Lewica musi się zbudować na nowo

Lewica musi się zbudować na nowo

Połączenie SLD z Wiosną było farsą


Prof. dr hab. Jacek Raciborski – kierownik Katedry Socjologii Polityki na Wydziale Socjologii UW, opublikował kilkanaście monografii i ponad 100 artykułów w periodykach krajowych i zagranicznych. Jego ostatnio wydane monografie to: „Obywatelstwo w perspektywie socjologicznej”, „Państwo w praktyce: style działania”. Redaktor naczelny półrocznika „Studia Socjologiczno-Polityczne”.


Regularnie przeglądam sondaże, a ponieważ mam w pamięci historie upadków poprzednich rządów, AWS, SLD, PO, zdumiewa mnie, że przy tych wszystkich klęskach, które spadają na PiS, ta formacja tak dobrze się trzyma. Owszem, traci, ale są to straty wręcz symboliczne. Czy to znaczy, że scena polityczna ogranicza się do PiS i anty-PiS i jest to już zabetonowane?
– Tak! Scena jest zamknięta. Ten podział istnieje co najmniej od roku 2018, od wyborów samorządowych. A później krzepł. W istocie wszystkie kolejne wybory go potwierdzały i zarazem umacniały. Jest to zasadniczy podział strukturalizujący postawy i emocje Polaków. I to jest jeden z powodów stabilności poparcia dla PiS. Istnienie oponenta, a właściwie wroga.

Wyborcę PiS on drażni, mobilizuje?
– Taka sytuacja tworzy bardzo silny konflikt, polaryzację obejmującą wiele aspektów codziennego życia, na szczęście nie wszystkie. Polaryzacja powoduje bardzo tendencyjne przyswajanie informacji przez jednostki – trafiają do nas tylko takie, które potwierdzają nasze mniemania i, szerzej, obraz świata. Drugim powodem względnie wysokich notowań PiS jest zróżnicowany charakter poparcia.

O tych, którzy kochają PiS

Czyli nie 500+?
– Myślę, że są trzy źródła poparcia dla PiS. Pierwsze – rzeczywiście swoje zrobiły polityka socjalna i dobra koniunktura gospodarcza. Ludziom w masie żyje się coraz lepiej. Teraz przychodzi załamanie, ale ono dopiero się zarysowuje, jeszcze nie ma dużego bezrobocia. A trudności już widoczne na razie są przez propagandę pisowską dość skutecznie wyjaśniane.

Jak?
– Głównie czynnikami zewnętrznymi. Wola boża! Dosłownie. Epidemia, Niemcy dyrygujący Unią, teraz wojna. Czyli PiS w niczym nie zawiniło i zmaga się heroicznie z wszelkimi przeciwnościami.

Drugie źródło poparcia dla PiS to jednak bliskość kulturowa: apel PiS i ogólny wizerunek koresponduje z orientacjami światopoglądowymi, moralnymi istotnej części Polaków. To źródło poparcia jest mocne – zestaw wartości, nacisk na rodzinę, na polskość, na Kościół. Także umiejętne zagospodarowanie lęku przed Unią, przed tym, co nowe itd. A trzecie źródło stanowią ci, których wskazali Sadura i Sierakowski – cyniczni wyborcy są chyba dość liczni. Oni nie podzielają lęków przed Europą, nie są religijni, nie wierzą w zamach smoleński, propaganda PiS ich nie uwodzi, ale uważają, że w ogólnym rozrachunku na władzy PiS zyskują. Nie tylko w sprawach socjalnych, ale też statusowo. Bo elementami statusu są również prestiż, poczucie godności i znaczenia – w tym przypadku pracuje antyestablishmentowość PiS, wywyższani są „normalni”, „zwykli” Polacy.

A mądralom z dużych miast przyciera się nosa.
– Ale podsumowując ten wątek, trzeba zauważyć, że widać spadek poparcia dla PiS. Sondażowe poparcie oscyluje wokół 30%, a bywało powyżej 40% – także realne, w głosowaniu. Jeszcze bardziej widoczny i systematyczny jest spadek akceptacji dla działalności rządu. Teraz ma on dużo więcej przeciwników (ponad 40%) niż zwolenników (ok. 30%). To wszystko według komunikatów CBOS. Ale ciekawszy wynik to tendencja do absencji, która wyraźniej zarysowuje się wśród zwolenników PiS niż Koalicji Obywatelskiej. W czerwcowym badaniu firmy Kantar Public zdecydowaną chęć uczestnictwa w wyborach wyraziło 56% osób deklarujących poparcie dla KO i tylko 48% deklarujących poparcie dla PiS. Demobilizacja wyborcza dotychczasowych zwolenników to podstawowy mechanizm w procesie zmiany preferencji wyborczych. Nie wiemy natomiast, który typ wyborców PiS się demobilizuje. Podejrzewam, że szczególnie często wyborcy cyniczni.

