Niektórzy, i to nie byle jacy, mają życzenie, aby Instytut Pamięci Narodowej dokumentował bohaterstwo narodu polskiego w mrocznych czasach od Bieruta do Jaruzelskiego. I nie ulega wątpliwości, że prezes Leon Kieres spełniłby to ze wszech miar słuszne życzenie, gdyby UB i SB zgromadziły dowody tego bohaterstwa. Niestety, nie było im to w głowie. Zgromadziły coś przeciwnego w wymowie: pokaźny zasób archiwalny, świadczący o donosicielstwie i innych odmianach tajnej współpracy narodu z upadłym reżymem. Z próżnego i prof. Kieres nie naleje. Tak krawiec kraje, jak mu materializmu staje. IPN udostępnia legalnie dowody donosicielstwa tak zwanym pokrzywdzonym (bywają to nierzadko osoby ze świecznika, więc pokrzywdzenie wyszło im na dobre) i za ich pośrednictwem ogłasza to całemu narodowi. W ten sposób naród odzyskuje Pamięć, nabiera wiedzy, która mu się słusznie należy, a której przedtem nie miał. Naród z tego wyjdzie obkuty z historii jak prymus na maturze. Jego duma z samego siebie wzrośnie do niebotycznej wysokości. Wyobraźmy sobie, co by się z narodem stało, gdyby panowie Pałubicki, Lityński, Pęk i inni nie wpadli na genialny pomysł założenia IPN-u. Żyłby w ciemnocie, nie rozróżniał Dobra od Zła, nie wiedział, do czego służyła SB i w ogóle jego położenie byłoby ze wszech miar godne politowania. Co innego teraz, gdy posiadł wiedzę o 240 tysiącach, a słyszę, że już mu szykują do posiadania wiedzę o milionie i pół. Módlmy się, aby od takiego nadmiaru wiedzy narodowi się w głowie nie pomieszało. Inne, bardziej państwowe narody bronią się przed takim skutkiem w ten sposób, że dzielą swoją historię na dwie części: jawną i sekretną, jedną podają do powszechnej wiadomości, wpajają w dzieci szkolne i uniwersyteckie, upowszechniają za granicą i to ich trzyma razem jako naród. Drugą część swojej historii trzymają tak długo, jak się da pod kluczem, w tajnych archiwach, wynosicieli karzą, a kierując się duchem systemu i konsekwencją także dokumenty kompromitujące inne narody trzymają w ukryciu. Anglicy nie wyrzekli słowa krzywdy o Katyniu, dopóki nie zrobili tego Rosjanie. Naukowca z IPN może spotkać rozczarowanie, gdy zażąda od Anglików, Francuzów czy Amerykanów dostępu do dokumentów takiej wagi, jakie w Polsce można znaleźć na śmietniku lub w Internecie. Obywatel politycznie ucywilizowany wie, że donosicielstwem czy tajną agenturalnością nie wypada się chwalić, ale tak samo dobrze wie, że bez tego policja kryminalna czy polityczna ciągle jeszcze nie może się objeść. Ten dylemat dobrze uchwycił w paraboli zatytułowanej „Portret kata” francuski filozof konserwatywny z XIX wieku De Maistre. Opisawszy odrażającą postać egzekutora kary głównej, tak kończył: „A jednak cała wielkość, cała potęga, cała dyscyplina spoczywa na kacie: on jest postrachem i więzią społeczności ludzkiej. Zabierzcie światu ów niepojęty czynnik, a w jednej chwili ład ustąpi miejsca chaosowi, trony upadną i społeczeństwo zniknie”. Jest to słuszna myśl, nieco przesadnie wyłożona. Kat jest niezbędny do podtrzymania monarchii, dyktatury i prawdopodobnie wszelkiego jedynowładztwa, a czasami też, jak w USA, liberalizmu. Społeczeństwo demokratyczne może się obejść bez kary śmierci i kata przynamniej przez pewien czas. Nie może jednak istnieć bez legalnego systemu donosicielskiego i tajnej agentury. Potrzeba tych środków policyjnych kiedyś zniknie, już dość szybko znika. Przy okazji ujawniania billingów różnych osób przez sejmowe komisje śledcze mogliśmy się zastanowić: ilu szpiclów musiałaby zatrudnić policja, gdyby nie było tych sztuczek elektronicznych, pozwalających higienicznie i moralnie stwierdzić, kto z kim, kiedy i jak długo rozmawiał. Podsłuch i podgląd środkami elektronicznymi rozszerza się, kiedyś obejmie wszystko, co zainteresuje władzę. Wejdzie szeroko do biur, do prywatnych mieszkań, do kuchen, sypialni i wychodków. Co ja mówię „wejdzie”, już wchodzi, otwarta jest tylko kwestia, jaka część społeczeństwa będzie tym objęta. Wierzę w wizję Orwella: myślę, że całe. Znikną rozterki moralne, jakie dziś męczą donosicieli, znikną oni sami, jak zniknęły zawodowe praczki, jak pucybuty, kataryniarze, kaci i tyle innych kiedyś pożytecznych zawodów. W czystym moralnie świecie elektronicznej, powszechnej kontroli zaobrączkowani ludzie z sentymentem będą wspominać poczciwego donosiciela, która miał tylko dwoje uszu, nie zawsze oczyszczonych z nadmiaru woskowiny i tylko dwoje oczu, przysłoniętych opuszczonym rondem kapelusza. Magistrat krakowski wynajmie bezrobotnych, ubierze ich według wyobrażeń, jakie wówczas będą panować na temat wyglądu ludzi tego fachu
Tagi:
Bronisław Łagowski









