Szukam sojuszników

Szukam sojuszników

W polskiej polityce nie ma świętych, nie ma tych czystych, bezgrzesznych Włodzimierz Cimoszewicz, marszałek Sejmu RP – Jeszcze parę tygodni temu chciał pan zrezygnować z polityki. – Ale po zakończeniu tej kadencji Sejmu. – Chciał pan też oddać legitymację SLD. Teraz jest pan ratownikiem lewicy. Tak to jest określane. – I nie wiem, czy słusznie. Bo tak naprawdę podjąłem się funkcji marszałka, w warunkach niełatwych dla Sejmu, na parę miesięcy przed zakończeniem kadencji. Co z tego wyniknie, poza podstawowym zadaniem polegającym na porządnym organizowaniu pracy Sejmu, trudno mi w tej chwili przewidywać. Natomiast co do moich wcześniejszych wypowiedzi – podtrzymuję wszystko, co powiedziałem. – O wycofaniu się z polityki? – Myślę o tym od dłuższego czasu, od dwóch lat… Natomiast gdy chodzi o legitymację partyjną, powiedziałem tyle, że coraz bliższa jest mi ponownie idea bezpartyjności. Rozumiem logikę systemu politycznego, który musi bazować na funkcjonowaniu partii politycznych. Ale też nie ukrywam, że niedobrze się w tym czuję. Nie potrafię i nie chcę podporządkowywać się czyimś decyzjom określającym, jak mam się zachowywać, co mam myśleć, co mam robić. Bo bardzo często jest tak, że myślę inaczej. I dość często jest tak, że to ja mam rację. – Nie chce pan słuchać przewodniczącego swojej partii, Józefa Oleksego? – Nie, nie chcę. Nie ma czystych i bezgrzesznych – Co pana bardziej złości – sytuacja na lewicy czy w ogóle sytuacja w polskiej polityce? – Pewnie, w sumie, ten ogólniejszy problem… Gdyby tylko lewica przeżywała kłopoty, to trudno, można mieć takie czy inne wrażenia, ale można całkiem sensownie wyobrazić sobie funkcjonowanie państwa pod rządami innej orientacji politycznej, jeśli jest profesjonalna, jeśli jest rozsądnie umiarkowana, przewidywalna… – …niepazerna… – …i tak dalej. Całkowicie potrafię sobie wyobrazić taką sytuację i życie w takich warunkach. Ale przecież problem polega na tym, że w polskiej polityce nie ma świętych, nie ma tych czystych, bezgrzesznych. Nie ma tych, którzy gwarantują wysoki profesjonalizm, uczciwość. Na to wskazuje doświadczenie kilkunastu lat. I paplanina, że jest się nową formacją, to właśnie paplanina. Przecież w większości się znamy, wiemy, kto co robił, kim był, jakie decyzje podejmował. On, jego rząd, jego formacja. Więc przynajmniej okażmy się zdolni do uczciwej rozmowy. Sytuacja jest po prostu poważniejsza, niżby wynikało z tej pyskóweczki, polegającej na wytykaniu grzechów innym czy też oddalaniu wszelkich zarzutów wobec siebie. – Na czym polega powaga sytuacji? – Środowiska polityczne są mało odporne na rozmaite patologie. I nie wypracowały mechanizmów prewencyjnego im zapobiegania. Wystarczyło, że dziennikarze „Wyborczej” gdzieś jakiemuś lokalnemu działaczowi jednej z partii opozycyjnych dali do zrozumienia, że mogą go dostrzec, żeby zaczął im wrzucać do plecaka paręset złotych za przychylność. Nie chcę w tej chwili tych wszystkich znanych przykładów przytaczać. Trzeba by spróbować się zastanowić, dlaczego tak jest. – Dlaczego tak jest? – Częściowo dlatego, że dziś w Polsce bardzo wiele osób o bardzo wysokich kwalifikacjach ma atrakcyjniejszy wybór niż zajmowanie się sprawami publicznymi. W tej działalności jedynym źródłem satysfakcji jest w gruncie rzeczy przekonanie, że robi się coś ważnego. A poza tym jest stres, jest często prymitywny, wulgarny atak, ogromna trudność w komunikowaniu się z obywatelami, czasami wynikająca z braku zainteresowania. Wielu ludzi, którzy słusznie cenią swoje możliwości, dystansuje się więc od życia publicznego. Obserwujemy w ostatnich kilkunastu latach proces negatywnej selekcji ludzi idących do polityki. Jest tu coraz więcej osób bez kwalifikacji – zawodowych i moralnych. Paradoksalnie powraca leninowskie przekonanie, kto może rządzić państwem… – Kucharka. – To pan powiedział, ja nie chcę żadnej profesji obrażać. Po drugie, u nas partie są w fazie kształtowania obyczajów, reguł, więc bardzo łatwo deformują się, degenerują. Przyjmują taki wręcz kapralski styl uprawiania polityki. Kiedy wykorzystuje się swoją władzę partyjną do narzucania ludziom tego, co mają mówić, co mają robić, co mają myśleć. Gdy przypatruję się niektórym głosowaniom w Sejmie, to mam wrażenie, że ogromna większość posłów skapitulowała. Bez walki oddali jedno ze swoich najważniejszych praw – prawo do samodzielnego myślenia, do rozstrzygania we własnym umyśle i sumieniu tego, co jest słuszne i co jest niesłuszne. – Na to, żeby posłowie zastanawiali się i rozstrzygali, jest miejsce w komisjach, na sali plenarnej, kiedy jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2005, 2005

Kategorie: Wywiady