Środkowoeuropejscy populiści ostrzą noże na ostatnie niezależne media Z dzisiejszej perspektywy lato 2014 r. jawi się w najnowszej historii Europy jako końcówka idylli. Cisza przed burzą, ale raczej z tych zwodniczych, wręcz zbyt sielskich, żeby ktokolwiek zwracał uwagę na nadciągające czarne chmury. Wtedy jeszcze na Starym Kontynencie liberalne demokracje utrzymywały absolutny monopol, a wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej miał ostatecznie dowieść, że podział na nową i starą Europę zniknął i że kraje dawnego bloku radzieckiego zadomowiły się w unijnych strukturach, przepisach, ale też wartościach. Wyjątkiem był wówczas Viktor Orbán. Choć wiemy dzisiaj, że wtedy dopiero się rozpędzał, już grał na nerwach wielu europejskim liberałom. Krytykował Unię za jej fundamentalne zasady, kwestionował postanowienia traktatów, bojkotował inicjatywy wzmacniające jurysdykcję Brukseli w krajach członkowskich. Czasem można było nawet odnieść wrażenie, że u Orbána to sztuka dla sztuki, a jego antyeuropejskość jest po prostu medialnym happeningiem, rodzajem politycznej kreacji. Ale jeśli tak było, kreację tę od samego początku reżyserowano na światowym poziomie. Za dużo zachodniej prasy Odpowiedzialny za wizerunek Orbána i całej jego nieliberalnej doktryny był (i nadal jest) Zoltán Kovács. Formalnie jego tytuł brzmi: sekretarz stanu ds. dyplomacji publicznej w kancelarii premiera. W praktyce Kovác, doktor historii z doświadczeniem akademickim na uznanych zachodnich uczelniach, odgrywa znacznie ważniejszą rolę. Orbán traktuje go jako rzecznika prasowego dla zagranicznych mediów. Odpiera ataki wszystkich tych anglojęzycznych korespondentów, którzy nieprzerwanie od ponad dekady oskarżają węgierski rząd o rozbijanie Unii od środka. To samo, choć bez dziennikarzy na sali, robił w pewne lipcowe popołudnie wspomnianego 2014 r. Spotkał się wtedy z grupą zagranicznych studentów (wśród których był autor niniejszych słów), przebywających w Budapeszcie w szkole letniej organizowanej przez jeden z działających jeszcze wtedy swobodnie liberalnych think tanków. Rozmowa w niczym nie przypominała dyskusji, a raczej rytmiczne uderzenia wzburzonego morza o betonowy falochron. Studenci co rusz zadawali mu przewidywalne pytania: dlaczego uderzacie w zagranicznych inwestorów, atakujecie migrantów, straszycie katolickim fundamentalizmem? Innymi słowy: co wam nie pasuje w europejskim liberalizmie, który wszystkim nam dał tyle dobrego? Kovács miał na to zawsze taką samą odpowiedź: że wcale tak nie jest. W rzeczywistości rząd Viktora Orbána nie robi żadnej z tych rzeczy, a wy, droga młodzieży, padacie ofiarą propagandy. Tę ostatnią myśl wyrażał jednym zdaniem, które literalnie powtarzał jak refren: You read too much western media. Czytacie za dużo zachodniej prasy. Dekonstrukcja tego przekazu jest tyleż prosta, co typowa dla nacjonalistycznej mutacji populizmu, którą forsował wtedy Orbán. Jego rzecznik mówił nam tak naprawdę: nie macie dostępu do prawdziwej wiedzy na temat Węgier, tylko do zagranicznej, marksistowsko-liberalnej propagandy. Gdybyście czytali media węgierskie, wiedzielibyście, co realnie się dzieje w tym kraju. Ale Kovács zdawał sobie sprawę, że to warunek nierealny do spełnienia z powodu bariery językowej. Po węgiersku w Europie mówi mało kto, dla obcokrajowców to język niewyobrażalnie trudny. Nawet pracujący w tym kraju zagraniczni dziennikarze na co dzień polegali na lokalnych asystentach i tłumaczonych przedrukach z węgierskiej prasy. Już wtedy, osiem lat temu, Orbán sygnalizował więc swoje późniejsze plany. Widział, ile znaczy dostęp do informacji, jak wiele jego doktryna traci na tym, że Zachód, a za jego pośrednictwem również sami Węgrzy wciąż mogą patrzeć mu na ręce. Być może właśnie wtedy uznał, że zamieni swój kraj w bastion cenzury, kontrolując media i obieg informacji niczym Ministerstwo Prawdy u Orwella. Obsesja Orbána Osiem lat później obaj protagoniści tej historii trwają na stanowiskach, a na Węgrzech wolnych mediów właściwie nie ma. W całym kraju istnieje zaledwie jedna stacja telewizyjna, która jest finansowo niezależna od rządu lub oligarchów z kręgu Orbána i ma zasięg ogólnokrajowy – RTL Klub. Pozostałe nadają już tylko prorządową propagandę. Publiczne kanały telewizyjne i radiowe nawet nie kryją się z tym, że w czasie kampanii wyborczych agitują na rzecz Orbána. Tamás Fábián i Dóra Csatári, reporterzy portalu Telex, jednej z niewielu wciąż działających na Węgrzech niezależnych redakcji internetowych, opisali szczegóły funkcjonowania mediów publicznych w analizie z listopada 2021 r. Ujawnili
Tagi:
Agrofert, Aleksandar Vučić, demokracja, Donald Trump, Donald Tusk, Dóra Csatári, Europa, Europa Środkowa, Ivo Prokopiev, Lidove noviny, Mátyás Vince, media, Mladá Fronta DNES, Pierre Rosanvallon, populizm, prawa obywatelskie, prawica, Rada Europejska, Silvio Berlusconi, skrajna prawica, Szabolcs Dull, Tamás Fábián, Telex, Unia Europejska, Viktor Orbán, Węgry, wolność słowa, Zoltán Kovács