O wyborcach, że chcą mało

Jeszcze bardziej zróżnicowany jest elektorat anty-PiS. Tych ludzi częstokroć nic nie łączy. A wielu żywi szczerą niechęć do PO.
– W tym przypadku ta niechęć schodzi na drugi plan. To nie jest emocja najważniejsza, tłumiąca wszystkie inne.

Lewicowcy mogą ją czuć.
– Nie tylko oni, również część ludowców… W środowiskach inteligenckich też są kręgi niechętne Platformie, stąd sukces wizerunkowy Trzaskowskiego. Dla rozległego bloku anty-PiS jest on bardziej do zaakceptowania. Tylko że dynamika kampanii wymusza krystalizację tożsamości. Jeżeli więc utrzyma się obecny poziom poparcia dla Koalicji Obywatelskiej, a zwłaszcza jeśli trochę wzrośnie, to ta sytuacja przesądzi, że w ramach anty-PiS nie będzie pluralizmu. Obecne dominujące identyfikacje staną się jeszcze bardziej dominujące.

Czyli ten nastrój, który jest budowany, to podkręcanie emocji, służy najbardziej Kaczyńskiemu i Tuskowi? Bo wzmacnia ich we własnych środowiskach?
– Tak. Trzeba pamiętać, że bardzo trudno wnosi się nowe konflikty i emocje na scenę polityczną, która jest tak dobrze zdefiniowana jak w Polsce. Znany współczesny socjolog i badacz ruchów społecznych Randall Collins zwraca uwagę na pewną prawidłowość. Otóż przestrzeń społeczna uwagi emocjonalnej w kampaniach politycznych jest ograniczona do bardzo małej liczby kwestii. Tylko trzy-cztery sprawy mogą równocześnie budzić emocje społeczne i być efektywnie wykorzystywane w kampaniach wyborczych. Przestrzeń społeczna jest mało pojemna. I to widzimy w czasie kampanii wyborczych. Każdorazowo możemy wskazać te dwie, trzy, góra cztery kwestie, które pochłonęły całą uwagę społeczną.

Więcej spraw nie da się wcisnąć?
– I na tym polega problem, by zdecydować umiejętnie, które kwestie wejdą do kampanii. Wbrew pozorom to nie jest czas dla autorów programów. Przykładowo w roku 2015 szczególnie nośny był temat uchodźców i zapewne 500+ oraz emerytury. W kampanii 2020 r. Andrzej Duda postawił na konflikt kulturowy, eksponując kwestię mniejszości seksualnych.

A teraz? Jakie sprawy mogą zdominować przyszłoroczną kampanię?
– Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wskazałbym drożyznę. Ale czy temat drożyzny da się utrzymać przez rok w centrum społecznego zainteresowania? W każdym razie, jak widzimy, Tusk na to stawia.

A na co stawia PiS?
– Ciekawa jest sprawa reparacji. I stanowisko opozycji, które jest jakąś próbą…

…zejścia z linii ataku?
– Ale to jest dramatyczny oportunizm! Bo mamy do czynienia z olbrzymim awanturnictwem PiS i gdyby nie fakt, że w Europie PiS jest traktowane jako pacjent szczególnej troski, byłaby to sprawa bardzo poważna, o trudno przewidywalnych konsekwencjach, z pewnością jednak negatywnych dla Polski.

Na co skazany jest Tusk?

Mówił pan, że na wynik kampanii wyborczej wielki wpływ mają kwestie, które staną się częścią debaty. Ale jest jeszcze jeden istotny element wpływający na wyborców: czy ktoś jest sprawczy? Czy ma w sobie mistykę przywódcy?
– Przekonanie, kto wygra, jest w kampanii wyborczej szalenie istotne. Uruchamia silny tzw. bandwagon effect, efekt większości. Ludzie mają tendencję do przyłączania się do zwycięzcy, chcą być w obozie wygranych. Stąd znaczenie sondaży.

