Na Słowiańszczyźnie jeszcze wszystko może się wydarzyć. Na Bałkanach i na Ukrainie Prof. Wojciech Burszta – antropolog i kulturoznawca, kierownik Zakładu Badań Narodowościowych Instytutu Slawistyki PAN i kierownik Katedry Antropologii Kultury w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Czy dla pana studentów termin „bracia Słowianie” ma jakiekolwiek znaczenie? – Raczej nie. I to nie w takim sensie, że brakuje im wiedzy historycznej i dopiero przy okazji piosenki „My, Słowianie” dowiedzieli się, że istnieje taka wspólnota, taka kategoria. Moi studenci oczywiście wiedzą, że Czesi, Białorusini, Rosjanie itd. są Słowianami, ale ta kategoria – Słowianie – nie funkcjonuje w ich mowie potocznej ani wyobraźni. I nie odczuwają jakiejkolwiek więzi ze Słowianami? – To już pytanie innego rodzaju, bo można mieć więź nieuświadamianą, która w pewnych sytuacjach szczególnych się ujawnia, co widzimy ostatnio. Jest ona stopniowalna. W czasie mistrzostw Europy w piłce nożnej, które odbyły się w Polsce, robiliśmy badania na temat kręgów bliskości i obcości, bo każda rywalizacja to pokazuje. Oczywiście każdy potencjalny przeciwnik jest wrogiem, ale są wrogowie obcy i bardziej bliscy. I wtedy pojawia się nieuświadomiona wspólnota, słowiańskość. Wspólnota skierowana przeciwko innym. Skoro nam się nie udało, to niech powiedzie się naszym pobratymcom. Te więzi funkcjonują, ale są doraźne, nie są żadną trwałą tożsamością. Mity i stereotypy Nie można zatem powiedzieć, że nam, współczesnym, Słowianie są bliżsi niż inne nacje? – Są nam bliżsi, choć sobie tego nie uświadamiamy. Polacy to naród nomadyczny, podróżujący i intuicyjnie wyczuwają bliskość z innymi narodami słowiańskimi, bo potrafią się porozumieć. To ważny wspólnotowy wyznacznik, który jednocześnie wyzwala stare, zakorzenione stereotypy dotyczące innych słowiańskich narodów, np. uznawanie języka czeskiego za śmieszny. Proszę mi wierzyć, dziś nieznajomość rosyjskiego jest przyjmowana jako pewna wada, dlatego że młodzi ludzie czują się odcięci od bardzo dużej części tego, co uważają za tradycję polską, czyli możliwości porozumiewania się po rosyjsku w całym szerokim kręgu Europy Wschodniej i Południowej. I nierzadko boleją nad tym, że muszą mówić po angielsku. W kręgach biznesowych słono się płaci za naukę rosyjskiego. – Biznes jak zwykle wyprzedza pewne procesy, które ze względów ideologicznych czy politycznych zostały wstrzymane. To, co się stało po 1989 r. w Polsce – totalne zanegowanie potrzeby znajomości języka rosyjskiego – spowodowało upadek studiów rusycystycznych. Skutkiem tego jest brak tłumaczy, ludzi kompetentnych, przydatnych w kontaktach międzykulturowych. Ten potencjał powolutku się odbudowuje, biznes o wiele lepiej to widzi i ma się świetnie w kontaktach rosyjsko-zachodnich. Czym duch Słowiańszczyzny różni się od ducha germańskiego lub frankońskiego? – Jeżeli mówimy o duchu słowiańskim, to mówimy o pewnym micie, pewnym wyobrażeniu ideologicznym, które nie musi być fałszywe czy prawdziwe, jest po prostu wyobrażeniem niesprawdzalnym w kategoriach prawda-fałsz, ale jednocześnie stanowi bardzo ważne pole identyfikacji, która polega na przynależności do jakiejś wspólnoty. Mówiąc o Słowiańszczyźnie, mówimy o pewnym sposobie myślenia i życia, który jest nam bliższy. O świecie, który nade wszystko nie jest materialistyczny, który jest bardziej uduchowiony, pokojowy. W historii bywało różnie, ale zawsze o Słowianach mówiło się, że są to ludy pokojowe. W świadomości Europejczyków zostało przekonanie, że nie jesteśmy agresorami. Słowianie raczej uważają się za ofiary innych, nawet Słowian. Czy panslawizm był narzędziem w rękach władców (głównie carów) i polityków, czy też oni intuicyjnie albo za podszeptem doradców wyczuwali, że w narodach słowiańskich tli się wola poszukiwania wspólnoty, bycia w niej? – Jedno i drugie. Panslawizm tworzył pewien sposób myślenia wspólnotowego, do którego ludzie są skłonni się przyznawać i z niego korzystać. Oczywiście władcy i politycy robili z tego ideologię czysto polityczną, a nie kulturową. To ma miejsce i dziś, co widać chociażby w ostatnim przemówieniu Putina po wchłonięciu Krymu. Nie udałoby się jednak zbudować ideologii politycznej, gdyby nie zaplecze kulturowe. Nie ma lepszego przykładu niż Rosja i historia inteligencji rosyjskiej, która stając przeciwko pewnym procesom politycznym zachodzącym w carskiej Rosji, tak naprawdę wspomagała panslawizm, który zyskał polityczne oblicze. Nie przypadkiem panslawizm jest głosem silnych, a nie słabych. Polscy panslawiści także zakładali, że musi być hegemon jako źródło potęgi słowiańskiej. Na pomoc Wielka Emigracja i Feliks Koneczny uważali, że Polska jest najbardziej predestynowana do roli takiego hegemona.
Tagi:
Paweł Dybicz









