„Solidarność europejska”
Stałą, niemal historycznie zakodowaną cechą polityki polskiej jest zachłystywanie się słowami, umiłowanie podniosłych gestów i frazesów, które w efekcie powodują zbiorowe owcze pędy, w których jest dokładnie tyle myśli, ile w spędzie baranów. Jest to od bardzo dawna, od krakowskiej szkoły „Stańczyków”, a pewnie i wcześniej, przedmiotem ubolewania światlejszej części społeczeństwa, są to jednak odruchy mniejszościowe i bezskuteczne. Zazwyczaj także odbierane są one jako niepatriotyczne, do których wstyd się przyznawać. Sprawą, która ożywiła na nowo zgodny patriotyczny chór opinii, jest budżet Unii Europejskiej na lata 2007-2013, w którym prezydująca Unii Wielka Brytania zaproponowała cięcia dotyczące po części dopłat rolniczych, częściowo zaś tzw. funduszy strukturalnych przeznaczonych na modernizację nowo przyjętych krajów unijnych, w tym także Polski. Kroku tego należało się spodziewać już po przemówieniu Blaira w Parlamencie Europejskim, gdy Brytania obejmowała unijną prezydencję, ponieważ Blair jasno wypowiedział wówczas swoją myśl, że szansa Unii leży w rywalizacji z resztą świata w zakresie nowych technologii, nauki i wynalazczości, czego spodziewać się można bardziej po unijnych krajach rozwiniętych niż zacofanych, do których należą unijni neofici. Wtedy Blair olśnił opinię europejską, dzisiaj zaś, gdy realizuje on swoją wizję w budżecie, budzi oburzenie. Zarzuca mu się brak „solidarności europejskiej”, oddzielanie Europy bogatych od Europy biednych i potrzebujących, budowanie Europy „dwóch szybkości”, czego Blair nie ukrywa. W Polsce zaś wywołało to stanowcze „nie” naszego rządu, równie skuteczne, jak zawołanie Rokity „Nicea albo śmierć!”. Kochamy takie frazesy i gotowi jesteśmy teraz zastosować nawet polskie „weto”, które formalnie może przeszkodzić uchwaleniu budżetu 2007-2013 w ogóle i poprzestanie na budżetach rocznych. Ten stanowczy protest, który zjednoczył naród polityczny od prawa do lewa, od LPR po SLD, dotyczy w naszym wypadku pieniędzy wirtualnych. Polska bowiem zamiast obiecanych przez układy luksemburskie 60 mld euro miałaby obecnie otrzymać 54 mld, co z tego jednak, skoro z przyznanych nam już dotąd funduszy europejskich potrafimy wykorzystać zaledwie 14%, a więc nieporównanie mniej niż owe obiecane nam 54 mld. W dodatku zaś, nawet tracąc odjęte nam przez Blaira 6 mld, sumę 54 mld możemy otrzymać na pewno, podczas gdy wysokość pomocy unijnej w budżetach rocznych jest niejasna i niepewna. Ale, jak się rzekło, honor każe nam polec za 6 mld i co do tego naród – poza garstką umiejących liczyć ekonomistów, z którymi o tym mówiłem – jest zgodny. Ciekawsze jednak w tym wszystkim niż kłótnia o sumy euro jest powoływanie się przez nas w polemice z Anglikami na argument „solidarności europejskiej”, co wymaga bliższego spojrzenia. Otóż solidarność wykazywać można wobec jakichś wspólnych, powszechnie akceptowanych zamierzeń, które nawet wymagając ofiar prowadzą jednak w rezultacie do wspólnie upragnionego celu. Czy mamy istotnie do czynienia z taką sytuacją ? Jest to wątpliwe. Pomińmy już bowiem fakt, że jeszcze przed naszym przystąpieniem do Unii mogliśmy się przyjrzeć solidarności unijnej Europy wobec Polski. W tym czasie, jak wiadomo, bez żadnych warunków wstępnych i całkiem dobrowolnie otworzyliśmy nasze granice dla napływu zagranicznych towarów i kapitału, czego efektem jest to, że, jak pisał w „Gazecie Wyborczej” 7 lutego 2002 r. Marian Brzóska, ówczesny doradca ministra integracji europejskiej, „w tej chwili kraje Unii Europejskiej transferują z Polski ok. 4 mld euro rocznie od kilku lat”. Podobnie udział zagranicznego kapitału w stu największych polskich firmach wynosił już w 2000 r. 40%, o czym mówił przedstawiciel Dresdener Bank, a jeśli sprzedamy obecnie Telekomunikację Polską, a także – co dzieje się właśnie – śląski system energetyczny, ma on szansę wzrosnąć do 75%. Solidarność Europy z wyzwoloną z komuszej niewoli Polską była więc zawsze bardzo opłacalna dla obcego kapitału i powinniśmy o tym pamiętać. Załóżmy jednak, że wówczas, u początku naszej niepodległości, byliśmy młodzi i głupi i dlatego wpakowaliśmy się w ten pasztet, obecnie zaś, jako pełnoprawni członkowie Unii, zmądrzeliśmy i domagamy się solidarności. Jak jednak wygląda z kolei nasza obecna solidarność z Europą? Wiadomo, że Unia jest obecnie