Mogą zdołować, zwłaszcza jeśli są progi, ale mogą też wzmacniać.

– Liderzy opozycji popełniają podstawowy błąd. Mówią, że chodzi o to, żeby suma głosów oddanych na partie opozycyjne była większa niż oddanych na PiS, żeby łącznie pokonać PiS. Otóż źle mówią! Chodzi o to, by w wyborach pierwszą partią, pierwszą formacją była partia – lub blok – antypisowska, opozycyjna. Tylko wtedy można będzie zbudować znaczącą przewagę. Poza tym trzeba pamiętać, że misję formowania rządu powierza prezydent, więc tym bardziej, jeśliby PiS wygrało, nawet jeśli nie miałoby widoków na sejmową większość, to jego lider w praktyce wyznaczy osobę, która dostanie misję formowania rządu. I będzie starał się pozyskać koalicjanta wszelkimi metodami, również takimi, które powszechnie określane są mianem korupcji politycznej. Dlatego tak ważne jest, by przeskoczyć PiS. I stąd problem jednej listy.

Duży problem.
– Suma mandatów, które zdobędą partie opozycyjne, idąc samodzielnie do wyborów, będzie mniejsza, niż gdyby te głosy padły na jedną listę. To jest ewidentne, tak działa nasza ordynacja, głównie za sprawą relatywnie małych okręgów wyborczych i metody przeliczania głosów na mandaty. Zachęta do jednej listy opozycji demokratycznej jest więc potężna. Jedna lista pozwala przy tym zachować odrębność podmiotów ją tworzących. Nie musi oznaczać jednoczenia partii. Jeśli nie będzie na nią perspektyw, Tusk i Koalicja Obywatelska staną przed innym zadaniem – będą musieli grać tak, by nawet topiąc innych czy ich rozbijając, być pierwszą partią w wyborach. Taka logika zostanie wprowadzona do myślenia elektoratu. A elektorat niektórych formacji, zwłaszcza lewicy, jest refleksyjny, kalkulujący. W związku z tym zagrożenie dla formacji lewicowej jest wręcz śmiertelne. Jej liderzy muszą wybierać: albo jedna lista, albo działania obronne, które trzeba podjąć natychmiast.

Czy lewica może uniknąć losu przystawki?

Jakie?
– Działanie obronne to prawdziwe zjednoczenie lewicy. Bardzo szeroko rozumiane, jako próba zbudowania formatu otwartego na wszystkich. Zwłaszcza na Razem, ale też na Unię Pracy, na Stowarzyszenie Lewicy Demokratycznej, na PPS, także wszelkie lewicowe kanapy. Bo to zjednoczenie, które miało miejsce, Wiosny i SLD, to była farsa. Ono pomniejszyło siłę lewicy, a nie powiększyło. W wielu miastach połowa aktywu SLD albo została wyrzucona, albo wystąpiła. Partia Razem pozostała zaś z boku.

Ale jak dokonać kolejnego zjednoczenia?
– Trzeba by unikać jakichkolwiek rozliczeń. Czarzasty, jak likwidował SLD, tak powinien teraz samemu się obalić, w imię zbudowania czegoś większego, szerokiego i jeśli chciałby tej formacji przewodzić bądź przynajmniej być w grupie liderów. Musiałby zaprosić wszystkich, których wyrzucał… i wszystkich innych, o których wspomniałem. Gdyby taka operacja się udała, powstałby podmiot, którego z perspektywy Platformy nie dałoby się zdołować ani rozbić. A w ogóle podmiot ten powinien być budowany nie na opozycji wobec PO, tylko jako element tego antypisowskiego bloku. Jeżeli PO nie chciałaby wspólnej listy z taką lewicą, to trudno, i tak byłaby to formacja mocno ponadprogowa.

Mimo wszystko jest to scenariusz mało prawdopodobny.
– Jeśli to się nie zdarzy, Platforma z racji struktury konfliktu – niezależnie od tego, jak to oceniamy – będzie musiała wezwać wyborców lewicy, by w imię Polski, w imię wartości najwyższych, obrony demokracji itd., głosowali na jej listę.

