U nas takie rzeczy się nie zdarzają

U nas takie rzeczy się nie zdarzają

fot. Ewa Smolińska-Borecka Z lewej koœsciol pod wezwaniem sw. Bartlomieja Apostola w Brzozie, w glebi Szkola Podstawowa im. Wojciecha Bartosza Glowackiego w Brzozie. Szkola jakby w zasiegu wp³ywow kosciola, w jego cieniu.

Potrzeba było dziennikarki z Warszawy, żeby o skardze uczennic na molestowanie przez księdza dowiedziała się władza Sielska gmina Głowaczów leży zaledwie 80 km od Warszawy. Ale ta sielskość-anielskość jest tylko naskórkiem. Pod powierzchnią kipi inne życie. Wydaje się, że człowiek nagle przeniósł się 460 lat wstecz i wtopił w obraz Pietera Bruegla „Walka karnawału z postem”. We wsi Brzóza trwa bezpardonowa batalia przeciw uczennicom, które odważyły się poskarżyć, że były molestowane przez katechetę. Nie miały chyba świadomości, jak wielkie siły poruszą. Dyrektor szkoły zabronił nauczycielom rozmawiać o incydencie. Sprawę zatajono nawet przed lokalną władzą, choć szkoła jest jednostką samorządową. I potrzeba było dziennikarki z Warszawy, żeby rządzący się dowiedzieli. Nazajutrz po mojej wizycie w gminie, kiedy wszystko wyszło na jaw, do szkoły w Brzózie przybył korowód miejscowych emerytek. Były wzburzone, wściekłe na nauczycieli, choć oni przecież trzymali język za zębami. – Co wy robicie, nie szkoda wam księdza? – pytały. Ale machina sprawiedliwości już ruszyła i nie da się jej zatrzymać. Rada rodziców nie rozmawia Czy rada rodziców wiedziała o sprawie, czy jeśli kryła incydent, to sama, czy może wspólnie z dyrekcją szkoły go zataiła? Dzwonię do przewodniczącej rady Elżbiety Dolot. – Przygotowuję reportaż o Brzózie, a ponieważ pani jest przewodniczącą rady rodziców, chciałabym prosić panią o wypowiedź. – A o czym będzie pani pisać? – O problemie waszej szkoły. – O jakim problemie? – O molestowaniu uczennic. – A skąd pani wie? – Po prostu wiem. – Nie mogę rozmawiać. I w ślad za tymi słowami rozłączenie rozmowy. A przecież to była dla rady rodziców okazja, by zaprezentować własną wersję wydarzeń. Zakończenie rozmowy telefonicznej nie zatrzyma publikacji. Kiedy w grę wchodzi godność i bezpieczeństwo uczniów, właśnie rada rodziców powinna stanąć w ich obronie. To rodzice powinni dawać uczniom poczucie bezpieczeństwa. I nie można mylić obrony własnych dzieci z atakiem na Kościół. Dzwonię do matki jednej z uczennic, które zgłosiły molestowanie. Pyta, skąd mam jej numer telefonu. – Nie mogę powiedzieć – odpowiadam. Na co ona ze wzburzeniem: – Życzę miłego dnia. Do widzenia. Nie dziwi mnie ta reakcja. Działa presja społeczna, kiedy większość ludzi we wsi staje murem za księdzem, a nie za dzieckiem, obawa przed ostracyzmem. Na dodatek nie wiadomo, jakie są faktyczne intencje dziennikarza. Zresztą już w dniu wizyty w gminie spotkałam się z odmową innej matki. Dotarłam do miejscowości, w której mieszka druga poszkodowana uczennica. Matka wyszła do bramy. Powiedziała, że w ogóle nie ma córki w wieku szkolnym, jej córka jest studentką. Wyrzekła się córki, żeby uniknąć rozmowy? Zadziwienie wójta Zaczęło się tak. W podstawówce we wsi Brzóza, nazajutrz po wyborach do Parlamentu Europejskiego, do szkolnej pedagog przyszła uczennica. Powiedziała, że ksiądz katecheta przyparł ją swoim ciałem do ściany. Co by znaczyło, że ją molestował seksualnie albo wręcz zmuszał do tzw. innych czynności seksualnych. Potem do pani pedagog przyszły jeszcze dwie uczennice, które miały podobne doświadczenia z katechetą. Pani pedagog sporządziła protokół i o sprawie poinformowała dyrektora szkoły i wicedyrektorkę. A oni stwierdzili, że trzeba postąpić zgodnie z procedurami. Informacja dotarła do biskupa radomskiego. W piątek, cztery dni po sporządzeniu protokołu, do szkoły przyjechał wysłannik biskupa. Powiedział, że Kościół zajmie się wyjaśnieniem tej sprawy. Na wszelki wypadek ksiądz katecheta został odsunięty od zajęć z młodzieżą. Można godzinami krążyć po Brzózie i pytać ludzi, czy słyszeli o molestowaniu dziewczyn we wsi, a każdy odpowie, że nie słyszał. Przepytałam wiele osób i za każdym razem otrzymywałam odpowiedź, że to spokojna gmina, tu takie rzeczy jak molestowanie się nie zdarzają. Tak powiedzieli mi i ludzie nastoletni, i dojrzali, i godny potępienia alimenciarz, i godny poszanowania sołtys Brzózy Władysław Pszczółka, i właścicielka gospodarstwa agroturystycznego, i robotnicy najemni relaksujący się w parku. Nawet kobiety z popegeerowskiego domu, które o gminie wiedzą niemal wszystko, choćby to, w jaki sposób ktoś w odległej wiosce odszedł na tamten świat, o molestowaniu nie wiedziały. Chociaż ich dom jest o rzut beretem od szkoły podstawowej. Ale najbardziej bulwersujące jest to, że o sprawie nie wiedziały władze gminy. Do gminy Głowaczów jechałam z nurtującym mnie pytaniem, kto rozdaje karty w wyciszaniu sprawy. Czy jest w to zaangażowana miejscowa władza? Proboszcz? A może w ogóle

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 24/2019

Kategorie: Kraj