Sekspraca w Polsce

Sekspraca w Polsce

Generalnie klienci mieli takie oczekiwanie, że będę z nimi szaleć Szczególnie silnie wraca do mnie jedna sytuacja, kiedy podczas jednego z hostessowych zleceń zostałyśmy wysłane do ogromnej willi na Mazurach. Należała do biznesmena, który raz w miesiącu urządzał imprezy dla kolegów. Miałyśmy witać gości przy wejściu do willi, ubrane w ciuchy, które zapewni nam klient. Kilka godzin, za które wpadnie 600 zł. Wizja pracy w willi w lesie wydawała się lekko niepokojąca, ale szefowa agencji zadeklarowała, że pojedzie z nami. Na miejscu okazało się, że nie będziemy jedyną „atrakcją”. Był i pokaz barmański, i sztukmistrz, który widowiskowo połykał ogień, a także zespół taneczny, który miał zmysłowy erotyczny występ. Panów było trzech, towarzyszyły im escortki. Od asystentki organizatora dowiedziałyśmy się, że taki weekend to dla nich 4 tys. zł zarobku. Pamiętam, jak stałam w ogromnym domu i patrzyłam, jak siedzą z tymi facetami, wybuchając co chwilę śmiechem. Myślałam: jak tak można? Nie tylko ja zresztą. Inne hostessy też wzdychały nad marną kondycją moralną polskich kobiet. Myślałam, że moją obecność tam tłumaczył fakt, że jestem studentką i sobie dorabiam. Patrzyłam z góry nie tylko na pracownice seksualne, ale i starsze koleżanki, które już się nie uczyły, a praca hostessy dalej była ich jedynym zajęciem. Escortki jadły z klientami kolacje. Przy stole, traktowane jak równe. My czekałyśmy w drugim końcu sali, mogąc jedynie popatrzeć i liczyć, że dadzą nam to, co zostanie. Podeszła do nas kucharka. – Nie mają co robić? To ziemniaki obiorą – zarządziła. Przyjęłyśmy to z entuzjazmem – przynajmniej jakaś rozrywka. W poczuciu wyższości rozsiadłyśmy się nad wiadrem z obierkami. Pracowałam wtedy też w klubach jako tzw. rozkręcająca. Zakładałam wysokie szpilki, elegancką sukienkę i przez kilka godzin z innymi dziewczynami piłam drinki i tańczyłam na parkiecie. Tak miałam zachęcać do dobrej zabawy i pozostania w klubie na dłużej – i do wydania więcej pieniędzy przy barze. Naszą rolą było też „budowanie renomy”. Chodziło o to, żeby mężczyźni planujący wieczór na mieście pomyśleli o naszym klubie – że tam na pewno spotkają piękne dziewczyny. Kiedy w 2012 r. w Polsce odbywały się Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej, w Warszawie otworzono na miesiąc miejsce, które miało przyciągać bogaczy, klub dla elit. Miałam już doświadczenie, więc się zgłosiłam. W czasie funkcjonowania klubu odbyło się kilkanaście imprez. Próżno było jednak wyglądać tłumów, na które liczyli właściciele. Ceny za rezerwację stolika czy alkohol były bardzo wysokie. Ściągali więc do niego wybrani, którzy tych tysięcy zostawiali jednego wieczoru kilkanaście lub kilkadziesiąt. My, ambasadorki, wiłyśmy się pośród nich, zabawiając ich uśmiechami, rozmową, tańcząc. Niektóre z dziewczyn zawiązały bliższe relacje ze stałymi bywalcami. Szybko nastąpił niepisany podział na te, które korzystają z okazji, by do grona ich znajomych dołączyli bogaci panowie, i te, które ich unikały i po prostu cieszyły się z tego, że mogą imprezować i jeszcze na tym zarobić. Należałam do tej drugiej grupy, co pozwalało mi o sobie myśleć, że jestem lepsza. Dwa lata później wybuchła „afera dubajska”. Wyciekły informacje o dziewczynach, które jeździły np. właśnie do Dubaju, żeby spotykać się za pieniądze z arabskimi szejkami. Wśród nich były też kobiety znane z kolorowych magazynów. Ich nazwiska opublikowano w internecie, razem ze zdjęciami. Rozpoznałam dwie ambasadorki z „euroklubu”, w którym pracowałam. Nie zaskoczyło mnie to, ale w rozmowach ze znajomymi wyśmiewałam pracujące tak dziewczyny, bo zgodziły się, żeby ktoś na nie defekował. A przecież robiłam podobnie. W inny sposób i za mniejsze pieniądze, ale jednak. Kiedy studiowałam, dostawałam od rodziców pieniądze na mieszkanie i jedzenie. Nie byłam biedną studentka ciułającą grosz do grosza. Pensja za pracę jako hostessa szła na moje przyjemności. Nic niezbędnego do życia. Teraz, kiedy zbieram materiał do książki o sekspracy, sprawdzam, czy mam jeszcze w znajomych na portalach społecznościowych którąś z koleżanek jeżdżących do Dubaju. Nie. Byłyśmy jedynie koleżankami z pracy, i to osiem lat temu. Chociaż rozpoznałabym ich twarze, nie pamiętam imion. Nie udaje mi się ich odnaleźć. Są jednak inne, bliższe znajome, które wciąż figurują wśród moich kontaktów. Jest kilka, które wrzucają zdjęcia z zagranicznych wakacji, pokazują nowe torebki, bogato wyposażone mieszkania. Nie wiem, czym dokładnie się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 31/2022

Kategorie: Obserwacje