Sztuka w blasku pieniędzy

Sztuka w blasku pieniędzy

Rynek sztuki w PRL nie doczekał się opracowania. Nikt nie spisał historii, nie zbadał archiwów Janusz Miliszkiewicz – publicysta, znawca rynku sztuki Artyści lubią narzekać na swój los. W pandemii jest im jednak wyjątkowo trudno. Ale czy kiedyś było łatwo? Na przykład za PRL? – W PRL nie było wolnego rynku, nie było aukcji sztuki. Był monopol państwa. Ceny prac plastycznych ustalano arbitralnie na niskim poziomie. Przedsiębiorstwo państwowe DESA handlowało głównie dziełami sztuki dawnej. Sztuka nowa w jej galeriach pojawiła się dopiero po 1980 r. Do 1989 r. ceny były spłaszczone na skutek arbitralnej decyzji politycznej. Chodziło o to, by ceny dóbr uważanych za luksusowe nie drażniły klasy robotniczej. Ceny obrazów i antyków w Polsce były szokująco niższe od porównywalnych dzieł w Europie. Jednak bulwersowały ludzi. – Na początku lat 80. byłem świadkiem awantury. W Warszawie obok Ministerstwa Kultury działała państwowa Galeria Art. W oknie wystawowym wisiał obraz Eugeniusza Eibischa z podaną ceną. Przed wystawą zatrzymała się grupa dostatnio ubranych osób. Mężczyzna zobaczył, że cena obrazu jest wyższa od urzędowej ceny poloneza. Dostał szału! Wrzeszczał: jak takie coś może tyle kosztować?! A jak artyści czuli się w tym systemie? Czy ich twórczość była komuś potrzebna? – Jeśli się zakręcili wokół swojej kariery, upolitycznili ją, to mieli dostęp do państwowych galerii sztuki, zresztą innych nie było. Wystawa np. w Zachęcie świadczyła o wysokiej pozycji, nie tylko artystycznej, ale także politycznej danego twórcy. Mieczysław Ptaśnik, w latach 1977-1989 dyrektor tej narodowej galerii, wspominał w dziennikach, że na niektórych wernisażach zdarzało się oglądać w szatni na półkach ze 40 generalskich czapek. To może dawać pojęcie, jaką rangę polityczną miała sztuka. Jako pierwszy dziennikarz streściłem w 2004 r. w dodatku „Rzeczpospolitej” „Plus Minus” fragmenty szczerych aż do bólu rękopiśmiennych dzienników Ptaśnika. Świadczą one o tym, jak upolityczniona była sztuka, jak cenzurowano wystawy. Posłuszni artyści mieli zapewnione zakupy muzealne swoich prac, dostawali pracownie, paszporty. Mieli etaty na uczelniach. Zapraszani byli na międzynarodowe plenery do bratnich krajów socjalistycznych. Starali się, żeby cały ich dorobek trafił do któregoś z muzeów, nawet jeszcze za ich życia. Uważali, że dzięki temu staną się nieśmiertelni. – Praktyka pokazała, że to wolny rynek najlepiej rozsławia artystę, utrwala jego nazwisko w świadomości społecznej. W 2019 r. odbyło się 330 aukcji, przed każdą była wystawa. Drukowano katalogi, oferty aukcyjne krążyły w internecie. Na rynku artysta żyje. W muzeum jego obrazy wiszą w magazynie. Kto i jak wyceniał współczesną sztukę? – O cenie nie decydowały popyt ani podaż. Cena miała charakter uznaniowy. Przy mnie w państwowych galeriach wielokrotnie spisywano umowy komisu. Współczesny artysta oddawał do komisowej sprzedaży swoje prace. Cena prac docenta lub profesora musiała być istotnie wyższa niż prac magistra sztuki. Nawet gdy obrazy magistra były rozchwytywane przez klientów, a prac docenta nikt nie chciał… Tak było na rynku. Natomiast w państwowych rozliczeniach z artystami nie było zróżnicowanych honorariów, panowała urawniłowka. Wybitny plakacista Franciszek Starowieyski nagradzany był w świecie. Skarżył mi się, że dostaje za plakat tyle samo, co byle miernota. Kryteria wycen były absurdalne, pozarynkowe. – Dziwię się, że tak ciekawy temat jak funkcjonowanie rynku sztuki w PRL nie doczekał się opracowania. Nikt nie spisał historii, nie zbadał archiwów. Odchodzą ostatni świadkowie wydarzeń. Niedawno na Nowym Świecie w Warszawie zlikwidowano restaurację. Firma zabrała ze sobą szyld. Okazało się, że pod nim widnieje wykuty w kamieniu napis: „Galeria Nowy Świat 1952”. Tę prestiżową galerię zlikwidowano pod koniec lat 90. Znam jej likwidatora. Zwróciłem się do niego, żeby podał dokładną datę zamknięcia galerii. Nie pamiętał… Inni uczestnicy zdarzeń też nie pamiętają. Wszystko jednak zmieniło się po transformacji. – Nie od razu! To był proces. 1 kwietnia 1989 r. weszła w życie liberalna ustawa o działalności gospodarczej, powstały prywatne galerie. Najpierw trzeba było urealnić ceny sztuki. Podstawą całego rynku w PRL był czarnorynkowy przelicznik dolara. W dolarach nieoficjalnie określano wartość różnych towarów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2021, 2021

Kategorie: Kultura