Wtedy wielu wyborców lewicy zagłosuje na PO.
– A resztki lewicy spadną pod próg. Dziś w sondażach lewica ma notowania w granicach 5-11%. Miejmy świadomość, że są to notowania w pewnym sensie historyczne. Dotyczą formacji, która była, marki z wyborów 2019 r. W konflikcie, w sytuacji kampanii, tak ostrej przecież, mają małe szanse się obronić. Wszystko więc może się skończyć bardzo źle.

Odnoszę wrażenie, że te działania już mają miejsce. Nie bez powodu Donald Tusk zadeklarował, że na listach nie będzie miejsc dla przeciwników prawa do aborcji.
– W kwestii aborcji Tusk zrobił bardzo ważny krok. To świetne zagranie taktyczne. A z punktu widzenia lewicy bardzo rozmywa jej tożsamość. Znosi u wyborców lewicowych istotną blokadę przed wsparciem Koalicji Obywatelskiej. Ponadto Tusk może sobie zbudować wasalną lewicę w dwa miesiące. Ale taki scenariusz jest bardzo niedobry dla ogólnego wyniku obecnej opozycji.

Bo np. 4% ogółu głosów zostanie wyrzucone w błoto?
– Myślę, że więcej. Agrounia wystartuje prawie na pewno sama. Też pewnie znajdzie się pod progiem. Pod progiem może być PSL… I jeśli teraz weźmiemy pod uwagę, że PiS będzie w wyborach pierwszą partią…

Ostrzega pan przed niebezpieczeństwem osobnych list ugrupowań opozycyjnych. Z drugiej strony jest duża grupa wyborców opozycji przeciwna wspólnej liście. I nie zniosłaby połączenia lewicy i PO.
– Na dłuższą metę oczywiście to niemożliwe. KO nie jest w stanie wyartykułować tych wszystkich postulatów lewicy, tych wrażliwości, tej tradycji itd. Poza tym PO jest budowana w dużej części na niechęci do lewicy, jest antylewicowa. Partie te dzieli także historia i stosunek do niej. Trzeba więc widzieć ten wspólny blok jako układ przejściowy. Jako coś, co będzie służyło przywróceniu elementarnych zasad demokracji i państwa prawnego. Wspólna lista siłą rzeczy musi mieć bardzo ograniczony program. Ale to może być zarazem program bardzo ambitny i wyrazisty.

A lidera?
– Gdyby przywództwo Tuska było opakowane podmiotowym traktowaniem koalicjantów, pokazywaniem innych, w tym Trzaskowskiego, Kosiniaka-Kamysza, Hołowni, lidera lewicy takiej czy innej…

Ale przecież każdy widzi, że jest opakowane w chęć zdominowania, podporządkowania.
– Jeżeli lewica nie spróbuje w najbliższych miesiącach zbudować się na nowo, uznać, że zjednoczenie sprzed roku było nieudane, że było co najwyżej pierwszym krokiem i trzeba zacząć na nowo budować formację, która wraz z KO odsunie PiS od władzy, to będzie w kłopotach. Musi to się odbyć na zasadzie unieważnienia tych fatalnych działań: wyrzucania, zawieszania, demobilizacji itd. Inaczej lewica będzie przystawką. W każdym układzie. Czy dojdzie do jednej listy, czy nie. Jeżeli dojdzie do jednej listy, to na warunkach Platformy. Widzieliśmy na przykładzie Senatu, jakie te warunki były, więc wiemy, jakie będą.

Dla lewicy były upokarzające.
– Powiedzmy, że partia, która dominuje, musi mieć pewną premię. Ale nie aż taką! I jeżeli lewica będzie trzymana na obecnych pozycjach, Czarzasty i Biedroń dostaną ochłapy. A jak się obrażą – to koniec, nie będą mieli nic.

No to się nie obrażą. Wejdą do Sejmu.
– Ale jeśli wejdą tak połamani, w małej liczbie, to perspektywy odbudowania silnej socjaldemokracji będą żadne.

Czyli lewica ma szansę na przeżycie i rozwój, jeśli wejdzie w sojusz z PO jako pełnoprawny, silny organizm. A nie w roli przystawki. Ale, jak mówiliśmy, szansa na silną lewicę jest dziś minimalna.
– To, co sugeruję, jest chyba psychologicznie trudne dla obecnych liderów lewicy, ale poza nimi też to się nie zrodzi. Bez Czarzastego, Biedronia, Zandberga nie da się skonstruować mocnej lewicy. Ale nie da się także skonstruować mocnej lewicy bez przyciągnięcia i współpracy OPZZ, Unii Pracy Witkowskiego, SLD Kwiatkowskiego i – podkreślmy – lewicowych think tanków, zwłaszcza środowiska „Krytyki Politycznej”, i oczywiście jest potrzeba przychylności waszego tygodnika.

