Święto wiosny

Święto wiosny

Czyże wracają z zimowisk i stadnie świergolą, niezrównane drozdy wyśpiewują swoje zakręcone melodie, zięby też już męczą powtarzaną w nieskończoność frazą, kosy eksperymentują w awangardzie poranka; bywa już tak ciepło, że można okno otworzyć przed świtem i posłuchać sobie do woli, jeśli się szczęśliwie budzi poza miastem. Otwiera się na świt i na świat, na oddech, rozpostarcie i wyciszenie. Zamiast patrzeć przez szyby przykurzone na nieprzeniknioną dymgłę i mury sąsiedniej kamienicy, zamiast przymykać ucho na zawodzące tramwaje, pulsujące sygnały alarmowe, wściekłe klaksony i piski hamulców, całe to tętno metropolii zawzięcie produkującej hałas, teraz ucha mogę nadstawiać na ciszę bezludną. Mogę w spokoju mijać się z powołaniem, zamiast nerwowo mijać się z tłumem, przepychać, ocierać, wyswobadzać, wystawać w kolejkach po starość. W górach dryfuję na czasie, w miastach on mi wiecznie ucieka. Współczuję wszystkim uzależnionym urbanistycznie, dopóki nie próbują bałamutnie wychwalać swojego położenia – że mianowicie „wszędzie mają blisko”.

Pół wieku bez mała zabrało mi zrozumienie, jak wielkim komfortem jest mieć wszędzie daleko – dzięki temu człowiek sam się do siebie zbliżyć może. We wsi podgórskiej nawet dzwony kościelne nie drażnią mnie tak jak te miejskie, albowiem jeden tu dzwon, w pół dystansu między ziemią a niebem, wtapia się w poszczekiwania psów i zgrzyty pilarek, wybija godziny, wabi na nabożeństwa – w mieście to kakofonia dzwonów w natłoku świątyń, jeszcze jeden element nieznośnego zgiełku.

Wielki Tydzień zawsze był dla mnie świętem wiosny, bo w przeciwieństwie do domowych świąt Bożego Narodzenia rodzice zwykli spędzać ten czas w gościnie wiejskiej. Cały ten witalny zew natury budzącej się z zimowego letargu stawał w sprzeczności z ponurą treścią kolejnych dni wyznaczających tzw. Mękę Pańską. Zapachniałość i rozżwawienie za oknem skłaniały ku temu, żeby się cieszyć, tymczasem ojciec, do szpiku kości zindoktrynowany katolik, pilnował, aby do niedzielnego poranka wyłącznie się umartwiać. Wszelkie oznaki dobrego humoru były postrzegane jako grzech, bo przed dwoma tysiącami lat człowiek imieniem Jezus został poddany wyjątkowo okrutnym torturom i zamęczony na śmierć. Co więcej, jego wszechmogący ojciec sam wybrał taki los dla swojego syna, aby „zgładzić grzechy tego świata”.

Katolickie rytuały pasyjne i ich pokrętnie metafizyczna logika były dla mnie w najlepszym razie dziwactwem starszych pokoleń, które w dzieciństwie znosiłem z trudem. Tym większym, że zadawałem racjonalne pytania wtedy, gdy należało „z przejęciem i pokorą” milczeć. Jako nastolatek nie znosiłem Wielkiej Soboty, bo radiowa Trójka tego dnia nie nadawała swojej Listy Przebojów, co po dziś dzień mam za tajemniczą gorliwość religijną peerelowskiego wszakże medium. Jezus leży w grobie, więc nie można słuchać rocka? Przecież zaraz i tak wstanie, nie można go w sobotni wieczór do tego zachęcić takim muzycznym before party? Niedziela wielkanocna to były już podchody w celu znalezienia prezentu od „zajączka”, poniedziałek lał się strumieniami wedle pogańskich obyczajów – dziwna była ta błyskawiczna transformacja narodu ponuraków cierpiących żałobę po zabitym bogu w euforycznych żywiołaków, a wszystko w kilkadziesiąt godzin.

Ta chrześcijańska dwubiegunówka była jednak o wiele znośniejsza niż święta grudniowe, bo o ile – zakładam, że w przypadku osób psychicznie zrównoważonych – wielkopostna rozpacz była rytualnie udawana, był to teatr religijnego smutku, po którym można było z ulgą odetchnąć, o tyle w okolicznościach wigilijnych obowiązywał powszechny nakaz radowania się, co moim ziomkom przychodziło zawsze z większym trudem. O ile rokrocznie w Adwencie pogrążam się w depresji, a samych świąt boję jak diabeł wody święconej, o tyle Wielkanoc budzi we mnie skojarzenia znacznie lżejsze gatunkowo. To wiosna się święci, Strawiński raczej niż Bach, frenetyczna herezja, przeistoczenie sacrum w profanum, wody z kropielnicy znaczącej czoło w wodę z wiadra wylewanego przez chłopów na baby w gonitwie po polu.

Wydanie: 14/2023, 2023

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy