Szczecin

Szczecin

Dawno temu, podczas wizyty w Polsce, prezydent Francji Charles de Gaulle wzniósł okrzyk: „Niech żyje Zabrze, najbardziej śląskie z miast śląskich, a więc najbardziej polskie z miast polskich!”. Spędziłem ostatnio parę dni w Szczecinie i pomyślałem, że jest to najbardziej pomorskie z miast pomorskich, a więc najbardziej polskie z miast polskich. Czyżby „odwieczna polskość Ziem Odzyskanych”? Raczej zupełnie odwrotnie! Szczecin ma przeszłość niemiecką, ale – paradoksalnie – ona też może być kluczem do polskości. Pod jednym wszakże warunkiem: że Polskę, owo heart of Europe leżące w centrum naszego kontynentu, będziemy traktować nie nacjonalistycznie, lecz pogranicznie. To znaczy: jako kraj Wielkiego Pogranicza – nie tylko między historycznymi Niemcami a historyczną Rusią, ale i między łacińskim Zachodem a bizantyńskim i słowiańskim Wschodem. Szczecin łączy wszystkie te elementy. Składnik niemiecki jest tu, rzecz jasna, najważniejszy. Lecz przecież był on zawsze wmontowany w polskość. I to nie tylko w Szczecinie, nie tylko nawet we Wrocławiu czy Gdańsku, ale praktycznie w całej historycznej Rzeczypospolitej, bo nawet na Ukrainie, w Kijowie, wzniesiono pomnik prawa magdeburskiego. A Kraków? Mało kto pamięta, że było to, jak Szczecin, miasto hanzeatyckie, w którym przez niemal 300 lat mówiło się i pisało po niemiecku. I nawet nie jest najważniejsze, że niemieckość Krakowa skończyła się w połowie XVI w., a niemieckość Szczecina w połowie XX w. Bo zasadnicza różnica kryje się w obrazie tego końca: w pierwszym przypadku nastąpił on w sposób naturalny, w drugim – przez brutalne wypędzenie. Dziś w Szczecinie można do woli deklamować o odwiecznej polskości, lecz stare kościoły, domy i mury będą i tak mówić swoje. Ale Wielkie Pogranicze odsłania się tu raz za razem i nie jest ono jedynie hanzeatyckie i jedynie niemieckie. Gdy przed 70 z górą laty przybywali do Szczecina polscy osadnicy, przynosili ze sobą tchnienie Wschodu, ów świat „polskich kresów”, w którym nikt się nie dziwił ani innemu obrządkowi katolicyzmu, ani innemu wyznaniu chrześcijaństwa, ani w ogóle innej wierze, bo trudno przypuścić, by w tej wędrówce ludów nie przybył do Szczecina ani jeden muzułmanin, ani jeden karaim. A przecież to była Polska właśnie. Ten XX-wieczny import Wschodu do Szczecina – czyżby był odpowiedzią na XVIII-wieczny eksport Szczecina na Wschód? Owszem, wtedy nie było wędrówki ludów. Ale była, urodzona w Szczecinie, księżniczka Zofia Augusta Anhalt-Zerbst. Ona powędrowała na Wschód znacznie dalszy niż ten, z którego przybyli powojenni wygnańcy: stała się Katarzyną II, carycą Rosji. Na szczecińskim domu, w którym przyszła na świat, widnieje tablica z tłumaczeniem na język polski tekstu niemieckiego z XIX w. Czytając go, myślałem o Warszawie, gdzie w pałacu Morsztynów przy ulicy Miodowej rezydował w roku 1707 największy władca Rosji, Piotr I. Katarzyna przyniosła zagładę polskiemu państwu, Piotr w 1707 r. był tego państwa sojusznikiem, ale tylko ta pierwsza doczekała się w Polsce tablicy pamiątkowej. Paradoks? Zapewne. Lecz czyżby to jedynie Szczecin był zdolny przyjąć całe swe skomplikowane dziedzictwo? A przecież to miasto chroni także polską spuściznę. I jakże często zawstydza nas, z Polski centralnej. Największą polską prywatną bibliotekę, liczący 40 tys. woluminów krakowski księgozbiór prof. Henryka Markiewicza, przygarnęła po jego śmierci akurat Książnica Pomorska. Otwarto tu salę jego imienia, rozpoczęto Wykłady Markiewiczowskie, a zbiory po profesorze opatrzono odrębną sygnaturą. Markiewicz w żaden sposób nie był związany ze Szczecinem, tak jak nie był z nim związany wilnianin Stanisław Stomma. A jednak to historyk szczeciński, prof. Radosław Ptaszyński, wydał biografię polityczną Stommy i opracował jego trzytomowe „Pisma wybrane”. A cóż mówić o krakowianinie Eugeniuszu Kwiatkowskim, zagospodarowującym po wojnie polskie wybrzeże od Gdańska i Gdyni po Szczecin? Wszystkich tych ludzi znałem osobiście – w mojej ostatniej książce „Pamięć gromadzi prochy” piszę o nich jako o mych mistrzach. Gdy dziś odnajduję ich w Szczecinie, myślę, że jest jakaś szczególna pamięć tego miasta. Pamięć wdzięczna, ale i pamięć uczciwa, wolna od pseudopatriotycznego zadęcia. Oto więc fenomen Wielkiego Pogranicza i oto magia Szczecina. Jeżeli potrafimy to pojąć i przyjąć, zrozumiemy też, czym jest Polska. A Szczecin rzeczywiście ujrzymy jako najbardziej polskie z polskich miast. a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 50/2022

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony