Uniwerek jak Sorbona?

Uniwerek jak Sorbona?

Nadmierne zainteresowanie najwyższych władz polityką naukową jest prawdziwym nieszczęściem zarówno Polski, jak i Francji Wezwany przez francuską Narodową Agencję ds. Nauki (ANR), autor tego artykułu wsiadł 4 marca 2009 r. do porannego pociągu Grenoble-Paryż. Po niespełna dwóch godzinach jazdy pociąg zatrzymał się w szczerym polu – okazało się bowiem, że w nocy, w okolicach Macon, ukradziono miedziany kabel zasilający trakcję. Kierownik pociągu ogłosił opóźnienie na czas nieograniczony. Po chwili złości autor uspokoił się i – jako Polak – poczuł nawet dumę. W skomplikowanej dziedzinie działalności gospodarczej, łączącej elektrotechnikę z recyklingiem metali kolorowych, a pospolicie nazywanej „kradzieżą kabla”, polscy prekursorzy o dobre kilkanaście lat wyprzedzili swoich francuskich kolegów. Autor mógł się o tym przekonać, często podróżując pociągiem na trasie Warszawa-Kraków i Warszawa-Katowice, w latach 90. Przymusowe dwuipółgodzinne uwięzienie w stojącym pociągu skłoniło autora do rozważań porównawczych dotyczących Polski i Francji, ze szczególnym uwzględnieniem polityki naukowej w obu krajach. Produktem tych przemyśleń jest przedstawiony tu artykuł. Zarówno w Polsce, jak i we Francji aspiracje polityków są niewspółmiernie duże w stosunku do pozycji politycznej i gospodarczej ich krajów. Światowe sukcesy naukowców traktują oni jako element prestiżu. Sprawia to, że władze, uważając, że naukowcy nie spełniają społecznych oczekiwań, próbują ich sprowadzić na drogę cnoty i forsują nie zawsze udane reformy, mające poprawić efektywność badań naukowych i poziom nauczania. Towarzyszy temu, na ogół, czarna propaganda, przedstawiająca rodzimych naukowców jako darmozjadów, lekkomyślnie trwoniących pieniądze podatnika. Klasycznym tego przykładem jest przemówienie prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego z 22 stycznia 2009 r. Broniąc zasad reformy szkolnictwa i nauki, prezydent leniwym i koteryjnym francuskim pracownikom naukowym przeciwstawił pracowitych Anglików o znacznie większych osiągnięciach. Prezydent zastosował również retorykę rodem z PiS: „Kto dobrze pracuje, nie powinien obawiać się reformy”. Nadmierne zainteresowanie najwyższych władz polityką naukową jest prawdziwym nieszczęściem zarówno Polski, jak i Francji, i prawie na pewno nie przyczyni się do podniesienia poziomu nauki w tych krajach. W państwach, gdzie stosunki między społecznością naukową a klasą polityczną są od lat ustabilizowane, władze w minimalnym stopniu ingerują w sprawy nauki, co obu stronom wychodzi na dobre. Nie do pomyślenia jest, by prezydenci czy premierzy takich państw publicznie zastanawiali się, czy naukowcy w ich krajach publikują zbyt małą czy wystarczającą liczbę prac. Francuska reforma Valérie Pécresse, nazywana tak od nazwiska obecnej minister edukacji, ma pewne elementy pozytywne, ale spotkała się z gwałtownym protestem całego środowiska naukowego. Przedmiotem sporu są dwie zmiany, nie są do zaakceptowania dla tego środowiska: – zmniejszenie znaczenia rady naukowej uniwersytetu na rzecz rady administracyjnej, w której naukowcy stanowią mniejszość; – przyznanie zbyt dużej władzy prezydentowi (francuski odpowiednik rektora) uniwersytetu, który nie tylko decydowałby o pensji danego pracownika, ale również o jego obciążeniach dydaktycznych. Ta ostatnia zmiana stanowi duże zagrożenie dla niezależności naukowców. Kontestujący politykę prezydenta/rektora mogliby bardzo łatwo być zmarginalizowani poprzez przydzielenie im nadmiernych obowiązków dydaktycznych przy niskiej pensji. Powszechne protesty spowodowały, że rząd wycofał się lub wycofuje z wielu proponowanych zmian. Naiwna jest wiara decydentów w obu krajach, że proponowane reformy spowodują widoczny wzrost znaczenia nauki polskiej i francuskiej na świecie. Także lament Sarkozy’ego nad niższością nauki francuskiej w stosunku do angielskiej dla kogokolwiek interesującego się mechanizmami rozwoju nauki jest po prostu śmieszny. Spróbujmy dokonać oceny stanu nauki w obu tych krajach. W tym miejscu należy podkreślić, że porównanie „jakości” nauki w danym kraju wymaga wprowadzenia wskaźników scjentometrycznych, które są niezależne od liczby ludności, np. liczby artykułów czy patentów na milion mieszkańców, średniej liczby cytowań na artykuł pochodzący z tego kraju etc. W ten sposób można porównywać Stany Zjednoczone mające ponad 300 mln ludności z Danią liczącą niespełna 5,5 mln mieszkańców. Od czego zależy, przedstawiona w takim ujęciu, pozycja naukowa danego kraju? Przede wszystkim od produktu krajowego brutto (PKB) według parytetu siły nabywczej na jednego mieszkańca. Im wyższy ten wskaźnik, tym nauka ma się lepiej.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2009, 2009

Kategorie: Opinie
Tagi: Adam Proń