Ruiny nadziei

Ruiny nadziei

Ein Bundeswehrsoldat der Internationalen Schutztruppe fuer Afghanistan, ISAF (International Security Assistance Force), patrouilliert am Sonntag (23.01.11) in Sharet Wahdat (Afghanistan) zur Unterstuetzung der ortsansaessigen Polizeikraefte in der Provinz Argo neben einem Einheimischen auf einem Esel. In der Region Badachschan zeigen nicht nur die Kraefte der Schutzkompanie Praesenz, sondern auch die Militaerpolizei (MP) und Mitglieder des German Police Project Teams (GPPT). Foto: Sascha Schuermann/dapd

W regionach Afganistanu, gdzie jeszcze niedawno żołnierze Bundeswehry budowali szkoły, wpływy odzyskują talibowie 21 grudnia 2019 r., Fajzabad, 100-tysięczne miasto w północno-wschodnim Afganistanie. Na położonym w lesie cmentarzu powoli zaczyna brakować miejsca. Pogrzeby odbywają się prawie codziennie. Tego wyjątkowo zimnego poranka znów zebrały się tutaj setki Afgańczyków, aby pożegnać kolejnego dzielnego żołnierza, który poległ w walce z talibami. 43-letniego Aydena lubili wszyscy. Był niezłomny i nieustraszony, a zarazem wrażliwy oraz troskliwy. Potrafił dodać kolegom odwagi. Nad owiniętym zieloną chustą ciałem sędziwy imam odmawia modlitwę pożegnalną. Następnie krewni Aydena kładą go ostrożnie do wykopanego wcześniej grobu. Dół jest bardzo wąski, trzeba oszczędzać miejsce. Tylko w ostatnich dwóch tygodniach pogrzebano tu 10 Afgańczyków. Kiedy pogrzeb Aydena dobiega końca, 100 m dalej rozpoczyna się kolejna ceremonia, w której uczestniczy zaledwie kilka osób. Chowają Karima. 17-letni chłopiec walczył po stronie talibów. Jego rodzinę ośmiu ochroniarzy oddziela kordonem od kilkunastu oburzonych osób. Ostatnią modlitwę dla Karima odmawia jednak ten sam imam, który wcześniej żegnał Aydena. – Cholera, ten dół powinien być węższy – napomina współpracowników mężczyzna, który nadzoruje przebieg pogrzebów w Fajzabadzie. Ayden i Karim pochodzili z tej samej małej wsi nieopodal miasta. Mieszka tam nie więcej niż 100 osób. Wszyscy się znają, wielu jest ze sobą spokrewnionych. Lecz na tym skrawku ziemi więzi rodzinne nie przeszkadzają we wzajemnym zabijaniu. Kipiący kocioł To głównie w okolicach Fajzabadu, w prowincji Badachszan, dochodzi ostatnio do najzacieklejszych starć pomiędzy wspieranymi przez rząd w Kabulu żołnierzami a radykalnymi talibami, którzy odzyskują kawałek po kawałku północne tereny Afganistanu. Żołnierzom często udaje się ich przepędzić, ale nieustępliwi islamiści powracają. Na początku stycznia w prowincji Kunduz w wyniku ataku talibów na bazy sił rządowych zginęło ponad 30 osób. Tylko w 2019 r. wojna domowa w Afganistanie pochłonęła ok. 2 tys. ofiar śmiertelnych. W ostatnich dniach jest trochę spokojniej, gdyż nadeszła sroga zima, uniemożliwiająca starcia. Przy czym gdyby Stany Zjednoczone nie zaopatrzyły armii rządowej w nowoczesną broń, krótkofalówki oraz wielozadaniowe samochody terenowe typu Humvee, sytuacja na północy wyglądałaby znacznie gorzej. Mróz oraz nacisk obecnych jeszcze w Afganistanie sił USA przynoszą pewne efekty. 7 stycznia w prowincji Badachszan poddało się ok. 100 talibów. Sytuacja w Afganistanie kojarzy się z kipiącym kotłem – na wierzchu ciężka amerykańska pokrywka, a pod spodem gotują się plemienne animozje. Zarazem kraj ów przypomina dziś pacjenta w agonii, podtrzymywanego przy życiu dzięki kroplówce USA. Gdyby prezydent Donald Trump zdecydował się ją odłączyć, pacjent mógłby zapaść w głęboką polityczną śpiączkę. Ostatnie posunięcia Waszyngtonu w Iranie oraz Iraku każą myśleć, że taki scenariusz jest całkiem prawdopodobny. Zresztą Trump już krótko po wyborczym zwycięstwie w 2016 r. oznajmił, że zamierza stopniowo zmniejszać kontyngenty w regionie Hindukuszu. Niedawno powtórzył, że „18 lat amerykańskiej pomocy” wystarczy. Co więcej, od około roku administracja Trumpa bez udziału prezydenta Afganistanu Aszrafa Ghaniego prowadzi rozmowy z talibami. Taki warunek postawili czołowi przedstawiciele islamskich fundamentalistów. Te ustępstwa ze strony Waszyngtonu pokazują dobitnie, po której stronie Stany widzą ostatecznego zwycięzcę tego konfliktu. Opieszała stabilizacja Na początku września 2019 r. gospodarz Białego Domu miał przyjąć w rezydencji Camp David kluczowych przedstawicieli talibów. Najwyraźniej jednak ktoś z jego otoczenia odwiódł go od tego pomysłu. Wszak tuż przed 18. rocznicą zamachu na World Trade Center spotkanie z byłymi przyjaciółmi szefa Al-Kaidy Osamy bin Ladena ściągnęłoby na prezydenta USA falę niechęci. Trump nagle oświadczył, że nie zamierza w ogóle rozmawiać z talibami. Po czym, już po rocznicy, poinformował opinię publiczną, że wznowił negocjacje. To nie pierwsze sygnały, które każą przypuszczać, że przywódca Stanów Zjednoczonych nie potrafi działać inaczej niż pod wpływem doraźnych impulsów. Zasadnicze pytanie brzmi: co dalej z Afganistanem? Pierwotnie Biały Dom zakładał, że po żmudnej mediacji rozmowy między Kabulem a talibami zakończą się rozejmem. Najpóźniej wtedy Trump zamierzał wycofać amerykańskich żołnierzy, co jednak osłabiłoby pozycję Kabulu w dalszych pertraktacjach z talibami.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2020, 2020

Kategorie: Świat