Historia lewicy to również historia Polski Ludowej i od tego nie ma ucieczki. Choć, gdy patrzę na Nową Lewicę, to oni pytań o tamte czasy unikają.
– A to dla lewicy nie jest dzisiaj żadnym obciążeniem! Dziedzictwo PRL mogło stanowić obciążenie przed rokiem 1993. Może jeszcze trochę w 1997 r. Ale Kwaśniewski przełamał podział postkomunistyczny. Zebrał miliony głosów od ludzi, którzy wcześniej głosowali na Solidarność i partie postsolidarnościowe. Natomiast czy teraz historia PRL może być pozytywnie waloryzowana? Czy może być argumentem za? Wszak był to reżim autorytarny – nawet w końcówce. To jest kwestia przypomnienia pewnych osiągnięć, typu mieszkania czy niektóre gierkowskie inwestycje. Ale też takich jak trwałe usytuowanie Polski w nowych granicach. A czy można to wykorzystać w wyborach? Gdyby lewica musiała iść sama, mógłby to być istotny element jej tożsamości. Natomiast w rozgrywce z PiS, tej głównej, raczej nie ma szans na takie powroty, na nawiązanie do tradycji, bo to byłoby konfliktowe w obrębie obozu demokratycznego. Na okres wyborów trzeba zamazywać różnice i eksponować elementy wspólne. Europa, demokracja itd.

Co nam zaserwują politycy?

Czekają nas zatem wybory blok na blok? Z naciskiem na mobilizację wahających się?
– Gdy o tym mówimy, zasygnalizuję, że ma miejsce bardzo niepokojące zjawisko – ponownie zdemobilizowana jest młodzież. Deklaracje uczestnictwa w wyborach w grupie najmłodszej, 18-24 lata, są prawie dwukrotnie rzadsze niż w grupie starszej. Znów odwołuję się do badań Kantar Public. Młodzież to grupa jednoznacznie antypisowska. Jeżeli więc nie zmobilizuje się wyborców najmłodszych, wśród których poparcie dla lewicy i dla Koalicji Obywatelskiej, niestety również dla Konfederacji, jest najwyższe, a bardzo niskie dla PiS, to może być niedobrze. PiS to wie, potrafi zresztą bardzo dobrze prowadzić selektywną mobilizację. Przypominam wybory prezydenckie – te wozy strażackie dla gmin, te zapewnienia, że nie ma żadnej epidemii, że osoby starsze mają pierwszeństwo, że idzie o wartości podstawowe – o wiarę, Polskę itd.

A teraz jakie polityczne menu może zostać rzucone na stół?
– W badaniach wyborczych jest taki paradygmat, który nazywa się issues ownership i który na gruncie polskim rozwija mój bliski współpracownik dr Wojciech Rafałowski. Paradygmat ten wskazuje znaczenie „własności kwestii programowych”. Partie wygrywają, jeżeli przekonują wyborców, w kwestiach nawet nielicznych, ale ważnych, budzących społeczne emocje, że są wiarygodne w danej sprawie, że tylko one potrafią ten konkretny problem rozwiązać. Pytanie zatem, w jakich kwestiach opozycja będzie absolutnie wiarygodna. Będzie odbierana jako kompetentna. Na pewno jest to Europa.

To mówi Tusk: Europa, drożyzna, prawa kobiet…
– I chyba tego bym się trzymał, może dodałbym 20% podwyżki dla budżetówki. Jest jeszcze problem wojny. Cały czas musimy mieć świadomość, że analizujemy sytuację w czasach olbrzymiej niestabilności. Zakładam, że konflikt na wschodzie będzie się instytucjonalizował, trwał w formach mniej gwałtownych. I dlatego da się wyprzeć poza polityczny spór. Nie odegra wtedy wyborczej roli. Ale zagrożenia mogą się uwypuklić. Mogą jakieś rakiety spaść na terytorium Polski, coś może wybuchnąć… Nic na to nie poradzimy. Możemy tylko zastrzec, że rozmawiamy w końcu września, a sytuacja jest nadzwyczaj dynamiczna.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2022, 43/2022

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy