Turyści i bandyci czasu

Turyści i bandyci czasu

Wehikuł czasu jest do pomyślenia wyłącznie jako machina służąca do podróży w przeszłość, dlatego w sektorze, by tak rzec, turystyki temporalnej wydaje się o krok od wynalezienia. Jako machina pozwalająca interweniować w czas miniony nigdy w rzeczywistości nie powstanie, choćby ze względu na osławiony „paradoks dziadka” – działania podjęte podczas podróży w przeszłość mogłyby uniemożliwić jej odbycie w przyszłości. Wyobrażenie sobie wojen toczonych za pomocą wehikułu czasu pozostanie więc domeną fantastów, a korygowanie historii pod hasłem „lepiej, by X nigdy się nie narodził” – możliwe wyłącznie na stronach podręczników historii, wymazujących niewygodne dla aktualnie dominującego dyskursu postacie. Podróżników w czasie z grubsza można podzielić na dwa typy. Pierwszym są „bandyci czasu”, naprawiacze świata o nieposkromionych ambicjach władzy absolutnej. Chcieliby ją rozpostrzeć obustronnie, w przyszłość i w przeszłość, a więc pragną władzy nie tylko wiecznej, ale i odwiecznej. Tak zdaje się działać autokratyzm na panicznym turbodoładowaniu, do tego zmierza kaczyzm w przedwyborczych miesiącach. O to, by władzy w przyszłości nie oddać, dba cały sztab pisowskich podsycaczy zagrożenia, które w pełni usprawiedliwi w oczach narodu odłożenie wyborów – prawdopodobieństwo wprowadzenia stanu wyjątkowego rośnie z każdym spadkiem sondażowym. Watażka Prigożyn i jego najemnicy spadli PiS za podlaską granicę prosto z nieba. Z całą pewnością niebawem nasi ponurzy ministrowie będą mieli na podorędziu poważniejsze jump scare’y niż zadek krowy gwałconej przez jakiegoś Semitę, tak by ludność zaczęła się bać już nie tylko o dziewictwo rogacizny, lecz także o życie. Żeby do jesiennych wyborów doszło, PiS musi mieć absolutną pewność ich wygrania. Łatwiej będzie je odwołać ustawowo, niż nie uznać wyników, gdyby te niespodzianie nie zgodziły się z przewidywaniami. Konsekwencje próby wyborczej reasumpcji mogłyby być znacznie poważniejsze, choć i przed tym w ostateczności kaczyści się nie cofną – raz uzyskanej władzy nie oddadzą dobrowolnie. Odczłowieczanie opozycji jako „wrogów narodu” trwa w najlepsze właśnie po to, by w razie najbardziej niesprzyjającego rozwoju wypadków, kiedy dla zachowania władzy trzeba będzie strzelać, ciągnący za cyngiel nie miał wyrzutów sumienia – wszak nie będzie strzelał do ludzi. Rozpostarciem władzy w przeszłość zajmują się mędrcy kaczystowscy w instytutach historycznych i oświatowych – pan Roszkowski właśnie ogłosił drugi tom podręcznika, tak korygującego historię najnowszą, by żaden licealista nie miał wątpliwości, że w gruncie rzeczy PiS było historyczną koniecznością, na dobrą sprawę istniało, jeszcze zanim powstało, bez braci Kaczyńskich nie byłoby wolnej ojczyzny, komunizm szalałby w najlepsze, Polska, Europa, a nawet świat cały byłyby w ruinie, a Jan Paweł II, któremu wedle pisowskiej myśli historycznej też trzeba oddać jakąś część zasług, był w zasadzie starszym bratem Kaczyńskich, a jeśli nie był, to na pewno o tym marzył w skrytości ducha, który w końcu zstąpił i odnowił oblicze tej ziemi. Do drugiego typu podróżników – „turystów czasu” – należę osobiście jako nieuleczalny melancholik. Moje wędrówki w czasie nie są spod znaku „Terminatora”, raczej „Pamięci absolutnej”, by przywołać dwie najważniejsze role filmowe późniejszego gubernatora Kalifornii. Wnikam w przeszłość nie po to, by ją zmieniać, lecz by ją zwiedzać. Wiem, że przenieść się w czasie można tylko tam, gdzie on się zatrzymał. Oprócz jaskiń, w których czas płynie tak wolno, że dla ludzkiego oka zdaje się stać w miejscu – a zatem wygląda, jakby się zatrzymał przed milionami lat – szukam także spontanicznych skansenów przeszłości znacznie bliższej. Urban exploration, w skrócie urbex, czyli odwiedzanie porzuconych domów, hoteli, zakładów pracy, stwarza taką możliwość, w dodatku koszta takiej podróży, o ile w ogóle istnieją, są nieporównanie mniejsze od, dajmy na to, nurkowania do wraku Titanica. Znalazłem kilka dni temu taki obiekt w Lesie Bakońskim – nie tyle nawet opuszczoną, co jakby nagle i błyskawicznie porzuconą kopalnię manganu, w której nadszybiu zatrzymało się życie codzienne węgierskich górników sprzed dziesiątków lat. Ikonosfera robocza tego miejsca to niesamowity miks wrakowiska maszyn, drelichów i kasków ze zdumiewającą ilością materiałów pornograficznych, wieszanych w szafkach i na ścianach, oprawianych w ramy i oszklonych niczym święte obrazki na ścianach pobliskich wiejskich domostw. Te ołtarzyki wymarzonych kobiet, wizerunki zawsze wiernych i uległych dziewcząt, czekały u góry na robotników wyczerpanych podziemną szychtą. Dziś, w dobie powszechnej dostępności

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 32/2023

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok