorzy placówek. W piątek, 26 marca, głośno było o akcji ratunkowej z wykorzystaniem prywatnego kombi. Medycy wieźli chorą na miejsce lądowania śmigłowca i musieli poradzić sobie bez karetki. Sytuację skomentował na Instagramie ratownik Jan Świtała: „Zmarnowali ten rok. Nie wierzę, że nie można było zrobić więcej. (…) Nie wierzę w to, że można zamknąć wszystko, a zostawić świątynie. Nie wierzę w to, że nie można było zrobić centralnej bazy danych z wolnymi miejscami dla pacjentów”. Komentarz Świtały nie jest odosobnionym przypadkiem. To obraz podwójnej walki, jaką toczą medycy. Zmagają się z zarazą i systemem, w którym przyszło im pracować. – W jednym szpitalu schodzi w trzy dni tyle tlenu, ile w normalnych warunkach przed pandemią zużywano przez pół roku – mówi rezydent, który miał okazję pracować z pacjentami covidowymi podczas specjalizacji. Dlaczego tlen jest tak ważny? Podstawową terapią dla chorych na COVID-19 jest podawanie tlenu w celu doraźnego usunięcia duszności i zwiększenia ilości tlenu we wdychanym powietrzu. Niestety, ze względu na zbyt małą ilość tlenu w polskich szpitalach odbywają się jedynie operacje ze wskazań życiowych i dla ratowania życia. Wielu lekarzy uważa, że błędem było zorganizowanie oddziałów zakaźnych w zwykłych szpitalach. Doszło do wymieszania pacjentów zmagających się z koronawirusem SARS-CoV-2 z innymi chorymi. Wszyscy znajdują się w tych samych budynkach, przez co część oddziałów musiała zawiesić planowe zabiegi, a lekarze skupili się na zakażonych. – Kiedy tylko dowiedziałem się, że pacjenci covidowi są wożeni tą samą windą co nasze pacjentki na blok operacyjny, natychmiast zawiesiłem zabiegi. Nic nie działa, więc na dobrą sprawę codziennie rano możemy zaparzyć sobie ziółek, a po godz. 14 iść do domu – opowiada ginekolog pracujący w jednym z podwarszawskich szpitali. Bywa jeszcze gorzej, bo część oddziałów po prostu jest zamykana. – Poszczególne oddziały są przekształcane w zakaźne, a pacjentów przenosi się do innej części szpitala, gdzie jest np. o połowę mniej miejsc. Czasem zamykane są też całe oddziały, a wtedy nie ma gdzie leczyć pacjentów – wspomina chirurg z jednego z gdańskich szpitali. Skąd wziąć lekarza Taka organizacja odbija się fatalnie na pacjentach niecovidowych. Wielu chorych zbyt długo czeka na konsultację, czego następstwem może być rozwój nowotworu czy zbyt późno wykryty zawał. – Przeraża mnie, że nie ma łóżek dla tych, którzy nie chorują na covid. Wiele osób, które w normalnych warunkach by przeżyły, obecnie umrze, bo nie zostanie zdiagnozowanych na czas. Pacjenci zbyt długo czekają na konsultację i umierają w domu – mówi laryngolożka z Warszawy. Wtóruje jej rezydentka z Małopolski: – Jak się przenosi personel medyczny z jednego oddziału na drugi, to wiadomo, że gdzieś wreszcie go zabraknie. Wtedy trzeba odwoływać planowe zabiegi, bo nie ma ani środków finansowych, ani kadry. Problemy kadrowe są największą bolączką w obliczu kolejnej fali COVID-19. Na alarm biją lekarze, dyrektorzy i rezydenci. – Przede wszystkim widać dramatyczny brak wykształconej kadry medycznej. W Unii Europejskiej jesteśmy trzeci od końca, jeśli chodzi o liczbę lekarzy na 10 tys. mieszkańców. Teraz ten brak widać gołym okiem – wytyka dyrektor szpitala w Tucholi Jarosław Katulski. – Tworzone są szpitale tymczasowe, w których nie ma komu pracować. Szpitale, którymi rząd tak się chwali, powinny być zorganizowane i gotowe do przyjmowania pacjentów już po pierwszej fali pandemii. Część z nich jeszcze dzisiaj nie jest czynna, dlatego w szpitalach, gdzie otwarto oddziały zakaźne, kończą się łóżka – wyjaśnia. Mimo dramatycznego braku kadry w szpitalach rezydenci kończący specjalizację wypadają z systemu, ponieważ muszą podejść do państwowego egzaminu specjalizacyjnego, który wymaga wielotygodniowych przygotowań. Tym sposobem ok. 2 tys. praktyków nagle przestaje pracować. – W trakcie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2021, 2021

Kategorie: Kraj